Выбрать главу

— Nie spieszcie się tak z tym odchodzeniem! — krzyknął Toller opierając ramię na metalowej płycie, nie zwalniając nacisku na uwięzionych Dussarrańczyków. — Mamy tutaj trzech waszych i chyba potrzebują opieki medycznej.

Przyglądał się zdobytym na chybił trafił zakładnikom. Dwaj ciągle stali na nogach, wyprostowani i unieruchomieni za kawałkiem obudowy, którą przyciskał Toller i patrzyli mu w twarz z odległości kilku cali. Trzeci opadł w kucki, najprawdopodobnie straciwszy przytomność lub życie. Toller spoglądał dzikim wzrokiem na stojącą parę, nie ukrywając obrzydzenia, jakie wywoływały w nim pozbawione nosa twarze i drżące usta o czarnych konturach. Obcy nie wydawali żadnych dźwięków, lecz głowę Tolłera wypełniał bezładny telepatyczny wrzask. Był to destylat czystego strachu, który przypominał o fakcie, że Dussar-rańczycy nie są rasą wojowników, toteż Toller wziął to za dobry omen, napawający nadzieją co do przyszłych losów współtowarzyszy.

— Sprawdź, czy kobiety są gotowe do ucieczki! — krzyknął do Steenameerta. — Tymczasem ja przekonam tych obdartusów, by posłuchali głosu rozsądku.

Steenameert skinął głową i pomknął w kierunku astro-nautek, wśród których była też Yantara, stojących na podeście schodów. Toller przeniósł wzrok na wnętrze obudowy. Obcy, w jego oczach wyglądający jednakowo w postrzępionych, czarnych strojach, skupili się obok wyjśflia z kopuły. W powietrzu unosił się ciężki zapach ich ciał.

— Który z was jest przywódcą? — warknął Toller. — Który z was, koszmarów sennych, może mówić w imieniu pozostałych?

Obcy nie udzielili żadnej odpowiedzi. Sekundy upływały niemiłosiernie, a oni nic, tylko gapili się na Tollera oczyma przypominającymi czarne odthiczenie na białej porcelanie. Mimo że żadne telepatyczne głosy nie wpływały do jego głowy, nie miał wątpliwości, że przekazywano milczące ostrzeżenia do innych Dussarrańczyków, co ponagliło go do poparcia swoich słów działaniem.

— Widzę, że nie obejdzie się bez odrobiny brutalności — rzekł, posyłając obcym spokojny uśmiech, jakim zawsze poprzedzał akt przemocy. Była to cecha, którą jak mu mówiono, odziedziczył po swoim dziadku i którą kultywował na wpół świadomie od wczesnej młodości. Bez ostrzeżenia zmienił pozycję i raptownie podwoił siłę, z jaką napierał na płytę. Uwięzieni pomiędzy nią a ścianą obcy sapnęli głośno, ich popielate twarze wykrzywił grymas bólu i Toller był niemal pewny, że słyszy trzask pękających kości.

— Przestań, dzikusie! — Ktoś z grupy obcych przy wyjściu postąpił krok naprzód. — Niczym nie można usprawiedliwić takiego barbarzyństwa.

— Może nie — odparł Toller kiwając głową. — Lecz gdybyś ty i twoi obrzydliwi ziomkowie nie porwali moich przyjaciół i nie umieścili ich w klatce jak zwierzęta, co stanowi wasz rodzaj barbarzyństwa, nigdy byście się nie narazili na mój rodzaj barbarzyństwa. Czy rozumiecie tę zasadę? Czy też może pojęcie naturalnej sprawiedliwości istnieje jedynie wśród niedouczonych Pierwotnych?

— Pierwotny to stosowna nazwa dla ciebie, Tollerze Ma-raąuine — nadeszła bezgłośna odpowiedź. — Czy nie potrafisz zrozumieć, że niemożliwością jest, byś opuścił tę planetę?

— A czy ty nie potrafisz zrozumieć, że opuszczę tę planetę w ten czy inny sposób? I jeśli okaże się, że śmierć jest jedyną ucieczką, nie omieszkam zabrać ze sobą w drogę kilku waszych. — Toller zerknął na lewo i dostrzegł, że reszta towarzyszy dotarła już do obudowy. Ku jego zdziwieniu Yantara trzymała się na końcu grupy i spoglądała na niego niepewnym, zakłopotanym wzrokiem.

— Jesteśmy z tobą, Tollerze! — zawołał Steenameert.

— Wspaniale! — Toller z powrotem skupił uwagę na obcym. — Zostałeś wybrany na rzecznika pozostałych, zatem zakładam, że jesteś dosyć ważną personą i dlatego będziesz miał zaszczyt być moim głównym zakładnikiem. Podejdź tutaj.

— A jeśli odmówię?

— Ledwie zacząłem przygniatać te wspaniałe okazy męskich Dussarrańczyków, a ich karłowate kości zaczęły pękać. — Toller ponownie naparł na płytę, a dwaj stojący za nią jeńcy niespokojnie poruszyli głowami.

— Jeśli zabijesz moich zastępców, stracisz tę drobną przewagę, jaką teraz posiadasz.

— To będzie dopiero początek zabijania — odparł Tolłer żałując, że nie ma przy sobie szabli. Z obserwacji wynikało, że Dussarrańczycy nie grzeszą odwagą, lecz ku jego zaskoczeniu obcy, z którym rozmawiał, okazał się niespodziewanie uparty. Z wyglądu nie wyróżniał się niczym wśród swoich kompanów: strój z czarnych kawałków materiału był chyba powszechny wśród obcych, lecz ten Dussarrańczyk sprawiał wrażenie bardziej jeszcze władczego niż Diviwidiv.

„A może…” gdzieś w głębi umysłu Tollera rozbłysła niesamowita myśl. „Czy możliwe, by fortuna oddała w moje ręce najlepszego z możliwych zakładników? Czy ta niczym nie wyróżniająca się postać może być królem Dus-t sarrańczyków? Jak nazywał go Diviwidiv? Dyrektor! A imię? Zunnunun”.

— Powiedz mi, ty obdartusie — przemówił łagodnie. — Jak masz na imię?

— Moje mię jest bez znaczenia — odparł obcy. — Ostatni raz odwołuję się do twego rozsądku. Twój plan, jeśli można tak określić tę szaloną wizję, to zmusić nas, byśmy odesłali was tam, skąd przybyliście, za pomocą specjalnego urządzenia. Wtedy ty i twoi współbracia powrócilibyście na ojczystą planetę balonem lub na spadochronach. Czy to trafna rekapi-tulacja waszych ambicji?

— Gratulacje, trupia gębo! — Odmowa podania imienia dała Tollerowi inspirację i zachętę.

— Ten plan nigdy się nie powiedzie! Rozsądniejsi członkowie waszej grupy mają poważne wątpliwości co do jego przeprowadzenia i wykazują pod tym względem zadziwiającą mądrość.

Wzrok Tollera ponownie pobiegł ku Yantarze, lecz ona opuściła głowę nie odwzajemniając spojrzenia.

— Nie mogę pozwolić sobie na wchodzenie w szczegóły, Tollerze Maraąuine — ciągnął obcy. — Lecz sprawa polega na tym, iż macie duże szczęście, że znaleźliście się tutaj, na Dussarze. Musicie zaufać moim…

— Jesteś królem wszystkich Dussarrańczyków! — wrzasnął Toller, dając upust wściekłości spotęgowanej świeżo kiełkującymi obawami. — To trwa zbyt długo! Mów szybko, jak masz na imię, albo, klnę się na swój honor, zgniotę tych trzech tak, że krew tryśnie im oczami!

Obcy uniósł dłoń do swojej wklęsłej piersi.

— Mam na imię Zunnunun.

— Tak myślałem! — Toller posłał Yantarze, Steenameer-towi i pozostałym triumfujące spojrzenie. — A teraz dam…

— Mc nie zrobisz — przerwał Zunnunun uciszając Tollera z zadziwiającą łatwością. — Planowałem zbadać psychologiczne więzi pomiędzy tobą a twoim wybranym osobnikiem żeńskim, lecz doszedłem do wniosku, że w stanie nie zmodyfikowanym albo zabijesz się, albo będziesz sprawia! więcej kłopotów, niż jesteś wart. Dlatego też podjąłem decyzję, by zakończyć twoje życie. Toller potrząsnął głową.

— Trzeba by wielu takich jak ty, by mnie zabić.

— Ależ ja nie mam zamiaru cię zabijać — głos Dussarrańczyka był teraz lekki, rozbawiony, pełen zadowolenia z siebie. — Twoje ciało pozostanie w doskonałym zdrowiu i posłuży mi do eksperymentów rozrodczych, lecz zamieszka w nim inna, bardziej uległa osoba.

— Nie możesz tego zrobić.

— Ależ mogę! W rzeczywistości ten proces już się rozpoczął, w co uwierzysz, jeśli będziesz chciał się poruszyć. — Usta Zunnununa wykrzywiła parodia uśmiechu. — Miałeś rację twierdząc, że nasza rozmowa się przedłuża. W tym czasie zgromadziłem wystarczającą liczbę moich ludzi, by stworzyć telepatyczną soczewkę. Została już nastawiona na twój mózg i za kilka sekund przestaniesz istnieć… Żegnaj, Tollerze Maraąuine.