Wilmot nie odpowiedział od razu. Sięgnął po filiżankę i pociągnął solidny łyk.
— Holly, żeby utrzymać równowagę ekologiczną w tym habitacie, liczba narodzin musi być równa liczbie zgonów A z powodu nowoczesnych technik medycznych i terapii odmładzających…
— Wiem. Ludzie żyją wiecznie. Mniej więcej.
— Ile zgonów nastąpiło od chwili, kiedy opuściliśmy Ziemię?
— Dwa. Jedno morderstwo i jedna egzekucja.
— Widzisz? Moglibyśmy zezwolić na dwójkę dzieci. Nie więcej.
Holly znów potrząsnęła głową, tym razem bardziej energicznie.
— To nie będzie działać, profesorze. Musimy wymyślić jakiś inny sposób.
— Ale do chwili, gdy się to stanie, obawiam się, że będziemy musieli przestrzegać starych zasad tego habitatu, także ZRP.
— Przecież mamy dość miejsca, mogłoby się tu zmieścić trzy albo cztery razy tyle ludzi! Jak rany, w habitacie zmieściłby się nawet milion ludzi!
— Żyjących w ścisku i w biedzie — odparł z powagą Wilmot.
— A jaki piękny mielibyśmy wskaźnik przestępczości przy takiej gęstości populacji!
— Pewnie tak — zgodziła się Holly niechętnie, po czym uniosła podbródek: — Ale nie rozumiem, jak można wymusić na kobietach, żeby nie chciały mieć dzieci.
— Trzeba je przekonać, że to konieczność — rzekł Wilmot.
— Trzeba opracować wzór planowego przyrostu populacji i przekonać do niego mieszkańców habitatu.
— Żeby tylko się dało — odparła ponuro Holly. — Problem w tym, że Eberly najwyraźniej ignoruje problem, zamiata go pod dywan. Dopóki będzie kandydował powtórnie do objęcia urzędu, nie wyciągnie żadnego problemu, który mógłby sprawić, że dostanie mniej głosów.
— Przecież powiedziałaś, że nie może go zignorować.
— Na dłuższą metę nie. Ale dopóki trwa kampania wyborcza, nie będzie o tym wspominał. Tego jestem pewna.
— W takim razie jego oponent musi przedstawić problem wyborcom.
— On nie ma oponenta — rzekła Holly. — Nikt inny nie kandyduje.
— Na razie. Ostateczny termin rejestracji kandydatów mija za tydzień. Piętnastego, prawda?
— Piętnasty wypada w niedzielę — rzekła Holly. — Więc rejestracja kandydatów odbędzie się szesnastego.
— Ach, tak.
— Ale kto może z nim konkurować? Nikt. Będziemy musieli wybrać kogoś w drodze losowania.
Wilmot potarł wąsy palcem i rzekł:
— Sądzę, że w tej społeczności z pewnością jest ktoś na tyle silny, by wziąć udział w tym wyścigu, jeśli nawet jedynym powodem byłoby zmuszenie Eberlyego do zajęcia się problemem.
— Zna pan kogoś, kto mógłby to zrobić? — spytała z zainteresowaniem Holly. — Może pan?
— Och, na Boga, nie.
— Więc kto?
— Ty, moja panno. Ty powinnaś konkurować z Malcolmem Eberlym.
8 STYCZNIA 2096: WIECZÓR
— Wystartować w wyborach? — Pancho była wyraźnie zaskoczona.
— Profesor Wilmot powiedział, że powinnam — odparła Holly.
Pancho uśmiechnęła się do siostry, siedząc po drugiej stronie niskiego stolika w salonie. Holly siedziała na sofie z podwiniętymi nogami, zaś Pancho rozłożyła się wygodnie na szezlongu.
— Wiesz co, mała — rzekła Pancho — profesor może mieć rację. Byłabyś fantastycznym administratorem.
Holly nie była tego taka pewna.
— Rany, Pancho, nie mam pojęcia o wygłaszaniu przemówień i kandydowaniu na jakiś urząd. Nie wiem, od czego zacząć.
— Pomagałaś Eberlyemu w poprzednich wyborach, nie?
— Z prognozami i analizami statystycznymi, takie tam Nie zajmowałam się samą kampanią. To robili wyłącznie jego ludzie.
— Ja tam wiem coś o tym, co trzeba zrobić, żeby ludzie byli zadowoleni i głosowali na ciebie. Właśnie dzięki temu tyle lat utrzymałam się na szczycie w Astro Corporation.
— Pomożesz mi? — spytała Holly z nadzieją w głosie.
— Z czym masz jej pomóc? — spytał Jake Wanamaker, który właśnie pojawił się w drzwiach sypialni.
— Holly będzie kandydować na głównego administratora.
— Naprawdę?
— Sama nie wiem… — rzekła niepewnie Holly.
— Będziesz kandydować — oznajmiła Pancho. — Czy jesteś przekonana, czy nie.
Urbain siedział z nieszczęśliwą miną przy kolacji przygotowanej przez Jean-Marie. Nie interesowała się szczególnie gotowaniem, ale ostatnio opanowała tę umiejętność z pomocą kursów filmowych, i odkryła, że przygotowywanie posiłków z produktów kupowanych w sklepach prowadzonych przez farmy habitatu jest ciekawsze niż odgrzewanie gotowych dań. Ich kuchnia była mała, ledwo starczało w niej miejsca, żeby oboje mogli usiąść przy stole, ale miała pełen zestaw urządzeń kuchennych i szafek.
Edouard zwykle cieszył się, kiedy starała się coś przygotować. Zawsze chwalił jej dzieła. Ale nie dziś. Grzebał niechętnie widelcem w kurczęciu po kijowsku, które z takim trudem dla niego przygotowała.
— Bez smaku? — spytała.
Spojrzał na nią, wyrwany nagle z zadumy. — Co?
— Kurczak — wyjaśniła Jean-Marie. — Nie jest przyprawiony tak jak lubisz?
— Ach. Nie, kurczak jest dobry. Dobry — nabrał potrawę na widelec i żuł, patrząc niewidzącymi oczami w przestrzeń.
— O co chodzi, Edouardzie? Coś cię trapi?
— Eberly — mruknął.
— Co tym razem zrobił?
— Nie chodzi o to, co zrobił. Raczej, czego nie zrobił — Urbain starannie odłożył widelec na stół.
— Nadal nie zgadza się na wystrzelenie twoich satelitów?
— Nie. I nie zgodzi się, dopóki nie poprę jego pomysłu z eksploracją pierścieni.
— W takim razie czemu się nie zgodzisz? Skoro odnalezienie twojej sondy Alfa jest takie ważne, to czemu odmawiać?
— Bo to absurd! — prychnął Urbain. — Poza tym Nadia Wunderly dostanie szału.
— Pff. To niech dostanie — odparła Jean-Marie. — Jest twoją podwładną. Jej praca nie powinna stawać na drodze twojej pracy.
Urbain potrząsnął niechętnie głową.
— Moja droga, nic nie rozumiesz. Ona wierzy, że odkryła w pierścieniach Saturna nowe formy życia. Jeśli zgodzę się na plan Eberly’ego, będzie to wyraźny znak — dla niej i dla całego świata — że jej nie wierzę.
— I co z tego?
— Załamie się.
Jean-Marie była zaskoczona. Jej mąż nigdy nie wykazywał takiej wrażliwości w stosunku do kogokolwiek, z kim pracował. Na pewno nie chodzi o żadną romantyczną fascynację, pomyślała. Za dobrze go znam, poza tym ona nie jest atrakcyjna. On się troszczy o jej pracę, o jej nadzieje i pozycję wobec pozostałych naukowców. Jean-Marie poczuła, jak jej uwielbienie dla męża rośnie.
Mimo to spytała delikatnie:
— Czy jej praca jest ważniejsza od twojej? Czy jej teorie na temat żywych stworzeń w pierścieniach Saturna są ważniejsze od twojego pojazdu wędrującego po powierzchni Tytana?
Przez długą chwilę patrzył na nią w milczeniu; widziała w jego oczach, jaki ból sprawiają mu sprzeczne emocje.
— Jean-Marie, czy fizyka jest ważniejsza od biologii? Czy jedna ścieżka badań naukowych jest ważniejsza od drugiej?
— Jeśli nie można równocześnie obu… Usiłując utrzymać nerwy na wodzy, Urbain rzekł:
— Nie dopuściłbym do tego, żeby ten… polityk doprowadził do konfliktu między pracami Wunderly a moimi. Nie chciałbym, żeby doszło do wyboru „albo-albo”. Należy prowadzić badania w obu kierunkach.
— Tylko, jeśli pozwolicie Eberlyemu się wtrącać, to z obu nic nie wyjdzie.