Выбрать главу

– Ej, kurwa, Step, co jest? No chodź, właź do środka. Przepadłeś, co? Opowiedz mi…

Odwracam się, to Tancerz. Od zawsze przesiaduje właśnie tutaj, w Follii, nigdy nie ruszył się stąd ani na krok.

– Od jak dawna jesteś z powrotem?

– No tak od jakiegoś miesiąca…

– I nawet się nie odezwałeś! Ty fiucie! No już, chodź do środka, szybko, jest impreza, właśnie kroimy obłędny tort, mimozowy. Dawaj. Zabezpieczysz sobie porządną porcję dla siebie i dla swojej pani. Coś pysznego, słodkiego, a na dodatek za darmochę, nie?

– Ale kto, moja pani?

– Nie, tort.

Śmieje się i zaczyna krztusić. Chyba te tysiące wypalonych papierosów, które zaległy mu w płucach, też miało niezły ubaw, tak durny jest ten jego tekst.

Zbieram się, żeby zrobić w tył zwrot, Gin też, a z nami dwaj bramkarze. Ale tak naprawdę nadal mam się na baczności. Jakbym wciąż nie spuszczał go z oka. Strzygę uszami, mam wyczulone wszystkie zmysły, jestem w ciągłym pogotowiu. I dobrze. Przeczucie mnie nie myli. Trzy szybkie kroki za moimi plecami, jedno dziwne szurnięcie, instynktownie pochylam się do przodu, oglądając się za siebie. I widzę go, nadciąga jak burza. Rozjuszony byk roztrąca dwóch ochroniarzy i przymierza się, żeby się na mnie rzucić, ale ja odskakuję w bok. Uderzam go z ukosa, lewym i koleś ląduje na murze. Wydaje z siebie dziki ryk i błyskawicznie się odwraca. Na twarzy ma ślady żółtego tynku z muru oraz zadrapania po obtarciu. Strużka krwi zaczyna mu ściekać z lewego oka, z łuku brwiowego. Zbiera się, żeby mi oddać. Ale na to wcale nie jest przygotowany. Wyskakuję do przodu, trafiając go z prawej, błyskawicznie, to dlatego, że jest taki wielki, i tak naprawdę nie mam innego wyjścia. Trafiam go w samą twarz, w nos i usta. Zasłania się rękami. Nie tracę czasu, wyjeżdżam mu z kopa prosto w jaja, celniej niż kiedykolwiek mi się to udało podczas gry w piłkę. Bum! Osuwa się na ziemię, jakby nigdy nic, a ja, odruchowo, raz jeszcze go uderzam, tuż po tym, jak dosięga ziemi. Prosto w twarz. Jeden precyzyjny kopniak, już na zakończenie. Ale koleś jest twardy. Mógłby się jeszcze próbować poderwać. Więc zamierzam się ponownie…

– No, Step, już dosyć, chuj z nim, co sobie nim będziesz głowę zawracał. – Tancerz ciągnie mnie za kurtkę. – Chodź na tort, zanim nam wszystko zjedzą.

Poprawiam sobie kurtkę i biorę dwa głębokie wdechy, jeden za drugim. Tak, lepiej dać już sobie spokój. Co mnie, kurwa, opętało? Co mnie ten jełop w ogóle obchodzi?

O, tutaj jest. Odnajduję ją po chwili. Stoi i patrzy na mnie w milczeniu. Gin. Ma takie spojrzenie… Nie potrafię go określić. Chyba sama nie wie, co ma myśleć. Uśmiecham się do niej, starając się przełamać lody.

– Masz ochotę na kawałek tortu?

Potakuje skinieniem głowy. Uśmiecham się do niej. Chciałbym, żeby zapomniała, że na świecie trafiają się też tacy ludzie… Ale Gin wciąż wierzy jeszcze w przeróżne rzeczy. I rozumiem, że może być jej ciężko. Więc potrząsam nią, obejmuję i popycham przed siebie. – No, chodź już…

Wreszcie się uśmiecha. Przepuszczam ją przed sobą. Podaję jej rękę, szarmancko, chyba trochę to się kłóci z tym, co wydarzyło się przed momentem, i pomagam jej pokonać przeszkodę, jaką stanowi wyciągnięty na ziemi poturbowany koleś.

47

Raffaella parkuje samochód na podwórku przed budynkiem. Ich garaż stoi otwarty. Claudio jeszcze nie wrócił. Patrzy na zegarek. Jest północ. Wszystko wskazuje na to, że partyjka bilardu się przeciągnęła… Cóż, skoro jest z tego praca, więc nie ma co narzekać. Zamyka samochód i spogląda w górę. Światło w pokoju Babi wciąż się jeszcze pali. Raffaella idzie w stronę wejścia na klatkę. Nie wie, jak to się dzieje, ale ostatnimi czasy ciągle jest lekko podenerwowana. Może to dlatego, że martwi się zbyt wieloma rzeczami naraz. Alfredo nadal przesiaduje ukryty w ogrodzie, tuż za rośliną. Kiedy ją dostrzega, robi krok w tył, zaszywa się wśród zieleni, w mroku parku. Raffaella słyszy chrzęst pękającej gałązki. Odwraca się gwałtownie.

– Czy ktoś tam jest?

Alfredo wstrzymuje oddech. Zastyga nieruchomo, jak sparaliżowany. Raffaella w popłochu szuka kluczy w torebce, znajduje, otwiera drzwi na klatkę i czym prędzej je za sobą zamyka. Alfredo się odpręża. Wzdycha z ulgą i znów zaczyna normalnie oddychać. Nie, tak dłużej być nie może. Ale jeśli to, co słyszał, jest zgodne z prawdą, to już w ogóle nic tak dłużej być nie może.

– Babi, jesteś w domu? – Raffaella widzi przymknięte drzwi i smugę światła, która sączy się z jej pokoju. – Można?

Babi leży na łóżku. Przegląda czasopisma.

– Cześć, mamo. Przepraszam, nie słyszałam, jak przyszłaś. Popatrz, właśnie wybrałam coś takiego, i jak ci się to podoba? – Pokazuje jej kilka zdjęć.

– Bardzo. Strasznie się przestraszyłam. Usłyszałam jakiś hałas w zaroślach przy wejściu na klatkę i zlękłam się nie na żarty.

– Ach, nic się nie przejmuj. To Alfredo.

– Alfredo?!

– Tak, już od dwóch dni ukrywa się tam po nocy.

– Ależ tak nie wolno, tylko ludzi straszy. A poza tym w przyszłym tygodniu zaprosiłam do nas na kolację przyjaciół. Wielu z nich go zna, co też sobie pomyślą, kiedy go zobaczą w takim stanie?

– A co cię to obchodzi. – Ale widząc, że Raffaella obstaje przy swoim, Babi ciągnie dalej: – Dobra. Jeśli w przyszłym tygodniu też tak będzie, to z nim porozmawiam. Okay, mamo? – Kładzie przed nią jeszcze jedno pismo. – No i sama popatrz, wreszcie się zdecydowałam, Smeralda trochę mi w tym pomogła. Weźmy te: kłosy zboża i ziarno, tym bardziej że przynoszą szczęście, okay?

– Tak, ale…

– Nie, mamo. Wyszłaś z domu i poszłaś sobie pograć, tak było. Koniec, decyzja zapadła, tak? W przeciwnym razie nigdy nie ruszymy Z miejsca. Przysięgam, jestem ledwo żywa, mam wrażenie, jakby wszystko ciągle było w proszku, zlituj się…

Raffaella patrzy na nią i się uśmiecha.

– Dobrze, Babi, uważam, że doskonale się nadają. – Widzi, jak się uspokaja, jakby kamień spadł jej z serca.

– Naprawdę?

– Tak, naprawdę.

– Nie mówisz tego tylko po to, żeby mi sprawić przyjemność?

– Nie, naprawdę, te są rzeczywiście najpiękniejsze.

Babi rozpromienia się na nowo. Raffaella wobec tego też postanawia sprawić sobie mały prezent.

– Posłuchaj, Babi, chciałam cię o coś zapytać.

– Tak, słucham.

– Pamiętasz tamten dzień, kiedy tata miał się spotkać ze Stepem i powiedzieć mu, żeby zostawił cię w spokoju?

– Mamo, wciąż jeszcze myślisz o tamtej sprawie? To było przecież ponad dwa lata temu, teraz mamy taką ważną rzecz na głowie, a ty wciąż zawracasz sobie głowę historią sprzed lat?

– Wiem, wiem, ale wcale o tym nie myślę, tyle tylko że chciałabym zaspokoić zwykłą ciekawość. Właśnie, może pamiętasz, czy oni aby tamtego wieczoru przypadkiem nie grali w bilard?

– Tak, oczywiście, pamiętam, że grali i co więcej, nawet wygrali! Dwieście euro, o ile się nie mylę.

– A z kim wtedy byli?

Babi przygląda się bacznie swojej matce. Widzi, że jest jakaś dziwna, zamyślona. Babi się uśmiecha, kręcąc głową.

– Mamo, myślisz, że w twoim wieku wypada, byś dawała się wkręcać i robiła się zazdrosna… no co ty, mamo!

– Przepraszam, masz rację. Tylko że ojciec kupił kij do bilardu nie tak dawno temu. Chociaż wygląda na to, że dał go komuś w prezencie.

– No i wybacz, ale co w tym złego? A poza tym tamto miejsce, gdzie wtedy grali, chyba zostało już nawet zamknięte!

Raffaella, słysząc to, uspokaja się na dobre.

– W porządku, masz rację. No, to w takim razie teraz pokaż mi resztę tych pięknych rzeczy, które już wybrałaś. – Rozkłada gazetę. Babi pokazuje jej takie, które sama uznała za najładniejsze.