Выбрать главу

– Kim jesteś? – była najwyraźniej mocno zaskoczona. – Co tu robisz? I skąd to wszystko wiesz?

Jedynym wyjściem było powiedzenie prawdy i połączenie wysiłków, toteż Bond wyjaśnił z rezygnacją:

– Powiedziałem ci, jak się nazywam. Zostałem wysłany tu z Londynu przez pewną firmę, której wolę nie wymieniać, której nazwy i tak się. domyślisz, jeśli zadasz sobie trochę trudu. Wiem, co ci się przytrafiło, a raczej co stało się twoim rodzicom, i jestem tu po to, by wyrównać rachunki i by dopilnować, żebyś nie była narażona na przykrości ze strony tych ludzi. Sądzimy, że ten, kto kazał zabić twoich rodziców, będzie, chciał dogadać się z tobą i w związku z tym zacznie wywierać na ciebie nacisk, byś sprzedała mu posiadłość na Jamajce. Jedynym sposobem, by go powstrzymać, jest śmierć.

– Miałam kucyka, którego bardzo lubiłam. Nazywał się Palmino – powiedziała z żalem. – Trzy tygodnie temu go otruli. Potem zastrzelili rui psa, którego miałam od szczeniaka. A potem przyszedł list: „Śmierć ma wiele rąk – jedna z nich jest teraz wzniesiona nad tobą". Miałam dać do gazety ogłoszenie następującej treści: „Będę posłuszna, Judy." Poszłam na policję, ale oni mogli tylko próbować zapewnić mi ochronę. Powiedzieli mi, że to robota Kubańczyków i że nic więcej nie mogą zrobić. Wobec tego pojechałam na Kubę. Zamieszkałam w najlepszym hotelu i zaczęłam uczęszczać regularnie do kasyn. Oczywiście nie w tym stroju. Miałam najlepsze suknie, rodzinne klejnoty i byłam miła dla wszystkich. Przez cały czas opowiadałam, udając, że szukam czegoś z dreszczykiem, że chcę zobaczyć prawdziwych gangsterów i prawdziwe przestępstwa. W końcu dowiedziałam się o nim – machnęła ręką w stronę niewidocznego domu. – I o tym, że opuścił Kubę po zwolnieniu przez Batistę. Miał i ma wielu wrogów i dowiedziałam się o nim sporo, a w końcu spotkałam człowieka, też z policji, który powiedział mi resztę. Musiałam go przekonać… ale w końcu się udało. Przybyłam do Ameryki. Czytałam kiedyś o Agencji Pinkertona, toteż poszłam tam i zapłaciłam im za odnalezienie tego człowieka. To wszystko.

Gdy skończyła mówić, miała trochę nieobecny wzrok.

– Jak się tu dostałaś?

– Przyleciałam do Bennington, a resztę drogi przeszłam. Cztery dni przez Green Mountains i z dala od ludzi. Jestem przyzwyczajona do takich rzeczy. Nasz dom na Jamajce też leży w górach, i to o wiele dzikszych niż te. Trudniej po nich chodzić i trudniej w nich żyć. Jest tam też trudniej się ukryć, a tu prawie nikt nie chodzi pieszo, wszyscy jeżdżą samochodami.

– Co zamierzasz teraz zrobić?

– Zastrzelić Hammersteina i wrócić do Bennington – głos był obojętny, jakby informowała go o zamiarze zerwania kwiatów do bukietu.

Od strony zabudowań rozległy się głosy i James błyskawicznie zerwał się na nogi i spojrzał przez gałęzie: na patio zobaczył trzech mężczyzn i dwie kobiety. Rozmawiali, siedząc przy zastawionym stole, ale nadal u jego szczytu, pomiędzy dwiema kobietami, pozostawało puste miejsce. James wyjął lunetkę i przyjrzał się im dokładniej: mężczyźni byli śniadzi i niscy, a ten, który wyglądał najczyściej i ciągle błyskał w uśmiechu zębami, musiał być Gonzalesem. Pozostałych dwóch najwyraźniej stanowiło obstawę – siedzieli przy końcu stołu i nie brali udziału w rozmowie. Kobiety, a raczej dziewczyny, były zgrabnymi brunetkami – wyglądały na dziwki niezbyt wysokiej kategorii. Obie nosiły jaskrawe stroje kąpielowe i sporo złotej biżuterii. Zachowaniem przypominały rozbawione małpiątka, inteligencją najprawdopodobniej też. Głosy były dość wyraźne, ale rozmawiali po hiszpańsku.

Poczuł za sobą obecność dziewczyny.

– Ten elegancik to major Gonzales – poinformował ją podając szkła. – Dwaj pozostali to goryle. Panienek nie znam, a Hammersteina jeszcze nie ma.

Spojrzała na taras i bez komentarza oddała lunetkę. Bond przez chwilę zastanawiał się, czy ona wie, że spoglądała właśnie na morderców swych rodziców, ale zostawił tę myśl bez odpowiedzi.

Obie dziewczyny zamilkły, spoglądając na drzwi prowadzące do wnętrza domu. Po sekundzie jedna powiedziała coś, co było najprawdopodobniej powitaniem, gdyż na werandę wszedł krępy i prawie nagi mężczyzna. – W milczeniu minął stół i na pustym fragmencie posadzki przez parę minut intensywnie ćwiczył.

James przyjrzał mu się uważnie – przeciwnik miał pięć stóp i cztery cale wzrostu oraz sylwetkę boksera, jeśli nie liczyć, oczywiście, zaczynającego zarysowywać się brzucha. Gęste, czarne włosy pokrywały piersi i ramiona. Tak ręce, jak i nogi również były bogato owłosione, co kontrastowało z faktem, że na całej głowie nie miał ani jednego włosa. Z tyłu czaszki miał głębokie wgniecenie, mogące pochodzić zarówno od zranienia, jak i być skutkiem trepanacji. Twarz zaś była prawie karykaturą pruskiego oficera: szeroka, masywna i zacięta. Pod grubym fałdem skóry znajdowały się blisko osadzone oczy, i najlepiej opisywało je określenie „świńskie", usta zaś miał duże i wywinięte. Ubrany był w czarne kąpielówki i duży złoty zegarek. Bond odetchnął z niejaką ulgą, podając lunetę dziewczynie – jego cel wyglądał równie nieprzyjemnie, jak się zachowywał, a to znacznie ułatwiało sprawę.

Tymczasem zajął się obserwacją Judy – teraz miała zacięty, prawie okrutny wyraz twarzy, gdy patrzyła na sprawcę swoich nieszczęść, którego przybyła zabić. Fakt ten stwarzał nieprzewidziane komplikacje i całą masę nie sprecyzowanych jeszcze, ale zupełnie pewnych problemów. Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko i najlepszym dla wszystkich (naturalnie poza samą zainteresowaną) rozwiązaniem będzie narkoza zaaplikowana kolbą Walthera. Niestety, życie jest brutalne i pewność, że związana i zakneblowana do końca akcji będzie najlepszą i najbezpieczniejszą towarzyszką, usprawiedliwiała działanie. Łagodnym ruchem sięgnął po broń.

Nonszalancko odsunęła się o parę kroków, schyliła, kładąc lunetkę i sięgnęła po łuk. Równie nonszalancko założyła strzałę na cięciwę i powiedziała spokojnie:

– Tylko bez takich. I bądź uprzejmy nie zbliżać się zanadto. Mam coś, co określa się jako szerokokątne pole widzenia. Nie przybyłam tu po to, żeby jakiś cwaniak walił mnie w łeb i robił to, co sama chcę zrobić. Na sto yardów zabijam z tego wróble. Nie chciałabym postrzelić ci nogi, ale zrobię to, jeśli spróbujesz mi przeszkodzić.

James, klnąc pod nosem, oświadczył:

– Nie zachowuj się jak głupia smarkula i odłóż to żelastwo. To męska robota. A poza tym skąd wpadło ci do głowy, że za pomocą łuku poradzisz sobie z czterema ludźmi i co najmniej dwoma pistoletami maszynowymi?

Coś błysnęło w jej oczach i odsunęła się jeszcze o krok.

– Wypchaj się! – rzuciła przez zaciśnięte zęby. – I trzymaj z dala od tej sprawy. To moich rodziców zabili, a poza tym jestem tu całą dobę i wiem, jak spędzają czas. Wiem też, jak mogę dostać Hammersteina, a reszta mnie nie obchodzi. Bez niego są niczym. Zdecyduj się i radzę ci to zrobić szybko: albo robisz tak, jak ci powiem, albo będzie ci bardzo przykro. I nie sądź, że tego nie zrobię. To moja osobista sprawa i przysięgłam to zrobić. Lojalnie ostrzegam, że nikt mnie nie powstrzyma. Więc jak będzie?

James ponuro ocenił sytuację i przyznał, że jest kretyńska. Stał naprzeciwko pięknej dziewczyny, która w tej jednej kwestii miała przewrócone w głowie. Zresztą przy mieszance solidnej, brytyjskiej krwi i tropikalnego wychowania coś takiego było do przewidzenia. Poza tym doprowadziła się do stanu kontrolowanej histerii i był pewien, że zrobi to, co mu zapowiedziała. Nie dało się przy tym ukryć, że miała przewagę: jej broń była bezgłośna, jego postawiłaby na nogi całą okolicę, nie mówiąc o tym, że i tak byłaby szybsza. Poza tym nie miał najmniejszego powodu, by do niej strzelać. Wychodziło na to, że jedyną radą była współpraca, toteż westchnął i zaproponował: