Выбрать главу

— Mogłabym — odparła wolno. Po czym szybko dodała: — Oczywiście dopiero wtedy, gdy społeczność będzie w stanie utrzymać większą populację.

Kamera cofnęła się i na ekranie ukazał się Berkowitz, siedzący naprzeciwko Urbain. Odwrócił się lekko i inna kamera pokazała zbliżenie jego twarzy.

— Pani Urbain, żona głównego naukowca habitatu, powołała komitet, którego celem jest wystąpienie przeciwko wnioskowi o zniesienie zasady ZRP. Co państwo o tym sądzicie? Podzielcie się z nami refleksjami. Będziemy je przekazywać na bieżąco, w cogodzinnym raporcie.

Ekran ścienny Holly zgasł. To był koniec wywiadu. Siedziała w ciszy, czując, jak myśli kłębią jej się w głowie. Opozycja! Zdrada! Uspokoiła się trochę, uświadomiwszy sobie, że to Eberly musiał do tego przyłożyć rękę. Co za gad, pomyślała, wystawił kobietę do walki przeciwko kobiecie — w sprawach kobiet.

— Co u ciebie? — spytała Pancho, wysuwając stopę z pętli i unosząc się na poziom wizjera skafandra Gaety. W słabym świetle lamp w ładowni widziała jego pobrużdżoną zmarszczkami twarz.

— Sprawdzam wszystko po dwa razy — odparł Gaeta, a w jego wzmocniony głos odbił się echem od metalowych ścian ładowni.

— Jak święty Mikołaj.

— Patrz tylko — rzekł Gaeta.

Pancho zobaczyła, jak potężne ramiona skafandra unoszą się po bokach z jękiem serwomotorów. Szczypce otworzyły się i zamknęły.

— Jak krab, nie? — zauważyła.

— Chcesz zatańczyć — spytał Gaeta, otaczając ją ramionami. Zaczął przestępować niezdarnie z nogi na nogę, unosząc wielkie, magnetyczne buty i stawiając je z powrotem na pokładzie.

Pancho oparła się na jego szerokich ramionach i uśmiechnęła się.

— Hej, Jake nie powinien tego oglądać. Jest bardzo zazdrosny.

Gaeta opuścił ją delikatnie na podłogę i uwolnił. Pancho włożyła jedną ze stóp do pętli, po czym wykonała chwiejne dygnięcie.

— Dzięki za taniec.

— Pilot na mostek — przez interkom rozległ się głos Wanamakera. — Punkt wystrzelenia za godzinę.

— Muszę iść — rzekła Pancho. — Wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś?

— W porządku. Zacznę teraz końcowe testy.

— Dobrze. Powiem Jake’owi. Będzie cię obserwował. Odepchnęła się od klapy i poleciała na mostek. Kątem oka spojrzała na główny zegar i wsunęła stopy w pętle na stanowisku pilota.

— Holly zaraz powinna zacząć debatę z Eberlym — mruknęła.

Wanamaker nie odpowiedział. Od jego stalowoszarych włosów odcinały się słuchawki; już zaczął pracę z Gaetą przy ostatniej kontroli skafandra.

12 KWIETNIA 2096: PIERWSZA DEBATA

Holly była nadal wściekła z powodu pani Urbain, gdy wspinała się po czterech schodkach na scenę audytorium. Amfiteatr był wypełniony po brzegi: wszystkie miejsca były zajęte, gdzie tylko była w stanie sięgnąć wzrokiem. W pierwszym rzędzie dostrzegła Jean-Marie u boku męża.

No jasne, pomyślała Holly. Malcolm skłonił ją do zorganizowania ruchu przeciwko petycji, bo się boi, że rozwój populacji zaszkodzi pracy naukowej jej męża. Muszę się pozbyć tych bzdur jak najszybciej.

Profesor Wilmot wyciągnął rękę, gdy wkraczała na scenę i zaprowadził ją do jednego z trzech foteli ustawionych za mównicą. Eberly jeszcze się nie pojawił. To do niego podobne, pomyślała Holly, aż gotując się w środku. Będzie czekał, aż wszyscy zajmą miejsca, a wtedy zrobi wielkie wejście.

Rozejrzała się po widowni, próbując znaleźć jakieś znane twarze. Niestety, nie było nikogo z przyjaciół. Wiedziała, że siostra, Jake i Gaeta polecieli na misję, a Raoul pracował w centrum kontroli lotów; Cardenas także nie było widać. Może siedzi w swoim laboratorium i martwi się o Manny’ego. Zobaczyła panią i pana Yańez w piątym rzędzie, za nimi oboje Mishimowie i całe mnóstwo ochotników, którzy pracowali przy zbieraniu głosów. Ale nie było nikogo z jej naprawdę bliskich przyjaciół.

Westchnęła w duchu. Cóż, na szczycie jest się samotnym.

Podwójne drzwi z tyłu audytorium stanęły otworem i wkroczył Malcolm Eberly, wiodąc za sobą orszak składający się z kilkudziesięciu osób. Krocząc centralną nawą Eberly uśmiechał się tryumfalnie. Publiczność wstawała z miejsc i zaczęła klaskać. Lizusy, pomyślała Holly. Wszyscy pracują w administracji.

Eberly energicznie wkroczył na stopnie i skierował się prosto do profesora Wilmota. Profesor wstał z fotela, z wyrazem twarzy gdzieś pomiędzy uprzejmym obrzydzeniem a miną kogoś, kto musi wywiązać się z nieprzyjemnego obowiązku. Eberly wyciągnął dłoń i uścisnął rękę Wilmota, kilkakrotnie, zaś publiczność pomrukiwała i wiwatowała.

— Witaj, Holly — rzekł Eberly, kłaniając się jej, cały w uśmiechach.

— Witaj, Malcolmie. Jak miło, że zdążyłeś. Zaśmiał się.

— Poczucie humoru jest bardzo ważne. Pomoże ci się oswoić z przegraną.

Holly odwzajemniła uśmiech.

— Zobaczymy.

Eberly zasiadł po drugiej stronie Wilmota, zaś profesor wstał i podszedł do mównicy. Holly zauważyła, że świta Eberly’ego nie ma gdzie usiąść, więc stanęli pod ścianami audytorium. Mam nadzieję, że to potrwa naprawdę długie godziny, pomyślała Holly. Dobrze im tak.

Wilmot uciszył tłumy i objaśnił zasady debaty: każdy kandydat wygłasza mowę wprowadzającą przez pięć minut, potem następuje trzyminutowa odpowiedź. Następnie publiczność może zadawać pytania.

— Każdy z kandydatów wygłosi też przemówienie końcowe, które ma trwać trzy minuty — zakończył Wilmot i zwrócił się do Eberlyego: — Urzędujący administrator przemówi jako pierwszy.

Kris Cardenas chodziła tam i z powrotem po pomieszczeniu, które wykorzystywano jako centrum kontroli misji. Była to ta sama sala, w której postawiono skafander po wyjęciu go z magazynu i przygotowywano do lotu. Manny’ego i jego skafandra nie było tu teraz, pomieszczenie sprawiało przez to wrażenie dużego i pustego.

Timoshenko siedział przy rzędzie wyglądających na delikatne komputerów, które Tavalera przeniósł ze śluzy i zawiesił na grodziach; na twarzy Rosjanina malowało się skupienie. Cardenas słyszała głosy Pancho i Wanamakera, ale od pół godziny nie było słychać Manny’ego.

Bał się lecieć, powtarzała sobie Cardenas. Nie chciał tej misji. Mówił, że jest uciekinierem praw statystyki. A teraz tam jest i nadstawia karku za Nadię. Cardenas potrząsnęła głową. Nie, nie tylko za Nadię. Za nas wszystkich. Macho z przeklętym poczuciem honoru. Wróć do mnie, Manny. Nie daj się tam zabić. Wróć do mnie.

Tavalera nalał sobie kawy z termosu, miał poważną, niemal ponurą minę. Ale Raoul zawsze jest skwaszony, pomyślała Cardenas. Chciała zapytać, czy wszystko jest w porządku, ale nie chciała przeszkadzać im w pracy, rozpraszać. I nie chciała wyjść na zamartwiającą się, marudzącą kobietkę.

— Za pięć minut rozdzielenie, na mój znak — rozległ się chłodny, profesjonalny głos Pancho.

— Zrozumiałem, pięć minut — to Manny.

— Chcesz kawy?

Cardenas niemal podskoczyła. Skupiła się całkowicie na głosach ze statku, a Tavalera ją zaskoczył.

— Posłuchaj, pani doktor — rzekł łagodnie Tavalera. — To będzie długa misja. Usiądź i wyluzuj. Nic mu nie będzie.

— Wiem, Raoul. Ale nie mogę przestać się martwić.

Wcisnął jej do rąk kubek z kawą.

— Przynajmniej usiądź. Nie powinnaś cały czas stać. Czując kłębiące się w jej duszy lęki, Cardenas podeszła do składanego krzesła obok Timoshenki i usiadła. Nie powinnam pić kawy, pomyślała, ostrożnie sącząc parującą ciecz. Jestem już wystarczająco nakręcona.