— Panie Guester, jestem panna Larner, wasza nowa lokatorka. Miło mi pana poznać.
Podszedł i wyciągnął rękę. Mimo niechęci, mimo że unikał tego spotkania, kiedy godzinę temu zjawiła się w zajeździe, był jednak urodzonym oberżystą i odruchowo powitał ją ze zwykłą uprzejmością — a przynajmniej zdobył się na te szorstkie, wiejskie maniery, które w miasteczku z pogranicza uchodziły za uprzejmość.
— Miło mi, panno Larner. Mam nadzieję, żeście swoje mieszkanie znaleźli odpowiednim.
Posmutniała trochę słysząc, że używa wobec niej tego samego wymyślnego języka, co wobec klientów, których uważał za „dygnitarzy”. To znaczy sądził, że stoją w życiu wyżej od niego. Wiele się nauczyłam, ojcze, ale to jedno jest najważniejsze: nikt od nikogo nie stoi wyżej. Liczy się tylko szczere i dobre serce.
Peggy wierzyła, że ojciec ma serce szczere i dobre, ale nie chciała w nie zaglądać. W dawnych latach za dobrze poznała jego płomień. Gdyby teraz przyjrzała mu się zbyt dokładnie, mogłaby zobaczyć coś, czego jako córka nie miała prawa widzieć. Była za młoda, żeby zapanować nad sobą, kiedy wiele lat temu badała jego płomień. W dziecięcej niewinności poznała rzeczy, które uniemożliwiły i niewinność, i dzieciństwo. Teraz jednak, kiedy bardziej panowała nad swym darem, mogła przynajmniej zapewnić dyskrecję jego sercu. Była to winna jemu i mamie.
Nie mówiąc już o tym, że była to winna sobie.
Ustawili balię w niewielkim pokoiku. Mama przyniosła jeszcze jedno wiadro i kociołek. Tato i Alvin zaczęli nosić wodę ze studni, a mama zagotowała trochę na piecu. Kiedy kąpiel była już gotowa, mama wypchnęła z domu mężczyzn; potem Peggy wypchnęła mamę, chciaż nie bez długiego sporu.
— Wdzięczna wam jestem za pomoc — powiedziała. — Ale mam zwyczaj kąpać się w samotności. Byliście niezwykle uprzejmi i możecie być pewni, że przez cały czas będę myślała o was z wdzięcznością.
Takiemu potokowi wyrafinowanych słów nawet mama nie zdołała się przeciwstawić. W końcu Peggy zamknęła drzwi na klucz i zaciągnęła zasłony. Zrzuciła podróżną suknię, ciężką od potu i kurzu. Potem zdjęła bieliznę, lepiącą się do rozgrzanej skóry. Nie musiała nosić gorsetu, co było jedną z zalet tego przebrania. Nikt nie oczekiwał po starej pannie, by demonstrowała perwersyjnie wąską talię, jak te nieszczęsne, młode ofiary mody, które ściągały się tak mocno, że z trudem mogły oddychać.
Na samym końcu zdjęła z siebie amulety: trzy wiszące na szyi i jeden wpleciony we włosy. Zdobyła je z trudem, nie tylko dlatego, że były to kosztowne nowości: działały na to, co ludzie naprawdę widzą, a nie wyłącznie na ich opinie. Cztery razy musiała odwiedzić heksera, zanim uwierzył, że chce wyglądać brzydko.
— Taka śliczna dziewczyna nie potrzebuje mojej sztuki — powtarzał stale.
Wreszcie chwyciła go za ramiona.
— Właśnie dlatego jej potrzebuję — oznajmiła. — Żeby nie być śliczną.
Ustąpił, ale cały czas mruczał, że to grzech ukrywać coś, co Bóg tak dobrze stworzył.
Bóg albo pani Modesty, pomyślała Peggy. W jej domu byłam piękna. Czy jestem piękna teraz, kiedy nikt mnie nie widzi prócz mnie samej, a ja wcale siebie nie podziwiam?
Wreszcie naga, wreszcie będąc sobą, uklękła obok balii, by umyć włosy. Zanurzona w gorącej wodzie poczuła tę samą swobodę co przed laty w źródlanej szopie: mokre odosobnienie, którego nie zakłócały płomienie serc. Teraz naprawdę była sobą.
W źródlanej szopie brakło lustra, a Peggy nie przywiozła żadnego. Ale kiedy skończyła kąpiel i wycierała się przy piecyku, spocona w pełnym pary pokoju, wiedziała, że jest piękna — tak jak uczyła ją pani Modesty. Gdyby Alvin zobaczył ją taką, jaka jest naprawdę, pożądałby jej nie dla mądrości, ale dzięki temu krótkotrwałemu i płytkiemu uczuciu, jakie żywi każdy mężczyzna dla kobiety, która cieszy jego oczy. I dlatego tak jak kiedyś ukryła się przed nim, by nie poślubił jej z litości, teraz ukrywała się, by nie poślubił jej ze szczenięcej miłości. To młode i zwinne ciało pozostanie dla niego niewidzialne. Prawdziwe „ja” Peggy, jej bystry i wprawny umysł, zdołają może przyciągnąć to, co jest w nim najlepszego: mężczyznę, który nie będzie ukochanym, ale Stwórcą.
Gdyby tylko potrafiła ukryć przed swoim spojrzeniem jego ciało… Gdyby nie wyobrażała sobie jego dotyku, delikatnego jak muśnięcie powietrza na skórze, kiedy przebiegała przez pokój…
ROZDZIAŁ 16 — WŁASNOŚĆ
Czarni zaczęli swoje wycie jeszcze przed pierwszym pianiem koguta. Planter nie obudził się od razu; dźwięk jakoś wpasował się w jego sny. Zresztą wyjący Czarni ostatnio często pojawiali się w jego koszmarach. W każdym razie obudził się w końcu i wyskoczył z łóżka. Było prawie całkiem ciemno; musiał odsunąć story, żeby znaleźć spodnie. Dostrzegał jakieś cienie przemykające wokół baraków niewolników, ale nie wiedział, o co chodzi. Oczywiście, podejrzewał najgorsze i wyrwał strzelbę ze stojaka pod ścianą. Właściciele niewolników, gdyby ktoś jeszcze nie odgadł, zawsze trzymają w sypialni broń palną.
Wybiegł na korytarz i zderzył się z kimś. Zabrzmiał chrapliwy krzyk. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to jego żona, Dolores. Czasami zapominał, że ona w ogóle umie chodzić. Prawie nigdy nie wstawała z łóżka, a tylko przy wyjątkowych okazjach opuszczała swój pokój i wtedy towarzyszyła jej niewolnica czy dwie, na których mogła się wesprzeć.
— Ciszej, Dolores. To ja, Cavil.
— Co się stało, Cavilu? Co się tu dzieje?
Przylgnęła do niego i nie mógł się ruszyć.
— Nie sądzisz, że prędzej się dowiem, jeśli mnie puścisz i pójdę sprawdzić?
Objęła go mocniej.
— Nie chodź tam, Cavilu! Nie idź sam! Mogą cię zabić!
— Dlaczego mieliby mnie zabić? Czy nie jestem ich prawowitym właścicielem? Czy Pan nasz mnie nie ochroni?
Ale mimo to przebiegł go dreszcz przerażenia. Czyżby to był bunt niewolników, którego każdy właściciel się obawia, ale o którym nigdy nie wspomina? Uświadomił sobie, że ta myśl kryła się gdzieś w głębi umysłu, dręczyła go od chwili przebudzenia. Dopiero teraz Dolores ubrała ją w słowa.
— Mam strzelbę — oświadczył. — Nie martw się o mnie.
— Boję się — szepnęła Dolores.
— A wiesz, czego ja się boję? Że potkniesz się w ciemności i zrobisz sobie krzywdę. Wracaj do łóżka, żebym nie musiał się o ciebie martwić, kiedy wyjdę.
Ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
— Panie! Panie! — wołał. To niewolnik. — Jesteś potrzebny!
— Widzisz? To Tłusty Lis — uspokoił żonę Cavil. — Gdyby wybuchł bunt, udusiliby go, zanim przyszliby po mnie.
— Czy to miało mi dodać odwagi? — spytała.
— Panie! Panie!
— Do łóżka — rozkazał Cavil.
Przez sekundę jej dłoń spoczęła na twardej, zimnej lufie strzelby. Potem Dolores odwróciła się i jak blade widmo zniknęła w mroku.
Tłusty Lis aż podskakiwał z emocji. Cavil spojrzał na niego jak zawsze z obrzydzeniem. Polegał na nim, wiedział, że doniesie, co mówią niewolnicy za jego plecami, ale przecież nie musiał go lubić. W niebiosach nie ma nadziei na zbawienie duszy pełnokrwistego Czarnego. Oni wszyscy rodzili się w zepsuciu, jakby radośnie akceptowali grzech pierworodny, jakby ssali go z mlekiem matki. Aż dziw, że to mleko nie jest czarne od wszelkiego występku, bo z pewnością go zawiera. Gdybyż dało się przyspieszyć przemianę rasy czarnej na dostatecznie białą, aby warto się starać o zbawienie ich dusz!