Potrząsnął głową. Z silnikami i serwomotorami wszystko jest w porządku, powiedział sobie. Przetestowaliśmy je szesnaście razy i zachowują się zgodnie ze specyfikacjami. Ale nie działają prawidłowo, kiedy są na zewnątrz, przymocowane do luster!
Może to jakiś błąd programu komputerowego, zastanowił się. Przeczesał dłonią szopę bujnych włosów. Muszę znaleźć kogoś z grupy informatycznej, żeby przejrzał ten program, pomyślał. Linia po linii, bajt po bajcie. Nie będą zachwyceni. Paskudna robota, niewdzięczna grzebanina. Ale trzeba to zrobić.
Albo wszyscy skończymy w ciemnościach. A temperatura na zewnątrz jest bliska zera absolutnego. Niezła Syberia.
17 LUTEGO 2096: PRZEMÓWIENIE W RAMACH KAMPANII
Zeke Berkowitz mógł tylko podziwiać, jak starannie przygotowane było przemówienie Eberly’ego. On jest urodzonym aktorem, pomyślał. Wie, jak wywierać wpływ na ludzi.
Eberly przyprowadził ze sobą zaledwie kilkudziesięciu współpracowników, którzy mieli posłużyć za publiczność podczas jego przemówienia, ale sala konferencyjna, którą wybrał, była na tyle mała, że wyglądała na zatłoczoną. Ponieważ większość obywateli habitatu i tak miała oglądać wszystko w domach, ludzi Eberly’ego wystarczyło, żeby wyglądać na sporą, pełną entuzjazmu publiczność.
Berkowitz kazał swoim ludziom usunąć stół konferencyjny z sali i ustawić rzędy krzeseł dla publiczności. Na przedzie stała niewielka mównica; z tyłu czaiły się minikamery Berkowitza.
Dokładnie o 21:00, Sonia Vickers, nowo powołana dyrektor działu zasobów ludzkich, podeszła do mównicy i rozejrzała się po zapełnionej sali. W jej urodzie było coś elfiego: była szczupła, jasnowłosa, młodzieńcza i uśmiechnięta.
— Cieszę się, że przybyli tu państwo osobiście — zaczęła — by być świadkami ważnego oświadczenia wygłoszonego przez naszego głównego administratora. — Uniosła wzrok i spojrzała prosto do środkowej kamery Berkowitza, po czym dodała: — Witamy także publiczność w domach.
Zamilkła na sekundę.
— A teraz, bez dalszych wstępów, chciałabym przedstawić naszego głównego administratora, człowieka, który z takim poświęceniem i z taką fachowością nam służy, Malcoma Eberly’ego.
Publiczność wstała i zaczęła z entuzjazmem klaskać.
W swoim salonie Holly siedziała na sofie, między siostrą a Jakem Wanamakerem. Na ekranie widać było promiennie uśmiechniętego Eberlyego, który podszedł do mównicy, gdzie wymienił z Vickers uścisk dłoni i podziękował jej za wprowadzenie. Na pozór spontanicznie cmoknęła go w policzek.
— To też było w scenariuszu, założę się — mruknęła Holly. Eberly potoczył zachwyconym wzrokiem po publiczności, która głośno wiwatowała. Po chwili nakazał im gestem ciszę. Musiał powtórzyć gest kilkakrotnie, zanim przestali klaskać i usiedli na swoich krzesłach.
— To też było zaplanowane — prychnęła Holly.
— Rób notatki — rzekła Pancho. — Paru rzeczy możesz się od tego faceta nauczyć.
Eberly pochwycił obiema dłońmi brzegi mównicy i pochylił na chwilę głowę. Publiczność uciszyła się.
— Dziękuję za wspaniałe powitanie — rzekł, głosem jakby stłumionym z emocji.
— To bardzo ważna okazja — mówił dalej Eberly, rozglądając się po sali, by potem skierować swoje zdumiewająco błękitne oczy w kamerę. Jego głos okrzepł, stał się głośniejszy. — Wy wszyscy, obywatele tego habitatu, macie okazję, by stworzyć historię. Dziś wieczorem rozpoczynamy wyścig, który wyłoni tego, kto będzie rządził habitatem przez nadchodzący rok. Wy, obywatele, macie prawo, jak i obowiązek wyboru właściwej osoby, która ma być waszym głównym administratorem. To wy podejmiecie decyzję. To wy zagłosujecie w wolnych i sprawiedliwych wyborach pierwszego czerwca. — Zawahał się, po czym dodał, ze skromnym uśmiechem: — Jak mawiał pewien polityk w mojej ojczystej Austrii, nie pozwólcie, żeby ktoś wam mówił, jak macie głosować. Weźcie udział w wyborach i głosujcie na mnie!
Publiczność zaśmiała się. Holly prychnęła:
— Przecież on się urodził w Omaha, stan Nebraska. Pancho pokiwała głową.
Na ekranie ściennym Eberly mówił dalej:
— Pierwszy rok obowiązywania nowej konstytucji, którą sami napisaliśmy, był bardzo dobrym rokiem. Znajdujemy się na stabilnej orbicie dookoła Saturna, w najdalszej ludzkiej siedzibie w Układzie Słonecznym. Osiągnęliśmy samowystarczalność, jeśli chodzi o pożywienie i inne wymagania związane z podtrzymywaniem życia. Maszyny w naszym habitacie działają sprawnie, dzięki ciężkiej pracy i trosce naszych techników i inżynierów. Nasi naukowcy wysłali na Tytana sondę, i choć napotkali pewne trudności, jestem pewien, że w nadchodzącym roku odzyskają z nią kontakt i gruntownie zbadają ten tajemniczy świat.
Siedząca samotnie w swoim apartamencie Nadia Wunderly oglądała to przemówienie z rosnącą niechęcią. On im powie o pomyśle z pierścieniami, pomyślała. Wszystko zepsuje.
— W nadchodzącym roku — mówił dalej Eberly — musimy jednak podjąć poważniejsze kroki, które zapewnią nam stabilność finansową i dobrobyt ekonomiczny. Bardzo blisko, niemal w zasięgu ręki, mamy pierścienie Saturna — skarb kryjący najcenniejsze dobro w Układzie Słonecznym: wodę. Nadszedł czas, byśmy rozpoczęli eksploatację pierścieni i sprzedaż wody innym osiedlom ludzkim w Układzie Słonecznym, dzięki czemu zdobędziemy bogactwo, stając się najważniejszym dostawcą wody i życia wszędzie!
Publiczność zerwała się na równe nogi i zaczęła krzyczeć z zachwytu. Wunderly także podskoczyła i krzyknęła do ścian pustego mieszkania:
— Nigdy!
Holly opuściła podbródek na piersi i rzuciła niechętne spojrzenie na ekran.
— Jest tylko jeden sposób, żeby go powstrzymać: wysłać Nadię na ekspedycję przed dniem wyborów.
Pancho potrząsnęła głową.
— Nie uda jej się do tego czasu przygotować. Zabije się. Holly zwróciła się w jej stronę.
— W takim razie ty będziesz musiała to zrobić, Panch. — Ja?
— Poczekaj sekundę… — wtrącił Wanamaker.
— Ty — oznajmiła siostrze Holly. — Ty polecisz przez pierścienie, Pancho.
18 LUTEGO 2096: PORANEK
Tavalera szedł do laboratorium, w którym znajdował się symulator. To jakieś szaleństwo, pomyślał, mijając budynek administracji. Ludzie wchodzili i wychodzili, cały budynek przypominał ruchliwy ul. Zaskoczyło to Tavalerę, na co dzień centrum administracyjne było ciche i milczące jak ferma ślimaków. Wtedy uświadomił sobie, że Eberly ruszył ze swoją kampanią wyborczą poprzedniego wieczora i teraz chce, żeby wszystkim się wydawało, że jego ludzie ciężko harują. Tak, jasne, pomyślał Tavalera. Do chwili, aż zostanie ponownie wybrany.
Oglądał mowę Eberlyego w telewizji. Holly nie zadzwoniła, żeby mu o tym powiedzieć. W ogóle nie zadzwoniła od chwili, kiedy na nią naskoczył. Stracił panowanie nad sobą i wszystko popsuł. To było głupie, pomyślał gorzko Tavalera. Jedyna dobra rzecz, jaka trafiła ci się w życiu i wszystko popsułeś.
Tak, spierał się w duchu ze sobą, ale ona chciała mnie wykorzystać w ekspedycji do pierścieni. Nigdy się mną nie przejmowała. Tak naprawdę.
W takim razie, co się działo wtedy, gdy byliśmy razem, zanim pojawił się pomysł z lotem Wunderly w rejon pierścieni? Co z tymi nocami spędzonymi razem, na długo przed tym, jak zaczęła się ta heca?
Tavalera potrząsnął głową i pokonał cztery stopnie prowadzące do budynku laboratorium. Holly nigdy nie wróci ze mną na Ziemię, uświadomił to sobie wyraźnie. Do licha, startuje na głównego administratora; jeśli wygra, nigdy nie opuści habitatu. Gdybym chciał wrócić na Ziemię, nie wróci ze mną. Jęknął, jakby coś ukłuło go w serce. A teraz to nie przeszłaby ze mną nawet na drugą stronę ulicy. Wszystko spieprzyłem.