Выбрать главу

— Oto jak się to robi — oznajmił, przekazując stery statku Correvalte’owi. — Każcie mechanikowi przestawić silnik z powrotem na tryb palnikowy i powiedzcie mu, żeby sprawdził, czy grzejniki działają bez zakłóceń.

Toller położył nacisk na ostatnie słowa wiedząc, że choć warunki lotu będą coraz lepsze wraz z wytracaniem przez statek wysokości, to kierunek prądu powietrza ulegnie odwróceniu. Znaczna ilość ciepła z zewnętrznej strony powłoki balonu uleci w niebo w strumieniu powietrza zamiast okrywać gondolę niewidzialną otoczką, która dotąd chroniła załogę od śmiertelnego chłodu w czasie przeprawy.

Podczas przestawiania silnika z trybu wytwarzania ciągu na produkcję gorącego gazu używanego przy konwencjonalnym locie aerostatycznym, musiał on być wyłączony. Korzystając z tej chwili wytchnienia Toller udał się do przedniej kajuty w poszukiwaniu jakiejś przekąski. Nikomu nie udało się jeszcze wytłumaczyć ogłupiającego uczucia opadania, którego doświadczali ludzie w pobliżu i w samej strefie nieważkości, jednakże Tollerowi psuło już ono apetyt dłużej niż cały dzień, a w rezultacie znajdował się w głupiej sytuacji potrzebując jedzenia, ale wcale go nie łaknąc. Wybór przysmaków, na jakie natrafił w siatkach z prowiantem — paski suszonego mięsa i ryb, płatki zbożowe oraz pomarszczone owoce i jagody — nie był kuszący. Poszperawszy w zapasach zdecydował się ostatecznie na kawałek ciastka zbożowego. Bez entuzjazmu zaczął je żuć.

— Nie martw się, młodzieńcze! — Komisarz Kettoran, który opadł na jedno z krzeseł u kapitańskiego stołu, starał się przybrać wesoły ton. — Wkrótce będziemy w Ro-Atabri, a kiedy już się tam znajdziemy, wezmę cię do najlepszych restauracji na świecie. Zważ, że pozostały po nich ruiny, ale i tak cię tam zabiorę.

Kettoran mrugnął do swego sekretarza, Parło Wotoor-ba, siedzącego przy stole naprzeciw niego. Obaj staruszkowie podkurczyli ramiona z rozbawieniem i w tej chwili byli do siebie dziwnie podobni.

Toller, cały czas żując, smętnie pokiwał głową z uznaniem dla dowcipu. Kettoran i Wotoorb byli rówieśnikami jego dziadka. Znali go nawet, czego im szczerze zazdrościł, i obaj dożyli podeszłego wieku bez osłabienia zdolności umysłu. Toller wątpił, czy jemu uda się dojść do siedemdziesiątki, zachowując taki hart i prężność ducha. Zawsze miał wrażenie, że mężczyźni i kobiety, którzy przeżyli wielkie wydarzenia historii — zarazę ptert, Migrację, zasiedlenie Overlandu, wojnę pomiędzy bliźniaczymi światami — mają w sobie coś wyjątkowego. Tak jakby ich charaktery i duch zahartowały się w tyglu tamtych czasów, podczas gdy on skazany był na życie w okresie jałowym, w ciągłej niepewności, czy gdy nadejdzie wezwanie, będzie w stanie stawić mu czoło i okryć się chwałą. Nawet nie potrafił wyobrazić sobie, by w tej statecznej i spokojnej epoce mogły go spotkać przygody dorównujące tym nierozerwalnie związanym z legendarną postacią Tollera Zabójcy Króla. Nawet podróż pomiędzy dwoma światami, niegdyś należąca do najniebezpieczniejszych doświadczeń człowieka, stała się nudną rutyną.

Przez luki po lewej stronie wdarła się do kajuty nagła jasność, na moment zderzając się z padającymi z przeciwnej strony migotliwymi promieniami słońca, które rozlewały się po stole. Na pokładzie rozległ się wrzask przerażenia.

— A to co znowu?

Toller ruszył pędem w stronę drzwi powstrzymywany brakiem siły ciążenia, kiedy niespodziewanie powietrze rozerwał przeraźliwy huk. Kajuta zakołysała się, a przedmioty zabrzęczały głośno w szafkach.

Kiedy Tollerowi udało się w końcu otworzyć drzwi i wydostać na pokład, odgłosy grzmotu wciąż jeszcze odbijały się echem. Statek obracał się gwałtownie miotany podmuchami powietrza, a olinowanie jęczało i skrzypiało. Correvalte i mechanik kurczowo trzymali się lin, zwracając pobladłe twarze na północny wschód. Toller podążył wzrokiem w tym samym kierunku i ujrzał mknące, iskrzące się jądro ognistego blasku, które szybko rozpłynęło się w nicość. W oka mgnieniu niebo znów się wypogodziło i zapadła kompletna cisza przerywana jedynie słabymi okrzykami załóg pozostałych statków.

— Czy to był meteor? — zapytał Toller, natychmiast uświadamiając sobie niedorzeczność tego pytania.

— Tak, panie kapitanie, ogromny — potwierdził Cor-revalte. — Przeleciał o jakąś milę, może więcej od nas, ale przez moment myślałem, że wybiła nasza ostatnia godzina. Nie chciałbym znowu widzieć czegoś podobnego.

— I pewnie nie zobaczycie — odparł Toller uspokajająco. — Każ takielarzowi sprawdzić, czy powłoka nie jest uszkodzona, szczególnie wokół zamocowań rozpór. Jak się ten facet nazywa?

— Getchert, panie kapitanie.

— Powiedzcie zatem Getchertowi, niech się ruszy. Najwyższy czas, żeby wreszcie dowiódł, że po coś go tu trzymamy.

Podczas gdy Correvalte zmierzał do pomieszczeń rufowych, gdzie znajdowały się kajuty szeregowców, Toller przytrzymał się liny biegnącej w poprzek pokładu i zbliżył do relingu. Teraz, po wykonaniu inwersji, mógł dostrzec jedynie statki swojego eszelonu, a poniżej balony czterech prowadzących okrętów. Wydawało się, że pozostała część floty nie ucierpiała. W przeszłości wiele razy odbywał loty do strefy nieważkości i w rezultacie przywykł już do myśli, że meteor może uderzyć w statek. Jeden z nielicznych przypadków, kiedy świadomość znikomości człowieka w porównaniu do skali wydarzeń w kosmosie mogła być źródłem ukojenia: statek był tak mały, a wszechświat tak ogromny, że przeczyłoby zdrowemu rozsądkowi, gdyby jeden z tych mknących kosmicznych pocisków trafił w drobną ludzką istotę.

Jak na ironię zaledwie kilka minut temu zżymał się w duchu na monotonię lotów międzyplanetarnych. Jednak marząc o niebezpieczeństwach miał na myśli jedynie takie, którym można stawić czoło i zwyciężyć. Znikomą chwałę przynosiła przypadkowa śmierć od zderzenia ze ślepym instrumentem natury, zwykłym kawałkiem skały pędzącym w kosmicznej pustce.

Toller podniósł głowę, skierował wzrok na południowy wschód, skąd najprawdopodobniej nadleciał meteor, i zaciekawił się widząc coś, co wyglądało jak zwiewna chmura złocistych świetlików. Miała ona kształt niemalże koła i rozprzestrzeniała się gwałtownie, a pojedyncze punkciki z każdą sekundą nabierały blasku. Oszołomiony Toller wpatrywał się w nie. Nigdy wcześniej nie obserwował czegoś podobnego pośród migotliwych skarbów nieba. Nagle — jak nagłe jest wyostrzenie obrazu w teleskopie — jego zmysł percepcji ocknął się i Toller zrozumiał.

Miał przed sobą rój meteorów, które, o ile się nie mylił, zmierzały prosto w kierunku floty.

Odkrycie prawdziwej natury widowiska zmieniło je raptownie, pozornie przyspieszając tempo wydarzeń. Deszcz meteorów rozprysł się promieniście jak mięsożerny kwiat, bezszelestnie zamykając niebo w swych objęciach, i Toller zdawał już sobie sprawę, że dzieje się to chyba setki mil od niego. Nie mogąc poruszyć się ani dobyć głosu, zacisnął dłonie na relingu i patrzył, jak chmura iskrzących się punktów pędzi, docierając do krańców jego pola widzenia bezgłośnie pomimo ogromu wyzwalanej energii.

„Nic mi nie grozi” powtarzał w duchu Toller. „Nic mi nie grozi z tej prostej przyczyny, że jestem zbyt małym kąskiem dla tych ognistych olbrzymów. Nawet statki są za małe…”

Nagle zaczęło się dziać coś nieoczekiwanego. W zachowaniu meteorów zaszła radykalna zmiana. Obsydianowi jeźdźcy z odległego zakątka wszechświata, którzy miliony lat galopowali swoim torem przez całkowitą próżnię, w końcu natrafili na bardziej gęste środowisko i rozbijali się o masy powietrza — lotne fortyfikacje chroniące bliźniacze planety przed intruzami z kosmosu.