Obyło się bez pożegnań. Grace sama poszła podjazdem.
Nieco chwiejnie, nie tylko z powodu utykania.
Co najlepszego zrobiła?
Zastanawiała się, co dalej. Jej szwagierka ujęła to najlepiej: chronić dzieci. Gdyby Grace znalazła się na miejscu Jacka, gdyby to ona zniknęła z jakiegokolwiek powodu, właśnie tego by chciała. Zapomnij o mnie, powiedziałaby mu. Zapewnij bezpieczeństwo dzieciom.
Tak więc teraz, czy jej się to podobało, czy nie, Grace wypadła z gry. Jack musi ratować się sam.
Zamierzała zaraz się spakować. Zaczeka do trzeciej, aż dzieci wyjdą ze szkoły, a wtedy zabierze je i pojedzie do Pensylwanii.
Znajdzie jakiś hotel, w którym nie żądają karty kredytowej.
Albo pokój ze śniadaniem. Lub pensjonat. Cokolwiek. Zadzwoni na policję, może nawet do Perlmuttera. Powie mu, co się dzieje. Najpierw jednak musi odebrać dzieci. Kiedy będą bezpieczne, w samochodzie i w drodze, wszystko będzie dobrze.
Dotarła do frontowych drzwi. Na schodkach leżała paczka.
Grace nachyliła się i podniosła ją. Na kartonie widniało logo „New Hampshire Post”. Jako adres zwrotny podano: Bobby Dodd, Sunrise Assisted Living.
Były to akta Boba Dodda.
Wade Larue siedział obok swojego adwokata, Sandry Koval.
Miał na sobie zupełnie nowe ubranie. Pomieszczenie nie śmierdziało więzieniem, tą obrzydliwą mieszaniną wilgoci i środków dezynfekcyjnych, grubych strażników i moczu, nigdy nie schodzących plam, a to już samo w sobie było czymś dziwnym. Więzienie staje się całym światem, a wyjście z niego nierealnym marzeniem jak życie na innych planetach. Wade Larue poszedł do więzienia, mając dwadzieścia dwa lata. Teraz miał trzydzieści siedem. To oznaczało, że większość dorosłego życia spędził za kratami. Ten smród, ten okropny smród był jedynym zapachem, jaki znał. Tak, jest jeszcze młody. Ma, co Sandra Koval powtarzała jak mantrę, przed sobą całe życie.
W tym momencie wcale się tak nie czuł.
Życie Wade'a Larue legło w gruzach z powodu szkolnego przedstawienia. Gdy dorastał w małym miasteczku w Maine, wszyscy zgodnie twierdzili, że Wade ma talent aktorski. Był słabym uczniem. I kiepskim sportowcem. Umiał jednak śpiewać i tańczyć, a co najważniejsze, miał coś, co pewien miejscowy krytyk nazwał, zobaczywszy Wade'a grającego Nathana Detroit w Guys and Dolls, nieziemską charyzmą. Wade miał to nieuchwytne coś, co odróżnia utalentowanych amatorów od zawodowców.
Kiedy był w ostatniej klasie liceum, pan Pearson, szkolny reżyser teatralny, wezwał go do swojego gabinetu i opowiedział o swoim „niezwykłym marzeniu”. Pan Pearson zawsze chciał wystawić Człowieka z La Manczy, ale dotychczas nigdy nie miał ucznia, który poradziłby sobie z rolą Don Kichota. Teraz chciał wystawić tę sztukę po raz pierwszy, z Wade'em w głównej roli.
Niestety, w sierpniu pan Pcarson odszedł i stanowisko szkolnego reżysera objął pan Amett. Nadal odbywały się próby, zazwyczaj będące dla Wade'a Larue czystą formalnością, ale pan Amett był do niego wrogo nastawiony. Ku zaskoczeniu wszystkich w miasteczku, w końcu wybrał do roli Don Kichota Kenny'ego Thomasa, zupełne beztalencie. Ojciec Kenny'ego był bukmacherem i podobno pan Arnett był mu winien ponad dwadzieścia tysięcy. Łatwo dodać dwa do dwóch. Wade'owi zaproponowano rolę fryzjera, śpiewającego jedną piosenkę, co skłoniło go do rezygnacji.
Ależ był naiwny! Myślał, że jego rezygnacja wywoła oburzenie całego miasteczka. W szkołach średnich uczniowie dzielą się na różne kategorie. Przystojny rozgrywający. Kapitan drużyny koszykówki. Przewodniczący szkoły. Główny aktor szkolnych przedstawień. Myślał, że mieszkańców miasta oburzy niesprawiedliwość, jaka go spotkała. Tymczasem nikt nie powiedział słowa. Z początku Wade myślał, że boją się ojca Kenny'ego i jego ewentualnych powiązań z mafią, ale prawda była znacznie prostsza: nie obchodziło ich to. Dlaczego miałoby obchodzić?
Tak łatwo zejść na złą drogę. Granica jest tak cienka, tak niewidoczna. Przekroczysz ją, tylko na sekundę, i czasem… cóż, czasem po prostu nie możesz już zawrócić. Trzy tygodnie po swojej rezygnacji Wade upił się, włamał do szkoły i zniszczył scenografię. Został złapany przez policję i zawieszony w prawach ucznia.
I tak zaczął się staczać.
Brał coraz więcej narkotyków, przeniósł się do Bostonu, żeby je tam rozprowadzać i sprzedawać, bał się własnego cienia, nosił broń. A teraz siedział na tym podium, jako słynny przestępca winny śmierci osiemnastu osób.
Te gniewnie spoglądające na niego twarze znał z procesu sprzed piętnastu lat. Wiedział, jak nazywają się ci ludzie.
Podczas procesu patrzyli z żalem i niedowierzaniem, wciąż oszołomieni niespodziewanym ciosem. Wade wtedy ich rozumiał, a nawet im współczuł. Teraz, po piętnastu latach, ich spojrzenia były po prostu wrogie. Żal i niedowierzanie skrystalizowały się w czystą złość i nienawiść. Podczas procesu Wade Larue unikał ich spojrzeń. Teraz już nie. Siedział z podniesioną głową. Śmiało patrzył im w oczy. Ich zawziętość w znacznym stopniu zmniejszała jego współczucie i zrozumienie. Nie chciał nikogo skrzywdzić. Wiedzieli o tym. Przeprosił.
Zapłacił straszną cenę. A oni, ci rodzice, wciąż go nienawidzili.
Do diabła z nimi.
Siedząca obok niego Sandra Koval dawała popis elokwencji.
Mówiła o przeprosinach i przebaczeniu, o nowym życiu i przemianie, o zrozumieniu i potrzebie kolejnej szansy. Larue się wyłączył. Zauważył Grace Lawson, siedzącą obok Carla Vespy.
Powinien się przestraszyć, widząc go tu we własnej osobie, ale teraz już się nie bał. Kiedy zamknięto go w więzieniu, został ciężko pobity: najpierw przez ludzi pracujących dla Vespy, a potem tych, którzy chcieli zaskarbić sobie jego łaski. Włącznie ze strażnikami. Nie było ucieczki przed nieustannym strachem.
Ten strach, tak jak smród, stał się nieodłączną częścią jego świata. Może to wyjaśniało, dlaczego już się nie bał.
Z czasem Larue zdobył w Walden przyjaciół, ale więzienie nie jest kuźnią charakterów, wbrew temu, co Sandra Koval opowiadała teraz słuchaczom. Więzienie obnaża najniższe, prymitywne instynkty, a to, co robisz, żeby przeżyć, nigdy nie jest przyjemne.
Nieważne. Już wyszedł. To przeszłość. Już za nim.
Nie całkiem.
W sali panowała głucha cisza, jakby wyssano z niej całe powietrze, pozostawiając próżnię. Członkowie rodzin siedzieli nieruchomo i niewzruszenie. Nie było w nich życia. Byli jak puste skorupy. Nie mogli go skrzywdzić. Już nie.
Nagle Carl Vespa wstał. Na moment, nie dłuższy niż sekundę, Sandra Koval zamilkła. Grace Lawson wstała również.
Wade Larue nie mógł zrozumieć, dlaczego ci dwoje są razem.
To nie miało sensu. Zastanawiał się, czy to by coś zmieniło, gdyby spotkał się z Grace Lawson.
Czy to miałoby jakieś znaczenie?
Kiedy Sandra Koval skończyła, nachyliła się do niego i szepnęła:
– Chodź, Wade. Możesz wyjść tylnymi drzwiami.