Выбрать главу

Gaeta wyglądał jak starożytna mumia, przesuwając się obok niego, poza jego zasięg. Wanamaker odczepił linę przypiętą do pasa i przywiązał ją do końca liny, którą trzymał w dłoniach. Trzymając się podwójnej liny tak mocno, jakby od tego zależało jego życie, poszybował w kierunku pokrytego lodem Gaety i złapał go za chwytaki manipulatora.

— Nie masz jakichś zaczepów w tym pieprzonym skafandrze? — mruknął Wanamaker, przekładając linę pod ramionami skafandra i zaczepiając ją.

Podwójna lina naprężyła się, ale wytrzymała.

— Pod lodem — mruknął Gaeta i zakaszlał.

Nie puszczając liny, Wanamaker owinął ją jeszcze raz wokół piersi Gaety i ponownie spiął; poczuł kliknięcie, w próżni nie słychać dźwięków. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że unoszą się w pustce, a obok lśni pasiasta tarcza Saturna i pierścienie. Wanamaker przełknął z wysiłkiem i poczuł ucisk w gardle.

— Dobrze — mruknął. — Do roboty. Zaczął ciągnąć ich obu w stronę śluzy.

— Za cholerę nic nie widzę — mruknął Gaeta.

— Wszystko gra, Manny. Trzymam cię. Zaraz będziemy w środku.

Chwilę to jeszcze potrwa, pomyślał.

— Masz go? — zawołała Pancho.

— Mam — odparł Wanamaker posapując z wysiłku. — Wracamy do śluzy.

— To się pośpieszcie. Lecimy z powrotem w stronę pierścienia.

12 KWIETNIA 2096: LOT PANCHO

Holly i Wunderly, siedząc obok siebie w ciemnym biurze, słyszały rozmowę Pancho i Wanamakera.

— Przechwycił Manny’ego! — krzyknęła Holly. Wunderly nacisnęła klawisz łączności.

— A próbki? — spytała. — Macie próbki z pierścieni?

— Nie wiem — prychnął Wanamaker.

— Jestem cały oblepiony tym cholernym lodem, więc nie wiem, co wpadło do pojemników podczas lotu przez pierścień — odparł Gaeta, najwyraźniej zirytowany. — Pojemniki na próbki były otwarte, tyle pamiętam.

— Sprawdź, czy pojemniki są zamknięte, zanim wejdziecie na pokład — prosiła Nadia. — Bo inaczej próbki się roztopią.

— Robimy, co możemy, Nadiu. A teraz wynoś się z kanału, bo musimy się jeszcze trochę postarać, żeby wrócić cało do domu.

W prowizorycznym centrum kontroli misji Kris Cardenas zgrzytała zębami ze złości, słuchając żądań Wunderly.

Manny mógł zginąć, a ona się martwi o te pieprzone próbki.

Tavalera stał przed ekranami jak statua, patrząc, co się dzieje w miejscu akcji, ale nie był w stanie nic zrobić. Timoshenko stał obok niego, patrząc na ekrany z grymasem na twarzy. Cardenas dostrzegła frustrację na ich pokrytych potem twarzach. Sama też się tak czuła. Nic nie można już zrobić. Wszystko w rękach Pancho.

— Jesteśmy w śluzie — to głos Wanamakera. — Zamykam zewnętrzną klapę.

Serce Cardenas niemal wyskoczyło jej z piersi. Złapali go!

Zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, Tavalera wrzasnął z radości i podskoczył. Timoshenko odwrócił się i niemal zgniótł Cardenas w niedźwiedzim uścisku, wkładając w ten uścisk całą energię, która nagromadziła się w nim w ciągu ostatniej godziny.

— Mają go! — krzyknął jej do ucha. — Mają go!

Manny jest bezpieczny, pomyślała Cardenas. Przynajmniej na razie.

Wanamaker sprawdził, czy panel kontrolny śluzy świeci się w całości na zielono: w śluzie było powietrze pod odpowiednim ciśnieniem. Dopiero wtedy nacisnął przycisk otwierający wewnętrzną klapę.

Klapa otworzyła się do środka. Wanamaker dostrzegł, że lód pokrywający skafander Gaety prawie się już roztopił. A izolowane pojemniki na próbki znajdujące się na jego piersi były szczelnie zamknięte.

— Możesz poruszać nogami? — zwrócił się do Gaety. Skafander zatrzeszczał, serwomotory jęknęły słabo. Prawe ramię Gaety poruszyło się wolno, lód odpadał od niego i unosił się, jak pozbawione masy strzępki. Przetarł ręką wizjer.

— Jazda — rozległ się głos Pancho. — Lecimy prosto na pierścień. Właźcie i złapcie się czegoś.

Jak rzeźba, która powoli ożyła, Gaeta chwycił brzeg klapy i niezdarnie wszedł do ładowni. Wanamaker nie zadał sobie trudu zdejmowania swojego nanoskafandra. Szybko odpiął pojemniki na próbki i wsunął je ostrożnie do kriogenicznej zamrażarki stojącej pod grodzią. Usłyszał, jak wewnętrzny mechanizm zamrażarki przemieszcza pojemniki z otworu wlotowego do chłodzonej ciekłym helem komory.

— Trzymajcie się — zawołała Pancho. — Gotowi czy nie, musimy teraz walczyć.

Wanamaker odwrócił się do Gaety i dostrzegł, że ładownię wypełnia mgła z parującego lodu. Ale przynajmniej znów widział przez wizjer twarz Gaety.

— Stopił się lód ze skafandra — rzekł Gaeta. — Wszystkie moje systemy są znowu sprawne. Nie wiem, co je wyłączyło, ale znowu działają.

— Dobrze. Zostańcie w skafandrach. Tak będzie bezpieczniej. Potem możemy otworzyć ładownię i wyrzucić wodę, jak oddalimy się od pierścienia. Przypięliście się dobrze, chłopaki? Bo za jakieś pół minuty zacznie się niezła jazda.

— Mam stopy w pętlach — zameldował Wanamaker. — Ale buty Manny’ego są za duże.

Poniewczasie przypomniał sobie, że buty Gaety są magnetyczne.

— Złapcie się czegoś i mocno trzymajcie. Nie będzie fajnie.

Pancho wyłączyła łączność zewnętrzną, gdy tylko Wunderly zgłosiła się z żądaniami. Mam tu wystarczająco dużo roboty, żeby wysłuchiwać jej pytań o próbki. Zanim przypomniały jej o tym wyrzuty sumienia, dodała: tak, wiem, ta eskapada została zorganizowana właśnie z powodu próbek. Ale teraz muszę się martwić o życie trójki ludzi.

Chwytając mocno wolant prawą ręką, Pancho nie mogła powstrzymać uśmiechu. Już od dawna nie latałaś prawdziwym statkiem, powiedziała sobie. Zobaczymy teraz, czy jeszcze się do czegoś nadajesz.

W bulaju obserwacyjnym przed sobą dostrzegła pędzący w jej stronę pierścień B, przeplatające się pasma lodowych cząstek z ciemnymi pasmami przypominającymi sadzę z lewej strony. Wprawnymi ruchami dłoni ustawiła statek w kierunku, w którym obracały się lodowe cząstki. Im mniejsza różnica między ich prędkością a naszą, tym mniejsza szansa, że oberwiemy.

Wiedziała jednak, że statek zostanie nieźle zbombardowany. Jest tam mnóstwo odłamków lodu i będziemy się musieli przez nie przecisnąć, czy nam się to podoba, czy nie. Statek nie miał wystarczającego ciągu, żeby odwrócić kurs i uniknąć spotkania z pierścieniem. Pancho mogła teraz tylko prześliznąć się przez pierścień pod jak najmniejszym kątem, żeby spędzić w nim jak najmniej czasu.

Alarm zderzeniowy zapiszczał. Zaczęło się, pomyślała Pancho.

— Jedziemy — rzekła, bardziej do siebie, niż dwóch mężczyzn w ładowni.

Przypominało to wpadnięcie lotem nurkowym w lodowiec, spadanie na nieskończoną połać śniegu. Ale ten lodowiec nie był jedną bryłą, składał się z miriadów lodowych cząsteczek.

Pancho zwiększyła delikatnie ciąg głównych silników i poczuła, jak lekko odpycha ją od podłogi. Przypomniała sobie katastrofę na Księżycu, kiedy przyspieszenie wyrwało jedną z zamocowanych w pokładzie pętli, łamiąc jej nogę. Na razie nie jest tak źle, pomyślała. Na razie.

Alarm zderzeniowy brzmiał nieprzerwanie, jak oszalała szafa grająca, wydająca z siebie tylko jeden ton. Pancho walnęła w przycisk alarmu i wyłączyła go. Wiem, że obrywamy, zżymała się w duchu. Jak dotąd nic nie było na tyle duże, by przebić osłonę antymeteorytową.

Uświadomiła sobie, że nie włożyła skafandra. Co za idiotka! Jeśli rozwali kokpit, już po mnie.