I nagle zrozumiałam, że nie mam ochoty jej dotknąć. Nie zrobiła nic złego. A jednak mięśnie moich ramion były tak napięte, że aż zawyły z wysiłku. Bałam się i nie wiedziałam dlaczego. Postąpiłam naprzód i ujęłam jej dłoń, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Miała ciepłą, suchą skórę. Nie puszczając mojej dłoni, przyciągnęła mnie do siebie i posadziła na sąsiednim krześle. Powiedziała coś głębokim, łagodnym głosem.
– Przykro mi, nie znam hiszpańskiego. – Pokręciłam głową.
Dotknęła moich włosów drugą ręką.
– Czarne włosy, czarne jak skrzydła kruka. Nie pasują do jasnej skóry.
– Moja matka była Meksykanką.
– A mimo to nie mówisz w jej języku. – Wciąż trzymała mnie za rękę, chciałam się od niej uwolnić.
– Umarła, kiedy byłam mała. Wychowywała mnie rodzina ze strony ojca.
– Rozumiem.
Uwolniłam dłoń i od razu poczułam się lepiej. Nic mi nie zrobiła. Zupełnie nic. Czemu byłam taka zdenerwowana? Facet z pasemkiem siwizny we włosach stanął za Senorą. Widziałam go wyraźnie. Widziałam jego dłonie. Podobnie jak tylne drzwi i wejście do kuchni. Nikt nie mógłby się do mnie podkraść. A jednak włoski na moim karku zjeżyły się.
Spojrzałam na Manny’ego, on jednak gapił się na Senorę. Złożył dłonie na blacie i zacisnął tak mocno, że zbielały mu kłykcie. Czułam się jak na festiwalu filmów zagranicznych bez napisów. Mniej więcej rozumiałam, co się działo, ale nie miałam pewności, czy pojmowałam to właściwie. Świerzbienie skóry zdradzało mi, że działała tu jakaś magia. Zachowanie Manny’ego sugerowało, że czary były wymierzone w niego. Barki Manny’ego obwisły. Dłonie rozluźniły się. Westchnął jakby z ulgą. Dominga uśmiechnęła się, błyskając zębami.
– Mógłbyś być tak potężny, mi corazón.
– Nie pragnę tego, Domingo – odparł. Przyjrzałam się im z uwagą, nie mając pewności, co tu zaszło. Nie byłam pewna, czy chcę to wiedzieć. Chciałam uwierzyć, że niewiedza przynosi ukojenie. Często tak bywa.
Skierowała na mnie wzrok.
– A ty, chica, czy pragniesz mocy i potęgi? – Świerzbienie objęło całe moje ciało od stóp do głów. Miałam wrażenie, jakby łaziły po mnie mrówki. Cholera.
– Nie. – Odparłam krótko i rzeczowo. Może powinnam tak robić częściej.
– Może nie chcesz, ale zechcesz.
Nie spodobało mi się, w jaki sposób to powiedziała. To absurd siedzieć o siódmej dwadzieścia osiem w skąpanej słońcem kuchni i trząść się ze strachu. Ale tak właśnie było. Dygotałam z przerażenia. Spojrzała na mnie. Jej oczy wyglądały zwyczajnie. Nie miały w sobie hipnotycznej mocy jak oczy wampira. Były zwyczajne, a jednak… włosy zaczęły mi stawać dęba. Na rękach pojawiła się gęsia skórka, w żołądku zaległa lodowata gula. Oblizałam wargi i spojrzałam na Domingę Salvador. To był magiczny test. Sprawdzała mnie. Już to przerabiałam. Ludzie są zafascynowani tym, co robię. Są pewni, że znam magię. Ale to nieprawda. Łączy mnie natomiast pewna więź ze zmarłymi. To nie to samo. Wejrzałam w jej czarne oczy i zaczęłam wychylać się do przodu. Zupełnie jakbym runęła w otchłań, nie wykonując żadnego ruchu. Świat zakołysał się przez chwilę, po czym znieruchomiał. Ciepło wypłynęło z mego ciała gorącymi nitkami. Przepłynęło do starej kobiety. Uderzyło w nią, a ja odebrałam to jak porażenie prądem. Wstałam ciężko, chwytając powietrze.
– Cholera!
– Anito, nic ci nie jest? – Manny także się podniósł. Delikatnie dotknął mego ramienia.
– Nie jestem pewna. Co ona mi zrobiła, u licha?
– Raczej co ty zrobiłaś mnie, chica – odparła Dominga. Jakby trochę pobladła. Na jej ciele perlił się pot. Mężczyzna odstąpił od ściany, opuszczając ręce luźno wzdłuż boków. – Nie – rzekła Dominga. – Nic mi nie jest, Enzo. – Głos miała zdyszany jak po długim biegu.
Nie usiadłam. Chciałam jak najszybciej stąd odejść, wrócić do domu.
– Nie przyszliśmy tu, aby pogrywać w jakieś gierki, Domingo – rzekł Manny. W jego głosie pojawił się gniew – i chyba także strach. Z tym ostatnim jak najbardziej się zgadzałam.
– To nie żadna gra, Manuelu. Czyżbyś zapomniał wszystko, czego cię nauczyłam? Wszystko, czym byliśmy?
– Nie zapomniałem niczego, ale nie pozwolę jej skrzywdzić. Nie po to ją tu sprowadziłem.
– Czy coś jej się stanie, czy nie, zależy tylko od niej, mi corazón.
To wcale mi się nie spodobało.
– Nie pomożesz nam. Chcesz tylko bawić się w kotka i myszkę. Ale ta mysz właśnie wychodzi. – Odwróciłam się na pięcie, bacznie obserwując Enza. Nie był amatorem.
– Nie chcesz znaleźć tego porwanego chłopca, o którym wspominał mi Manny? Trzylatek, niewinne dziecko w rękach bokora.
Znieruchomiałam. Wiedziała, że tak będzie. Niech ją diabli.
– Kim jest bokor?
– Naprawdę nie wiesz, prawda? – Uśmiechnęła się. Pokręciłam głową. Uśmiech poszerzył się. Zdumienie i radość. – Połóż prawą rękę na stole, por favor.
– Jeśli wiesz coś o tym chłopcu, proszę, powiedz mi.
– Pomogę ci, jeśli przejdziesz jedną z moich prób.
– O czym ty mówisz? Jaką znowu próbę? – spytałam z podejrzliwością w głosie.
Dominga wybuchnęła śmiechem, radosnym, szczerym i niepohamowanym. Jej oblicze rozpromieniło się. W oczach malowało się rozbawienie. Czemu miałam wrażenie, że śmiała się ze mnie?
– Chodź, chica, nic ci nie zrobię – rzekła.
– Manny?
– Jeżeli zrobi coś, aby cię skrzywdzić, ostrzegę cię.
Dominga spojrzała na mnie z zakłopotaniem i zdziwieniem.
– Słyszałam, że potrafisz ożywić trzech nieboszczyków jednej nocy i to noc w noc. A mimo to jesteś wciąż nowicjuszką.
– Niewiedza bywa błogosławieństwem – odparłam.
– Usiądź, chica. Obiecuję, że to nie będzie bolało.
To nie będzie bolało. Takie słowa zapowiadały ból w niedalekiej przyszłości. Cały bezmiar bólu. Usiadłam.
– Każda chwila zwłoki może kosztować tego chłopca życie. – Próbowałam przemówić do jej serca.
Nachyliła się do mnie.
– Naprawdę uważasz, że mały jeszcze żyje? – Chyba była bez serca.
Odsunęłam się od niej. I odparłam zgodnie z prawdą:
– Nie.
– A zatem mamy czas, prawda?
– Czas na co?
– Daj mi rękę, chica, por favor, a odpowiem na twoje pytania.
Wzięłam głęboki oddech i położyłam prawą rękę na stole, wnętrzem do góry. Dominga była tajemnicza. Nie lubię takich ludzi. Wyjęła spod stołu mały, czarny woreczek; pewnie przez cały czas trzymała go w podołku. Być może to sobie zaplanowała. Manny wpatrywał się w woreczek, jakby miało wypełznąć zeń coś przerażającego. Niewiele się pomyliłam. Dominga Salvador wyjęła z woreczka jakiś grzechoczący przedmiot.
Był to amulet, gris-gris, wykonany z czarnych piór, kawałków kości i zmumifikowanej ptasiej łapki. Z początku sądziłam, że była to nóżka kurczaka, dopóki nie ujrzałam grubych, czarnych szponów. Gdzieś tam musiał teraz krążyć jastrząb lub orzeł z drewnianą nogą jak stary pirat. Wyobraziłam sobie Domingę, jak wbija we mnie te szpony i omal nie odskoczyłam z krzykiem od stołu. Ona jednak tylko położyła gris-gris na mojej otwartej dłoni. Pióra, kawałki kości i wyschnięta jastrzębia łapka. Przedmiot nie był oślizgły. Nie sprawił mi bólu. Zrobiło mi się głupio. I nagle poczułam ciepło. Ta rzecz na mojej dłoni była ciepła. Jeszcze przed chwilą wydawała się chłodna.