– Chodź, idziemy… – Bierze go za rękę i ciągnie za sobą, nie dając mu nawet dobrze zamknąć szyby. Claudiowi z trudem udaje się zapiąć spodnie i z daleka włączyć alarm w mercedesie. I co z tego? Warto się martwić za marne 4000 euro, i jak to się ma do takiego bmw Z4… fury jak marzenie. Francesca, która właśnie wita się z portierem, też jest jak marzenie.
– Dobry wieczór, Pino, poprosimy osiemnastkę.
– Oczywiście, dobry wieczór. – Portierowi nie udaje się dokończyć. Francesca wyrywa mu klucze z ręki i popycha Claudia do windy.
– Musimy być ostrożni…
Francesca się śmieje i zamyka mu usta pocałunkiem, nie chce jej się tego słuchać.
– Ciii… nic nie mów!
Ale nie może sobie wyobrazić, o czym myśli Claudio. Sorry, skoro już siedzieliśmy w samochodzie, to nie mogliśmy po prostu wybrać się na lody, na piwo albo nawet i na wino, bo ja wiem; no a co z lękiem, jak mi pójdzie w łóżku? Sorry, co? Claudio czuje, że znów go ogarnia. Stara się go pozbyć.
– Francesca…
– Tak, skarbie?
– Pamiętaj, nigdy z nikim o tym nie rozmawiaj, dobrze? Nawet z osobami, o których myślisz, że i tak nie mogą mnie w życiu spotkać.
– Ale o czym?
– O nas.
– O jakich nas? Nie wiem, o czym mówisz. – I się śmieje i znów go całuje. – Chodź, już jesteśmy. – I ciągnie go za sobą wzdłuż korytarza, Claudio prawie się potyka, podąża za nią i w końcu, kręcąc głową, daje się ponieść. Kiedy tak za nią idzie, wpatruje jej się w tyłek jak zahipnotyzowany. W każdym calu „brasileiro”. Jędrny, mocny, wesoły, żywiołowy, roztańczony, szalony… przy nim obawa, że nie sprosta, wydaje się niedorzeczna! Na tym polega pragnienie wyjścia naprzeciw chłoszczącym falom, przełamywania ich, surfowania, zatracenia się w tym brazylijskim morzu… Ostatni przebłysk.
– Nie, wiesz, bo moja żona odkryła, że kupiłem kij do bilardu.
– I co z tego?
– Od razu jej powiedziałem, że to na prezent dla jednego znajomego.
– Świetnie, widzisz? Wydaje ci się, że jeszcze pamięta o tamtym wieczorze, kiedy grałeś w bilard i kiedy się poznaliśmy? Minęło sporo czasu, co ona tam może wiedzieć? A poza tym tamto miejsce już zamknięto, to dlatego teraz pracuję na Casilinie!
– Nie. Nie rozumiesz. Nie chodzi o to, że ona coś wie, ona zgaduje!
– Ciekawa jestem, czy zgadnie, co takiego zaraz ci zrobię… – I mówiąc to, otwiera drzwi, wpycha Claudia do pokoju, sama do niego wchodzi i zamyka osiemnastkę. Claudio ląduje na łóżku, a ona na nim, władcza, dzika, ponad księżycem i jego przypływami. Claudio zapomina o wszelkich niepokojach, a także i o tym, gdzie jest teraz. Zdaje się na nią. I dociera do niego tylko jedno, ma co do tego pewność. Nie, tego nikt nigdy by nie zgadł. Nawet jego żona.
46
– To co, wchodzimy?
– Pewnie, dlaczego nie?
– Ale coś mi się zdaje, że nas nie wpuszczą. Popatrz, mają jakąś listę.
– Ale to przecież Follia, mam tu znajomych.
– Można skonać z nudów, nic tylko wszędzie wszystkich znasz.
– Dobra, skoro tak ci na tym zależy, to ustawimy się w kolejce i zapłacimy. Ostatecznie wszystko i tak idzie na konto mojego brata.
– Biedaczysko. Nawet jeśli jest bogaty, to nie trwoń jego majątku.
Z lokalu wychodzi dziewczyna, którą z tyłu ktoś popycha. Dwaj bramkarze przy samym wejściu w ostatniej chwili zdejmują łańcuch. Jakiś długowłosy furiat pojawia się tuż za nią i popycha ją po raz kolejny.
– No, ruszaj się, bo i tak już mnie wkurwiłaś na maksa! Dziewczyna próbuje coś powiedzieć, ale nie zdąża, urywa nagle w pół słowa. Popchnięta po raz kolejny, ląduje na masce zaparkowanego w pobliżu samochodu. Spocony koleś z tłustymi włosami zaciska rękę na jej twarzy.
– I co teraz? Widziałem, jak się gapiłaś na tego blondasa.
Gin nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa, patrzy na całe zajście z niedowierzaniem.
Rozjuszony byk zaciska dłoń w pięść pełną wściekłości i przemocy, wyszczerza zęby, ma twarz szaleńca.
– Tysiąc razy ci mówiłem, do kurwy nędzy!
I bez cienia litości wali ją w klatkę piersiową. Dziewczyna zgina się wpół i przerażona zasłania sobie rękami twarz. Gin nie panuje nad sobą i wybucha, widać, że aż ją roznosi.
– Ej, dosyć tego… Skończ już wreszcie.
Koleś odwraca się w naszą stronę, mruży oczy i całą swoją uwagę koncentruje na Gin, która wpatruje się w niego z bojowym wyrazem twarzy.
– A ty, kurwa, co tu chcesz?
– Żebyś dał jej spokój. Parszywy bydlaku!
Robi krok w jej stronę, ale nie czekam na dalszy rozwój wypadków, chwytam ją za ramię i odciągam za siebie, do tyłu.
– Ej, tylko spokojnie. Przeszkadza jej twoje zachowanie. Jasne?
– Pierdolę to!
Przez chwilę stoję w milczeniu, próbuję liczyć, nie chcę dać się sprowokować. To moje pierwsze prawdziwe wspólne wyjście z Gin… Naprawdę nie sądzę, aby to był najlepszy moment.
Koleś: – No i co?
Stawia szerzej nogi. W pełnej gotowości do bójki. Nie chce mi się, ale co robić… Dwóch bramkarzy próbuje interweniować.
– Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą.
Wyglądają na zaniepokojonych. Dziwne. Przecież mnie nie znają. Ale może znają tamtego kolesia. Jest masywny, postawny, osiłek. Muszą się go obawiać. Ale jest przy tym nerwowy, rozwścieczony, zajadły. Nie wygląda na przytomnego. Złość niekiedy otumania, pozbawia opanowania, przytomności umysłu. Czyli tego, co najważniejsze. Olbrzym jest w każdym razie wielki.
– Spokojnie, Giorgio. Nic ci przecież takiego nie powiedział. Kłócisz się ze swoją dziewczyną na oczach wszystkich i może się w końcu zdarzyć tak, że ktoś…
Znam go. To rzeczywiście nie najlepiej rokuje.
– Nie chodzi o to, że może się tak zdarzyć, ale musi! Przecież on katuje tę biedaczkę.
Gin najwyraźniej nie potrafi usiedzieć cicho. A to tylko pogarsza sytuację. Mało tego. Mówi dalej:
– Świetnie, masz się za zajebistego kolesia? No to pomyśl sobie, że jesteś tylko skończonym ćwokiem.
Dwaj bramkarze bledną. Patrzą na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby chcieli powiedzieć: „I jak my to teraz, kurwa, mamy wytłumaczyć?”. Byk sprawia wrażenie, jakby nie słyszał. Jest porażony, kompletnie zaniemówił, kręci głową z niedowierzaniem, jakby tamte słowa miały siłę rażenia porównywalną z ciosem w twarz i odniosły ten sam skutek co nagle rozpostarta na środku areny czerwona płachta. Dziewczyna za jego plecami masuje sobie okolice mostka, płacze i pociąga nosem. Zdaje się, że nie może prawidłowo oddychać, jej klatka piersiowa unosi się i opada, wydając dziwnie asynchroniczny odgłos, który rozlega się teraz pośród panującej ciszy.