Выбрать главу

Otwieram go zaintrygowany. – To na twoje urodziny. – Udaje mu się mnie speszyć. – Znaczy, tak naprawdę na urodziny, które obchodziłeś w Ameryce. Jedyne, co mogliśmy wtedy zrobić, to do ciebie zadzwonić.

– Tak, odsłuchałem na sekretarce. – Nie przerywam rozpakowywana prezentu. Staram się nie myśleć o tamtym dniu. Ale mi się to nie udaje. 21 lipca… Cały dzień poza domem specjalnie po to, żeby nie przesiadywać bezcelowo przy telefonie. Potem powrót do domu i widok migającej lampki na sekretarce. Jedna wiadomość, dwie, trzy, cztery. Cztery wiadomości, cztery zarejestrowane telefony. Cztery możliwości. Cztery szanse. Dawaj, pierwszą: – Halo, cześć Stefano, to ja, tata… Wszystkiego najlepszego! Myślałeś pewnie, że zapomniałem, co?

Mój ojciec. Zawsze wszystko, co robi, musi okrasić żartem. Wciskam klawisz i przewijam do przodu. – Sto lat! Sto lat niech żyje nam… – Mój brat. Mój brat we własnej osobie, wyśpiewuje mi życzenia do słuchawki. Co za młotek! Zostały jeszcze dwie. Kolejna wiadomość, przedostatnia. – Cześć, Stefano… – Nie. To moja matka. Odsłuchuję ją w milczeniu. Mówi swobodnie, powoli, w jej głosie słychać miłość, może nawet lekkie zmęczenie. Słysząc ją, zaciskam oczy. I pięści też. I powstrzymuję napływające łzy. I mi się to udaje. Dziś są moje urodziny, mamo. Chcę się cieszyć, chcę się śmiać, chcę się dobrze czuć, mamo… Tak, też mi ciebie brakuje. Jest tyle rzeczy, których mi brakuje… Ale dziś chcę o tym nie myśleć. Proszę cię. – Raz jeszcze wszystkiego najlepszego, Stefano, i pamiętaj, dzwoń, kiedy tylko możesz. Całuję. – I tak oto zostaje mi już ostatnia wiadomość. Zielona lampka miga bezgłośnie. Patrzę na nią w milczeniu. Powoli, raz po raz włącza się i wyłącza. To zielone światełko mogłoby się okazać moim najpiękniejszym prezentem w życiu. Jej głos. Myśl, że jej także mogłoby mnie brakować. Że można by w okamgnieniu wrócić do tego, co już było, zacząć wszystko od nowa… Wciąż marzę o tym okamgnieniu. Po chwili wciskam klawisz. – Cześć, bohaterze! I co tam u ciebie? Ojej, cóż za absurdalna przyjemność, móc usłyszeć twój głos, mimo że tylko na sekretarce. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi ciebie brakuje… Do szaleństwa. Bez ciebie Rzym jest całkiem pusty. Chyba mnie poznajesz, co? To ja, Pallina. Jasne, glos teraz zrobił mi się bardziej kobiecy. No więc, mam ci kupę rzeczy do opowiedzenia. Od czego by tu zacząć? Pomyślmy… Tak czy siak, nie muszę się spieszyć, moich starych nie ma, dzwonię z domu i mam zamiar wydać, ile się da, zważywszy, że nieźle mnie wkurzyli. Będą mieli za swoje, co tam… – Rozśmiesza mnie, słucham jej z przyjemnością, z uśmiechem na twarzy. Ale nie mogę się okłamywać, nie siebie samego. Nie na ten telefon czekałem. Bo bez jej głosu urodziny w ogóle się nie liczą. Mam wrażenie jakbym się wcale nie urodził. A tymczasem teraz, po upływie ponad dwóch lat, znów tutaj jestem.

– No i co ty na to, podoba ci się?

Kończę rozpakowywanie i patrzę na pudełko.

– Ej, zauważ, że to najnowszy modeclass="underline" Nokia, mózg staje.

– Komórka?

– Zajebista, co? Zawsze ma zasięg. Sam tylko pomyśl, mam go dzięki jednemu kumplowi, bo w sklepach jeszcze takiego nie kupisz. To model N70, ma wszystko, a do tego jest taki mały. Mieści się w kieszeni kurtki. – Chowa go, żeby mi pokazać, że mówi najszczerszą prawdę.

– To ci dopiero, masz tych przyjaciół nie od parady, co?

– I voila, widzisz? Tak się go otwiera, a na dodatek możesz wyłączyć dzwonek i zostawić samą wibrę. Trzymaj. – Nawet nie zwrócił uwagi. Że robię sobie jaja. Czeka tylko na moją reakcję.

– Dzięki. – Jedynie tyle udaje mi się powiedzieć. – Komórka, oto czego mi było trzeba.

– Masz już nawet numer: trzysta trzydzieści pięć osiemdziesiąt osiemdziesiąt osiemdziesiąt, łatwy, nie? To wszystko zasługa tego mojego kumpla, który pracuje dla Telecomu.

Jest z siebie jeszcze bardziej zadowolony. Mój brat razem z tymi twoimi przyjaciółmi. Teraz mam już własny numer. Jestem zarejestrowany. Rozpoznawalny. Osiągalny. Może.

– Genialnie, za to teraz muszę bezwzględnie wziąć prysznic.

Rzucam telefon na łóżkom

Paolo wychodzi, kręcąc głową: – Jeszcze zobaczysz, długo ta komórka nie pociągnie, jak będziesz nią tak rzucał.

Mój brat. Szkoda gadać. Co za nudziarz! A przecież obydwaj pochodzimy z tego samego nasienia, mojego ojca, a w każdym razie mam taką nadzieję. Włączam radio, które stoi na szafce i ustawiam na odpowiednią częstotliwość. Rozbieram się i jednocześnie zaczynam śmiać się sam do siebie. Moja matka, która wydała na świat Paola jako owoc związku z innym facetem. To byłby maks. Przynajmniej coś by to wyjaśniło. Ale to akurat wykluczam. Wtedy były inne czasy. Czasy miłości. Podoba mi się kawałek, który leci. Zaczynam coś tam sobie nucić.

Stoję pod domem Paola. Widziałam zapalone światła. Wiem, że to nowe mieszkanie jego brata. O właśnie, widzę go. Step przechodzi koło okna. To musi być jego pokój. Ej, akurat się rozbiera. I coś sobie nuci. Zakładam bezprzewodową słuchawkę. Włączam sobie radio w komórce. Zmieniam stację, aż mi się wydaje, że trafiam na to, co Step nuci pod nosem. Patrzę, jaka to stacja. Ram Power 102,70. Tym żyjesz, to pamiętasz. Kto wie, co woli Step… Patrzę, która godzina. Jest późno, muszę wracać do domu. Rodzice już tam pewnie na mnie czekają.

– Paolo, czy masz jakiś ręcznik?

– Przecież sam ci położyłem w łazience. Tylko zobacz, wszystko poukładane kolorami, ten błękitny jaśniejszy masz do twarzy, ten ciemniejszy koło bidetu do higieny intymnej i wreszcie niebieski płaszcz kąpielowy wisi za drzwiami.

Nie ma co, przy nim nawet chorobliwy pedant, taki jak filmowy Furio, jest nieznośnym bałaganiarzem.

– Ej, Step, pokaż się no!

Staję w drzwiach.

– Ja cię kręcę, dobrze wyglądasz. Schudłeś?

– Tak. W Stanach mają inny zestaw ćwiczeń na siłowni. Bardzo dużo boksują. W czasie pierwszych treningów zrozumiałem, jak bardzo jesteśmy tutaj w Rzymie powolni.

– Masz superrzeźbę.

– A ty od kiedy opanowałeś takie fachowe słownictwo? Celowo zwracam się do mego z siermiężnym rzymskim akcentem.

– Zapisałem się na siłownię.

– Własnym uszom nie wierzę. Najwyższy czas! Ale jak to, właśnie ty, który ciągle się mnie czepiałeś. Nic, tylko po co tak przesiadujesz na tej siłowni, co cię obchodzą mięśnie i cała reszta… A sam w końcu co robisz?

– Fabiola mnie przekonała.

– Aha, proszę. Widzisz, ta Fabiola już mi się podoba.

– Powiedziała, że za dużo czasu spędzam w pozycji siedzącej i że mężczyzna musi się w końcu zdecydować, jakie chce mieć ciało w wieku trzydziestu trzech lat.

– W wieku trzydziestu trzech lat?

– Właśnie tak powiedziała.

– W takim razie miałeś jeszcze wówczas dwa lata laby.

– Wolałem nie spełniać wszystkich warunków tej zasady.

– Fajna ta Fabiola. – Idę do łazienki. – A gdzie się zapisałeś?

– Do Roman Sport Center. – Cisza. Znów staję w drzwiach.

– Czy o tym także zadecydowała Fabiola?

– Nie. – I śmieje się cały dumny, przeświadczony, że wybór należał do niego. – Ja… no tak, prawda jest taka, że ona już się tam wcześniej zapisała.

– Aha, to tak… – Wracam do łazienki i zamykam za sobą drzwi. Nie mogę w to uwierzyć. Nie ma nic gorszego, niż chodzić na siłownię z własną dziewczyną. Siedzisz tam i myślisz o niej nawet wtedy, kiedy podnosisz ciężary, wciąż sprawdzasz, kto do niej podchodzi, co takiego do niej mówią, czy aby jakiś fajfus się nie zgrywa i nie wciska jej kitu, podsuwając niezawodne ćwiczenia… i co ona na to, i jak odpowie. Koszmar. Co raz to widzę takie parki. Buziaczek pod koniec każdej serii ćwiczeń. A na sam koniec treningu obowiązkowe pytanie: – To co robimy dziś wieczór?