— Mogę iść sam — zagrzmiał Gaeta przez głośniki skafandra.
Cardenas pomyślała, że jest zmęczony, wyczerpany.
Gdy właz śluzy zamknął się, Tavalera podszedł do skafandra Gaety i zaczął otwierać klapę. Cardenas podeszła do niego.
— A próbki? — spytała Wunderly załamującym się głosem.
— W zamrażarce — odparł Gaeta. — Pancho i Jake właśnie ją wyciągają.
Jak na zamówienie, właz śluzy znów się otworzył; Pancho i Wanamaker stąpali ostrożnie, niosąc zamrażarkę jak miniaturową trumnę. Cardenas nie zwracała na nich uwagi. Przeszła na tył wielkiego skafandra i patrzyła, jak Manny wynurza się z klapy i na drżących nogach staje na pokładzie.
— Krwawisz! — jęknęła Cardenas.
— Naprawdę?
— Z nosa.
Podbiegła do niego i objęła go.
— Wszystko w porządku?
— Teraz tak — uśmiechnął się i delikatnie dotknął nosa końcem palca. Na opuszce pojawiła się krew. — Pewnie się uderzyłem. Przez chwilę była niezła jazda.
— Ale wszystko w porządku? — powtórzyła Cardenas. Mały wózek był przeznaczony dla zamrażarki — gdy tylko Pancho i Wanamaker złożyli ją na nim, Wunderly chwyciła drążek i zaczęła pchać swą zdobycz korytarzem. Pancho zachichotała.
— Może tak ktoś by jej powiedział, że wózek ma elektryczny silnik. Może na nim jechać do laboratorium.
— A niech pcha — odwzajemniła uśmiech Cardenas. — Trochę ćwiczeń dobrze jej zrobi.
13 KWIETNIA 2096: DZIEŃ PÓŹNIEJ
Nadia Wunderly w ogóle nie spała. Spędziła noc w laboratorium, samotnie badając próbki lodowych cząsteczek, które zdobył Gaeta. Całymi tygodniami doprowadzała biologów do szału, pożyczając od nich, żebrząc, zagarniając do swoich celów przeróżny sprzęt do budowy samodzielnego aparatu do analizy kriogenicznej. Miał rozmiary kuchenki mikrofalowej i był oddzielony od reszty laboratorium miniaturowymi śluzami powietrznymi i filtrami biologicznymi, żeby uchronić próbki przed skażeniem; połyskliwe, białe urządzenie było solidnie izolowane, tak by w środku panowała taka sama temperatura, jak w rejonie pierścieni. Większość prac wykonała sama: z rzadka tylko udawało jej się skłonić pochlebstwami jakiegoś technika do pomocy. A i wtedy stroili sobie żarty z „lodówki Wunderly”.
— To było straszne, Panch — opowiadała siostrze Holly przy porannej kawie. — Po prostu mnie zmiótł.
— E, na pewno nie było aż tak źle — odparła Pancho kojącym tonem.
— Było gorzej.
Pancho przyszła do siostry na śniadanie niechętnie; Holly zadzwoniła akurat wtedy, gdy z Wanamakerem oddawali się dość przyjemnym porannym czynnościom.
— Niech dzwoni — prychnął Wanamaker.
Gdy poszedł pod prysznic, Pancho odsłuchała wiadomości, po czym zadzwoniła do siostry i poinformowała ją, że będzie za niecałą godzinę.
— Posłuchaj — rzekła do Holly. — Przede wszystkim musimy zadzwonić do Nadii i spytać, czy znalazła w lodzie jakieś żywe stworzenia. Wszystko zależy od tego.
Wunderly nie było nigdzie: w domu, w biurze, ani w laboratorium. Siedziała w kafeterii i jadła śniadanie z Da’udem Habibem i Yolandą Negroponte. Wunderly zadzwoniła do Habiba dzień wcześniej, kiedy dotarło do niej, że do badań i analizy cząsteczek potrzebuje biologa.
— Yolanda jest najlepsza w naszym zespole biologów — przedstawił ją Habib.
Wunderly miała jednak wrażenie, że Negroponte wysyła jej jakieś nieprzyjazne wibracje. Ta kobieta była o wiele od niej wyższa, miała kobiece kształty i długie blond włosy oraz twarz, która nie była może piękna, ale za to atrakcyjna. Pełne usta, mocno zarysowane kości policzkowe, oczy, w których czaiła się podejrzliwość.
Habib musiał wyczuć to iskrzenie między dwoma kobietami, bo oddalił się pospiesznie, ledwie nadgryzłszy babeczkę.
— Mam spotkanie z szefem działu konserwacji — wyjaśnił przepraszająco. Wstał i wziął tacę z ledwo tkniętym śniadaniem, po czym dodał: — Chyba wszyscy chcą się ze mną dziś widzieć.
I umknął. Wunderly pomyślała, że miał minę, jakby oddalenie się od nich przyniosło mu ulgę.
Negroponte śledziła go przez chwilę wzrokiem, po czym zwróciła się do Wunderly i spojrzała na nią oczami jak dwa rentgeny.
— Ach, więc to z tobą Daud poszedł na sylwestra — oznajmiła, niemal oskarżycielskim tonem.
— Zgadza się — odparła Wunderly. — A ty z kim byłaś? Pani biolog nieomal się uśmiechnęła.
— Miałam ochotę na Da’uda, ale był tak zajęty zaginionym traktorem Urbaina, że nie wyłapał moich sygnałów.
— Ach, rozumiem — Wunderly uznała, że najlepsza będzie szczerość. Potrzebowała pomocy tej kobiety i nie chciała zrobić sobie wroga. — Ja mu nie wysyłałam żadnych sygnałów, po prostu zapytałam, czy nie poszedłby ze mną.
Popielate brwi Negroponte powędrowały w górę.
— Tak po prostu?
— Yhm. Nie jestem specjalnie subtelna i nie umiem wysyłać sygnałów.
— Naprawdę?
— Z twoim wyglądem musi ci to wychodzić naturalnie. Faceci pewnie cały czas się za tobą uganiają.
— Cóż, nie określiłabym tego tak.
— Zawsze byłam niezgrabna i niepozorna — wyznała Wunderly. — Nikt się za mną nie uganiał.
Wyraz twarzy Negroponte nieco złagodniał.
— Ja byłam zawsze wyższa od większości chłopców w szkole. A co gorsza, zaczynali się mnie bać, gdy uświadamiali sobie, że jestem też mądrzejsza. Mężczyźni lubią dominować, nawet ci słabi — i zanim Wunderly odpowiedziała, dodała: — zwłaszcza ci słabi.
— Chyba nie sądzisz, że Da’ud jest słaby?
— Nie, nie jest słaby. Ale trzeba go naprowadzać.
— Może — przyznała Wunderly. — Ale możesz go odstraszyć, jeśli będziesz za bardzo naciskać.
Negroponte zastanowiła się przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.
— Nie wiem. Daud to przystojniak, ale praca jest dla niego ważniejsza od kobiet.
— Naprawdę tak sądzisz?
— A twoja praca nie jest dla ciebie ważniejsza niż mężczyźni?
Wunderly potrząsnęła głową.
— Te dwie rzeczy nie są w konflikcie. A u ciebie?
Dwie kobiety przesiedziały w hałaśliwej kafeterii wiele godzin, głowa przy głowie, rozmawiając o mężczyznach i problemach, jakie się z nimi wiążą. Czasem śmiały się, czasem chichotały. Ludzie mijali je niosąc tace i myśleli, że to dwie przyjaciółki, którym udało się wreszcie spotkać po długim czasie.
Dopiero kiedy wstały od stołu, uprzątnęły tace i odłożyły je, ruszyły w kierunku laboratorium biologicznego i zaczęły rozmawiać o biologii i lodowych próbkach.
Stukając uprzejmie do drzwi biura szefa działu konserwacji Habib poczuł ulgę, że pozbył się obu kobiet. Wydaje im się, że należysz do nich, pomyślał. I każda chce ciebie na wyłączność.
— Proszę wejść — rzekł Timoshenko zza drzwi.
Habib odsunął je i wkroczył do biura. Było to spore pomieszczenie, z wielkim biurkiem i dużą liczbą danych wyświetlanych jednocześnie na inteligentnych ekranach. Timoshenko siedział nad stertą papierów, co Habib uznał za dziwactwo. Po co korzystać z papieru, skoro można przechowywać informacje w formie elektronicznej? Arkusze oczywiście nie były wykonane z prawdziwego papieru. Na pokładzie Goddarda używali cienkich arkuszy przetworzonego plastiku.
— Chciał się pan ze mną widzieć? — spytał Habib od drzwi.
— To pan jest tym geniuszem komputerowym? — upewnił się Timoshenko, wstając.