Poszłam za Mannym przez sprażony słońcem trawnik. Dziewczynka na rowerku przyglądała się nam z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Manny zdjął okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się do mężczyzny.
– Buenos dias, Antonio. Kopę lat.
– Si – odparł Antonio. Głos miał cichy i smętny. Mocno opalone ramiona splótł luźno na piersi. Dzięki temu jego prawa dłoń zbliżyła się do kolby broni.
Stanęłam za Mannym, aby się nim zasłonić i powoli, jakby od niechcenia, opuściłam dłonie, przesuwając je w stronę mego pistoletu. “Zawsze gotowi” – motto skautów. A może piechoty morskiej?
– Wyrosłeś na silnego, przystojnego mężczyznę – rzekł Manny.
– Babcia mówi, że mam cię wpuścić – oznajmił Antonio.
– To mądra kobieta – powiedział Manny.
– To Senora. – Antonio wzruszył ramionami. Spojrzał na mnie. – A ona kim jest?
– Senorita Anita Blake. – Manny odsunął się, abym mogła podejść bliżej. Zrobiłam to, opierając luźno prawą dłoń na biodrze, niby od niechcenia, ale mimo to możliwie jak najbliżej pistoletu.
Antonio spojrzał na mnie. W jego ciemnych oczach malował się gniew, ale na tym się skończyło. Nie miał tak przeszywającego spojrzenia jak goryle Harolda Gaynora. Uśmiechnęłam się.
– Miło mi cię poznać.
Przez chwilę przyglądał mi się podejrzliwie, po czym skinął głową. Wciąż się do niego uśmiechałam i wkrótce odpowiedział tym samym. Uznał, że z nim flirtuję. Nie wyprowadziłam go z błędu. Powiedział coś po hiszpańsku. Ja mogłam tylko kręcić głową i uśmiechać się. Mówił półgłosem, jego ciemne oczy złagodniały, a kąciki ust wykrzywiły się w uśmiechu. Nie musiałam go rozumieć, aby wiedzieć, że składał mi niedwuznaczną propozycję. Albo mi ubliżał. Manny zesztywniał i zaczerwienił się. Wycedził coś przez zęby. Teraz z kolei Antonio się spłonił. Zaczął sięgać po broń. Postąpiłam dwa kroki i dotknęłam jego nadgarstka, jakbym nie wiedziała, co się dzieje. Jego mięśnie były napięte jak struny. Uśmiechnęłam się do niego, trzymając jego rękę. Przeniósł wzrok z Manny’ego na mnie, po czym ucisk zelżał, ale nie puściłam go, dopóki nie opuścił ręki do boku. Uniósł moją dłoń do ust, pocałował. Jego wargi przywarły na chwilę do mojej skóry, ale ani na chwilę nie spuścił Manny’ego z oczu. Był wściekły, przepełniony gniewem.
Antonio nosił broń, ale był amatorem. Amatorzy ze spluwami prędzej czy później dają się zabić. Zastanawiałam się, czy wiedziała o tym Dominga Salvador. Mogła być specjalistką od voodoo, ale założyłabym się, że nie miała pojęcia o broni ani nie umiała jej używać. Podobnie jak Antonio. Nie miał tego czegoś. Zabiłby cię, to fakt. Bez mrugnięcia okiem. Ale z niewłaściwych powodów. Jak amator. Tyle że tobie i tak byłoby to obojętne.
Poprowadził mnie na ganek, trzymając za rękę. Za lewą rękę. Mógł trzymać mnie za nią cały dzień.
– Muszę sprawdzić, czy nie masz przy sobie broni, Manuelu.
– Rozumiem – rzekł Manny. Wszedł na ganek, a Antonio cofnął się na wypadek, gdyby Manny chciał się na niego rzucić. Odwrócił się do mnie tyłem i gdybym chciała, mogłabym mu strzelić w plecy. Był nieostrożny i któregoś dnia mógł zapłacić za to życiem.
Nakazał Manny’emu, aby stanął przy barierce i wprawnie go obszukał. Robił to starannie, ale w gniewie, szybko i gwałtownie, jakby drażnił go fakt, że musi dotykać Manny’ego. Nawet przez myśl mu nie przeszło, aby sprawdzić także mnie. Coś podobnego.
Do siatkowych drzwi podszedł drugi mężczyzna. Miał jakieś czterdzieści lat. Nosił flanelową, rozpiętą koszulę z podwiniętymi rękawami i biały podkoszulek. I był spocony. Mogłam się założyć, że pod koszulą z tyłu skrywał pistolet. Czarne włosy tuż nad czołem przecięte były pasemkiem siwizny.
– Co tak długo, Antonio? – spytał szorstko ochrypłym głosem.
– Musiałem go obszukać.
Starszy mężczyzna pokiwał głową.
– Jest gotowa, by się z wami spotkać.
Antonio odstąpił na bok, powracając na swoje miejsce na ganku. Cmoknął głośno, gdy go mijałam. Poczułam, że Manny sztywnieje, ale weszliśmy do salonu bez oddania choćby jednego strzału. Punkt dla nas.
Pokój był przestronny, po lewej stronie mieliśmy jadalnię. Pod ścianą stało pianino. Kto na nim grał? Antonio? Nie. Przez krótki korytarz dotarliśmy za mężczyzną do sporej kuchni. Promienie światła kładły się ciężko na wyłożonej czarno-białymi płytkami podłodze. Podłoga i kuchnia były stare, ale sprzęty nowe. Luksusowa lodówka z kostkarką do lodu i podajnikiem wody zajmowała sporo miejsca pod ścianą. Sprzęty były jasnożółte. Dobrane kolorystycznie. Przy kuchennym stole siedziała sześćdziesięcioletnia kobieta. Jej pociągłe brązowe oblicze zdawało się być poprzecinane zmarszczkami od częstych uśmiechów. Śnieżnobiałe włosy upięła w kok. Siedziała sztywno na krześle, opierając dłonie o drobnych kościach na blacie stołu. Wyglądała niegroźnie. Ot, miła starsza pani. Jeśli choć jedna czwarta z tego, co o niej słyszałam, stanowiła prawdę, był to najlepszy kamuflaż, z jakim miałam okazję się zetknąć.
Uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce. Manny postąpił naprzód i ucałował jej kłykcie.
– Miło cię widzieć, Manuelu – rzekła ciepłym, aksamitnym kontraltem.
– Ciebie również, Domingo. – Puścił jej dłonie i usiadł naprzeciw niej.
Zerknęła na mnie; wciąż stałam w drzwiach.
– A. więc jednak się do mnie pofatygowałaś, Anito Blake.
Dziwnie to zabrzmiało. Spojrzałam na Manny’ego. Uniósł lekko brwi. On także nie wiedział, co chciała przez to powiedzieć. Pięknie.
– Nie wiedziałam, że oczekujesz mnie z taką niecierpliwością, Senora.
– Wiele o tobie słyszałam, chica. Mówią o tobie niesamowite rzeczy. – Coś w tych czarnych oczach i uśmiechniętej twarzy zdradzało, że wcale nie była niegroźna.
– Manny? – spytałam.
– To nie ja.
– Nie. Manuel już ze mną nie rozmawia. Zabrania mu tego jego malutka żoneczka. – W ostatnim zdaniu zawarła mnóstwo goryczy i gniewu.
Boże. Najpotężniejsza kapłanka voodoo na Środkowym Zachodzie zachowywała się jak wzgardzona kochanka. Cholera.
Spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem.
– Wszyscy parający się voodoo prędzej czy później przychodzą do Senory Salvador.
– Ja nie param się voodoo.
Skwitowała moją odpowiedź śmiechem. Jej twarz przepełniło rozbawienie.
– Ożywiasz zmarłych, zombi i nie parasz się voodoo. Tak, chica, to doprawdy zabawne. – Jej oczy rozbłysły radosnymi iskierkami.
Cieszyłam się, że mogłam poprawić jej humor.
– Domingo, powiedziałem ci, dlaczego chcieliśmy się z tobą spotkać. Wyraziłem się jasno… – rzekł Manny.
Uciszyła go ruchem ręki.
– Och, Manuelu, przez telefon byłeś bardzo powściągliwy. – Nachyliła się do mnie. – Bardzo jasno dał mi jednak do zrozumienia, że nie zamierzasz uczestniczyć w żadnym z moich pogańskich rytuałów. – Gorycz w jej głosie była wręcz namacalna. – Podejdź tu, chica. – Wyciągnęła do mnie rękę. Miałam ją ucałować, tak jak Manny. Nie sądziłam, że mam spotkać się z papieżem.