— Słyszysz mnie, Manny?
— Głośno i wyraźnie. Możesz trochę przyciszyć.
Timoshenko sprawdził klapę skafandra, chcąc się upewnić, że jest szczelna, po czym podszedł do komputerów Tavalery Sprawdzenie wszystkich pozycji z listy kontrolnej zajęło im kilka minut. W końcu Tavalera rzekł:
— Masz zgodę na wejście do śluzy.
Gaeta obrócił się wolno, jak potwór w starym horrorze, zaś Timoshenko podreptał do wewnętrznej klapy śluzy i wystukał na klawiaturze kombinację otwarcia. Klapa otworzyła się gładko do środka i Gaeta niezdarnie przeszedł przez próg. Gdy klapa zamknęła się, z Gaetą w środku, Timoshenko popędził do komputerów, przy których czekał Tavalera.
— Wypompowuję powietrze — zawołał Tavalera. Usłyszeli głos Gaety z rozwijanego komputera, który służył do utrzymywania łączności:
— Zrozumiałem, wypompowujesz powietrze. Unosząc wzrok znad ekranów by spojrzeć na Timoshenkę.
Tavalera rzekł:
— Naprawdę cieszę się, że nam przy tym pomagasz. Timoshenko wzruszył ramionami.
— Jestem teraz wielkim szefem. Mam mnóstwo czasu. Nie mam nic do roboty poza siedzeniem za biurkiem i wysłuchiwaniem wymówek.
I mam nadzieję, że tak zostanie, dodał w duchu.
Kiedy Eberly wezwał go do swojego gabinetu, Timoshenko wiedział, że główny administrator znowu ma zamiar przypierać go do muru. Dzień wcześniej miała miejsce kolejna przerwa w dostawie energii, trwająca godzinę, trzecia w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Teraz była noc, pora kolacji już dawno minęła i przy biurkach nikogo nie było. Tylko małe lampki biurowe rozpraszały ciemność.
Zastukał raz do drzwi Eberly’ego i otworzył je. Eberly siedział przy biurku, jak zwykle nieskazitelnie pustym; jego powierzchnia lśniła w świetle górnej lampy.
— Jak punktualnie — rzekł Eberly, uśmiechając się radośnie, po czym wskazał Timoshence jedno z krzeseł przed biurkiem.
Timoshenko usiadł bez słowa.
— Dziś zwolniłem Aaronsona — oznajmił Eberly bez wstępów. — Nie możemy sobie więcej pozwolić na takie przerwy. I dlatego powołuję pana na dyrektora całego działu konserwacji.
— Odrzucam ten zaszczyt.
Eberly, nadal się uśmiechając, otworzył szufladę biurka i wyjął mały plastikowy arkusz.
— Ma pan ładną żonę — rzekł, przesuwając po biurku arkusz w jego stronę.
Timoshenko nie ośmielił się go podnieść. Już sam rzut oka na cudną twarz Katriny sprawił, że serce zaczęło mu walić jak młotem.
— Moja była żona nie ma z tym nic wspólnego — rzekł przez zaciśnięte zęby.
— Kontaktowałem się z władzami w Moskwie w jej sprawie. Nie wyszła ponownie za mąż. Najwyraźniej chce tu przylecieć — oznajmił Eberly. — Chyba bardzo chciałaby znowu z panem być.
W pierwszym odruchu Timoshenko chciał przeskoczyć biurko i udusić tego bezczelnego łajdaka. Z trudem stłumił tę chęć.
— Moglibyście państwo być razem — mówił dalej Eberly — jeśli przyjmie pan stanowisko dyrektora działu konserwacji. Będzie pan ważnym członkiem społeczności tego habitatu, a ona…
— Nie chcę, żeby tu przylatywała! Nie chcę, żeby ją wygnano z Ziemi!
Eberly potrząsnął głową jak nauczyciel rozczarowany odpowiedzią ucznia.
— Jest pan ofiarą chaotycznego myślenia, Ilya. Postrzega pan habitat jako miejsce wygnania, więzienie, gułag.
— A nie jest tak?
— Ani trochę. To wręcz luksusowe miejsce, a na pewno najwygodniejsze z tych, które miał pan w całym swoim życiu. Musi pan przyznać mi rację. Czy warunki życia nie są lepsze od tych, jakie miał pan w Rosji? Czy nie cieszy się pan tutaj większą wolnością niż tam? Czy nie zajmuje pan lepszego stanowiska, nie jest szanowanym człowiekiem?
Timoshenko nie odpowiadał. Chciał wtłoczyć Eberly’emu te słowa do gardła, ale wiedział, że to prawda. Z jednym wyjątkiem: Timoshenko nie mógł opuścić tego sztucznego świata. Nigdy nie będzie mógł wrócić do Rosji. Nigdy nie zobaczy domu, Katriny i nie usłyszy jej głosu. Może i luksusowe, ale nadal było to więzienie.
Opierając się na biurku i celując palcem w inżyniera, Eberly rzekł:
— Żyje się panu o wiele lepiej niż pańskiej żonie. Dowiadywałem się. Jest jej o wiele gorzej niż panu, biorąc pod uwagę wygodę i szacunek, jakimi się pan cieszy.
— Czy… wszystko u niej w porządku?
— Mieszka w jednopokojowym mieszkaniu i pracuje jako asystentka w głównej bibliotece publicznej w Kaliningradzie. To chyba jakieś przedmieście Moskwy?
— Asystentka? Przecież ona ma doktorat z łączności.
— Może tu być za sześć miesięcy albo nawet szybciej — kusił Eberly. — Jeśli tylko zostanie pan szefem działu.
Timoshenko już chciał potrząsnąć głową, ale usłyszał ze zdziwieniem własny głos:
— Przyrzeka pan, że ją tu sprowadzi?
— Najbliższym statkiem lecącym z Ziemi.
— I… będzie mogła odlecieć, jeśli jej się tu nie spodoba? — Jeśli nie będzie chciała ze mną zostać, dodał w duchu.
— Przyleci tu jako ochotniczka — odparł natychmiast Eberly. — Oczywiście, będzie mogła odlecieć, kiedy zechce.
Timoshenko poczuł się, jakby był sparaliżowany, niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Czuł ucisk w brzuchu, ale umysł miał jak pusta kartka.
— Ona chce tu przylecieć — mówił miękko Eberly. — I być z panem. Wiem, że tak jest.
Timoshence było już wszystko jedno.
— Dobrze! Przyjmę to pieprzone stanowisko. Zostanę wielkim szefem, jak pan chce.
W myślach powtarzał sobie cały czas: Katrina tu przyleci! Chce być ze mną!
Zerwał się z krzesła i popędził w stronę drzwi. Eberly obserwował to z uśmiechem. Dopiero wybiegłszy z gabinetu Eberly’ego, w ciemności, obok pustych biurek, Timoshenko pozwolił, by łzy pociekły mu po policzkach.
Stojąc obok Tavalery w śluzie, Timoshenko próbował skupić się na tym, co robi. Próbował wymazać z pamięci obraz Katriny i skupił się na danych wyświetlanych na ekranach.
— Mam nawiązać połączenie z doktor Wunderly? — spytał.
Tavalera pokiwał głową z roztargnieniem i nacisnął klawisz na cienkiej klawiaturze komputera.
— Pancho, możesz już wziąć Manny’ego na pokład? Pancho stała w małym kokpicie rakiety transferowej.
Ledwie mieściły się tam dwie osoby i nie było żadnych foteli, tylko same wyświetlacze, mrugające czujniki i odczyty oraz pojedynczy ekran ze szkłostali przed nią.
— Gotowa do przyjęcia pasażera — rzekła do małego mikrofonu przypiętego do kombinezonu, po czym zwróciła się do Wanamakera: — Jake, ty robisz za komitet powitalny.
Wanamaker udał, że salutuje i zanurkował przez klapę. Do ładowni było ze trzy kroki, a właśnie tam miał lecieć w skafandrze Gaeta.
— Gotów do wejścia na pokład — w głośniku nad klapą śluzy rozległ się głos Gaety.
— Czekaj chwilę — odparł Wanamaker. — Muszę się upewnić, że wszystko jest szczelne.
— Panel świeci na zielono — zawołała Pancho.
— Dobrze. Tylko wykonam test ręczny.
Był to element procedur, które ćwiczyli w symulatorze. Wanamaker sprawdził, czy nie ma jakichś nieszczelności między śluzą powietrzną statku a habitatem.
— W porządku — oznajmił po dwóch minutach. — Otwieram zewnętrzną klapę.