Dziesięć minut później, idąc ulicami Manhattanu, Wade Larue był wolny po raz pierwszy od piętnastu lat.
Spojrzał na drapacze chmur. Najpierw pójdzie na Times Square. Plac będzie gwarny i zatłoczony, pełen prawdziwych ludzi, nie skazańców. Larue nie pragnął samotności. Nie tęsknił za zieloną trawą czy drzewami, te mógł sobie oglądać przez zakratowane okna swojej celi w Walden. Pragnął świateł, dźwięków i ludzi, prawdziwych ludzi, a nie więźniów, a także może towarzystwa ładnych (a jeszcze lepiej zepsutych) kobiet.
To jednak musiało zaczekać. Wade Larue spojrzał na zegarek. Już prawie czas.
Ruszył na zachód Czterdziestą Trzecią Ulicą. Jeszcze może się wycofać. Dworzec autobusowy Port Authority znajdował się kusząco blisko. Mógłby wsiąść do autobusu, jakiegokolwiek, i zacząć gdzieś wszystko od nowa. Może zmienić nazwisko, a nawet rysy twarzy, a potem spróbować w jakimś małomiasteczkowym teatrze. Jest jeszcze młody. Wciąż ma talent. I tę nieziemską charyzmę.
Wkrótce, pomyślał.
Musi to załatwić. Zostawić za sobą. Kiedy go zwalniano, jeden z więziennych prawników wygłosił mu standardowy wykład, że teraz czeka go nowe życie albo paskudny koniec, co zależy wyłącznie od niego. Ten prawnik miał rację. Dzisiaj albo uwolni się od tego, albo umrze. Wade wątpił, czy możliwe jest jakieś pośrednie rozwiązanie.
Ujrzał przed sobą czarną limuzynę. Rozpoznał opartego o samochód człowieka z założonymi na piersiach rękami. Nie można zapomnieć takich ust, takich stłoczonych zębów. To on jako pierwszy pobił przed laty Larue. Chciał wiedzieć, co się zdarzyło tamtej nocy. Larue powiedział mu prawdę: nie miał pojęcia.
Teraz już miał.
– Cześć, Wade.
– Cram.
Cram otworzył drzwi. Wade Larue usiadł z tyłu. Pięć minut później jechali West Side Highway. Zbliżał się koniec gry.
41
Eric Wu patrzył, jak limuzyna podjeżdża do domu Lawsonów.
Potężnie zbudowany mężczyzna, bynajmniej nie wyglądający na szofera, wysiadł z samochodu, obciągnął mocno opiętą marynarkę i otworzył tylne drzwiczki. Grace Lawson wysiadła.
Poszła w kierunku frontowych drzwi, nie mówiąc do widzenia i nie oglądając się za siebie. Postawny kierowca zaczekał, aż podniesie paczkę i wejdzie do środka. Potem wsiadł do samochodu i odjechał.
Wu zastanawiał się nad obecnością tego człowieka. Powiedziano mu, że Grace Lawson może mieć teraz obstawę. Grożono jej. Grożono jej dzieciom. Ten ogromny szofer nie był policjantem. Wu był tego pewien. I na pewno nie był zwykłym szoferem.
Lepiej zachować ostrożność.
Trzymając się w bezpiecznej odległości, Wu zaczął obchodzić dom. Dzień był pogodny, a drzewa i krzewy pokryły się zielonymi liśćmi. Ten teren zapewniał wystarczającą osłonę.
Wu nie miał lornetki, która znacznie ułatwiłaby mu zadanie, ale to bez znaczenia. Już po kilku minutach zauważył pierwszego wartownika. Mężczyzna usadowił się za garażem. Wu podkradł się bliżej. Mężczyzna rozmawiał przez radiotelefon.
Wu słuchał. Pochwycił tylko urywki rozmowy, ale to mu wystarczyło. W domu też ktoś był. Zapewne po drugiej stronie ulicy też ustawiono ochroniarza.
Niedobrze.
Mimo to Wu mógł sobie poradzić. Zdawał sobie z tego sprawę. Musiałby jednak uderzyć błyskawicznie. Najpierw zlokalizować drugiego wartownika na zewnątrz. Jednego załatwić gołymi rękami, a drugiego zastrzelić. Potem dostać się do domu. Dużo trupów. Mężczyzna w domu czekałby na niego.
Jednak Wu mógłby to zrobić.
Spojrzał na zegarek. Za dwadzieścia trzecia.
Już miał zamiar ruszyć w kierunku ulicy, gdy otworzyły się tylne drzwi. Wyszła z nich Grace. W ręku miała walizkę. Wu przystanął i czekał. Włożyła walizkę do bagażnika. Wróciła do domu. Po chwili wyszła z drugą walizką i jakąś paczką chyba tą samą, którą zabrała sprzed frontowych drzwi.
Wu pospieszył do samochodu, którym tu przyjechał. Ironia losu sprawiła, że był to ford windstar Lawsonów, tyle że zmienił tablice rejestracyjne w Palisades Mall i przylepił kilka nalepek, mających odwracać uwagę. Ludzie prędzej zapamiętają takie nalepki niż numery rejestracyjne czy markę wozu.
Jedna oznajmiała wszem wobec, że jest dumnym ojcem najlepszego ucznia. Druga, lubiana przez kibiców New York Knicks, głosiła: „Jedna drużyna, jeden Nowy Jork”.
Grace Lawson usiadła za kierownicą i ruszyła. Dobrze, pomyślał Wu. Będzie znacznie łatwiej zgarnąć ją, kiedy się zatrzyma. Otrzymał wyraźne instrukcje. Dowiedzieć się, co ona wie. Pozbyć się ciała. Wrzucił pierwszy bieg, ale jeszcze nie ruszał. Chciał sprawdzić, czy ktoś za nią jedzie. Wu ruszył, utrzymując bezpieczną odległość.
Nikt za nimi nie jechał.
Domyślił się, że tym ludziom kazano pilnować domu, a nie jej. Wu zastanawiał się nad walizkami, nad tym, dokąd ona może jechać i jak długo potrwa ta podróż. Zdziwił się, kiedy skręciła w boczną uliczkę. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zatrzymała się niedaleko szkoły.
Oczywiście. Dochodzi trzecia. Chce odebrać dzieci.
Znowu pomyślał o tych walizkach i tym, co mogą oznaczać. Czy zamierza odebrać dzieci i wyjechać? Jeżeli tak, może jechać daleko. Zanim się zatrzyma, minie kilka godzin.
Wu nie miał ochoty czekać tak długo.
A może wróci prosto do domu, pilnowanego przez dwóch ludzi w ogrodzie i jednego wewnątrz? To też nie będzie przyjemne. Wróci do punktu wyjścia, a ponadto teraz pojawił się dodatkowy problem, dzieci. Wu nie był krwiożerczy ani sentymentalny. Był pragmatyczny. Zniknięcie kobiety, od której niedawno uciekł mąż, zapewne obudzi podejrzenia, a nawet ciekawość policji, ale leżące w jej domu ciała, w tym dwojga dzieci, mogą sprowokować zbyt ożywione działania.
Nie, zdecydował Wu. Najlepiej będzie zgarnąć Grace Lawson natychmiast. Zanim jej dzieci wyjdą ze szkoły.
Tak więc ma mało czasu.
Inne matki zaczęły schodzić się i plotkować, ale Grace została w samochodzie. Wydawało się, że coś czyta. Była druga pięćdziesiąt. Wu zostało tylko dziesięć minut. Nagle coś sobie przypomniał. Przecież grozili, że skrzywdzą jej dzieci.
A w takim razie bardzo możliwe, że ktoś obserwuje szkołę.
Musi szybko to sprawdzić.
Nie zajęło mu to wiele czasu. Furgonetka była zaparkowana przecznicę dalej, na końcu zaułka. Łatwo było ją zauważyć. Wu rozważył możliwość, że w środku siedzi więcej niż jeden człowiek. Rzucił tam okiem, ale niczego nie zauważył. I tak nie miał już czasu. Musiał działać. Lekcje skończą się za pięć minut. A obecność dzieci bardzo skomplikuje sytuację.
Wu miał teraz ciemne włosy. Na nosie okulary w złotych oprawkach. Skulony, ruszył w kierunku furgonetki. Rozglądał się wokół tak, jakby zabłądził. Podszedł prosto do tylnych drzwi i już miał je otworzyć, gdy wyjrzał z nich łysy, spocony mężczyzna.
– Czego chcesz, koleś?
Mężczyzna był ubrany w niebieski dres. Pod bluzą nie miał podkoszulka, tylko gąszcz kłaków. Był wielki i agresywny.