Выбрать главу

Toller próbował rzucić się na obcego, lecz tak jak zostało przepowiedziane, nie był w stanie wykonać żadnego ruchu, i coś zaczęło się dziać w jego umyśle. Nastąpiła inwazja. Rozluźnienie. Wstydliwe, lecz radosne uczucie uległości, świadomość, że życie w roli Tollera Maraquine’a Drugiego zawsze było nużące i że oto nadszedł czas, kiedy może z radością zrzucić ten ciężar.

Rozdział 16

Dwanaście statków! To wszystko?! — Daseene rzuciła Cassyllowi pełne wyrzutu spojrzenie. — Byłam pewna› że możemy wystawić o wiele więcej.

— Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość, ale fabryka nawet przy tej ilości pracuje na najwyższych obrotach — odparł Cassyll, starając się ukryć zniecierpliwienie, gdyż powtarzał to już trzeci raz w ciągu ostatniej godziny. — Główną przeszkodą jest brak niezawodnych silników i części zamiennych.

— Ależ przecież widziałam setki silników zalegających plac parad w Kandell. Widziałam je na własne oczy! Jeden przy drugim!

— Tak, lecz są to drewniane urządzenia starego typu, zbędne, gdyż w nowoczesnych statkach zastąpiono je silnikami ze stali.

— W takim razie wstawcie je z powrotem — wypaliła Daseene, poprawiając kornet wysadzany perłami.

— Niestety nie będą pasować do nowych zawieszeń. — Jako weteran podobnych utarczek z Królową, Cassyll przemawiał tonem odzwierciedlającym chłodny rozsądek. — Przystosowanie jednych do drugich zabrałoby bardzo dużo czasu, a poza tym w starych silnikach brakuje wielu pomocniczych elementów.

Daseene przymrużyła powieki i pochyliła się do przodu na swoim tronie.

— Czasami, mój drogi Maraąuine, przypominasz mi swojego ojca.

Cassyll uśmiechnął się mimo zaduchu panującego w sali audiencji.

— Doceniam ten komplement, Wasza Wysokość.

— To nie miał być komplement i ty dobrze o tym wiesz — odparła Daseene. — Twój ojciec oddał drobną przysługę mojemu mężowi podczas Migracji i…

— Jeśli wolno mi choć odrobinę ożywić pamięć Waszej Wysokości — wtrącił Cassyll sucho — mój ojciec uratował życie całej waszej rodzinie.

— Nie mam pewności, czy było to aż tak dramatyczne. W każdym razie przysłużył się jeden jedyny raz, a resztę życia spędził na przypominaniu mojemu mężowi tego wydarzenia i żądaniu w zamian przywilejów.

— Mam zaszczyt służyć Waszej Wysokości w każdej chwili — rzekł Cassyll, gładko kierując rozmowę na znajome tory. — I nigdy bym się nie odważył prosić w zamian o przywileje.

— Nie, ty nie musisz. Ty po prostu niczym się nie przejmujesz i wszystko załatwiasz po swojemu. I właśnie o to mi chodzi! Twój ojciec miał zwyczaj udawać, że robi to, czego chce król, a zawsze robił to, co sam chciał. Ty masz dokładnie ten sam zwyczaj, Cassyllu Maraąuine. Czasem podejrzewam, że to ty, a nie ja rządzisz tym królestwem. — Daseene pochyliła się do przodu, przyglądając się mu bacznie swoimi wodnistymi oczami.

— Nie wyglądasz dobrze, mój drogi przyjacielu. Twoja twarz zrobiła się karmazynowa, a pot perli się na skroniach. Czy cierpisz na febrę?

— Nie, Wasza Wysokość.

— Cóż, coś musi cię trapić. Nie wyglądasz najlepiej. Według mnie powinieneś pójść do swojego medyka.

— Zrobię tak bez zwłoki — odparł Cassyll. Z upragnieniem wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł wydostać się z rozpalonego wnętrza komnaty, lecz nie dopiął jeszcze celu swojej wizyty. W przeciwieństwie do tego, co stwierdziła Daseene, wcale nie był absolutnym panem swoich losów. Patrzył w jej drobną twarz, zastanawiając się, czy bawi się jego kosztem. Prawdopodobnie doskonale wiedziała, że dręczy go nadmierny upal i czekała, aż zemdleje lub podda się i zacznie błagać o chwilę wytchnienia.

— A tak swoją drogą, dlaczego zajmujesz mi tak dużo czasu? — spytała. — Na pewno czegoś chcesz.

— Tak się właśnie składa, Wasza Wysokość, że jest jedna…

— Ha.

— To zupełnie rutynowa sprawa… hm… w zakresie mojej władzy… lecz pomyślałem, że przy okazji wspomnę o tym Waszej Wysokości. Nie, żeby było to coś…

— Mów, Maraąuine! — Rozjątrzona Daseene spojrzała w sufit. — O co chodzi?

Cassyll przełknął ślinę, próbując pokonać suchość w gardle.

— Bariera lodowa pomiędzy Landem i Overlandem jest bardzo ciekawa z naukowego punktu widzenia. Ja i Bartan Drumme mamy przywilej być głównymi doradcami naukowymi Waszej Wysokości i, po trzeźwym przeanalizowaniu wszystkich faktów, uważamy, że powinniśmy towarzyszyć flocie, co…

— Nigdy! — Twarz Daseene raptownie zmieniła się w alabastrową maskę, na której utalentowany artysta wymalował podobiznę kobiety, jaką niegdyś była. — Zostaniesz tutaj, gdzie cię potrzebuję, Maraąuine. Tutaj na ziemi! To samo tyczy się twojego serdecznego przyjaciela, wiecznego młokosa, Bartana Drumme'a. Czy wyraziłam się jasno?

— Bardzo jasno, Wasza Wysokość.

— Dobrze wiem, że niepokoisz się o syna, tak jak ja obawiam się o bezpieczeństwo swojej wnuczki. Lecz bywają chwile, kiedy trzeba być głuchym na głos serca — rzekła Daseene z wigorem, który zaskoczył Cassylla.

— Rozumiem, Wasza Wysokość. — Cassyll ukłonił się i odwracał właśnie w stronę wyjścia, kiedy Daseene zatrzymała go unosząc dłoń.

— Zanim odejdziesz — powiedziała. — Pozwól przypomnieć sobie, co mówiłam wcześniej. Nie zapomnij zobaczyć się z doktorem.

Rozdział 17

Okrzyk przerażenia Steenameerta dotarł do Tollera poprzez ciemne pokłady duszy, gdzie niewidzialne światy przemierzały swe orbitalne ścieżki. Każdy świat był ucieleśnieniem nowej osobowości, a któraś z nich przeznaczona była dla niego. Nie obchodziły go już sprawy poprzedniego wcielenia. Nieufny i lekko poirytowany pytał sam siebie, dlaczego ten młody człowiek wykrzykuje jego imię. Co takiego w najczarniejszych odmętach kosmosu mogło być na tyle ważne, że przeszkadzano mu w takiej chwili, gdy zapadały doniosłe decyzje co do jego losu?

Lecz działo się coś jeszcze! W otaczającym go ponurym krajobrazie rozpoczynała się jakaś bitwa. Potężne, zewnętrzne siły napierały na psychiczną soczewkę, której krzywizna decydowała o wszystkich aspektach przyszłości…

Uwolniony z umysłowego i fizycznego paraliżu Toller odrodził się dla świata zgiełku. Dziesiątki odzianych w czarne poszarpane stroje Dussarrańczyków pędziło w poprzek kopuły w stronę szklanej obudowy. Jakaś kobieta przenikliwie krzyczała. Obcy, których przed chwilą Toller zgniatał pod płytą, kulejąc uciekali w stronę swego przywódcy.

Otaczający dotąd Zunnununa, rozbiegli się do odległycł części budynku.

— Chodźcie z nami! — Jakiś Dussarrańczyk pojawił się'J u boku Tollera i ciągnął go za ramię. — Jesteśmy waszymi^ przyjaciółmi!

Toller strzasnął z ramienia dłoń o szarych palcach. Obcy nie różnił się niczym od innych z tym wyjątkiem, że jego ubranie, upstrzone było w kilku miejscach ciemnozielonymi łatami w kształcie rombu.

— Przyjaciółmi? — Toller wykonał taki ruch, jakby chciał odtrącić obcego, ale odebrawszy telepatyczne wyjaśnienie zrozumiał, że grupa tych z łatami przywróciła mu jego osobowość. Wybór nie nastręczał żadnego problemu: zostać i stanąć twarzą w twarz z niepokonanym Dyrektorem Zunnununem albo schwycić tę niespodziewaną szansę wybawienia.