Выбрать главу

Thrower z mądrą miną pokiwał głową.

— To całkiem możliwe — orzekł. — Bardzo prawdopodobne wyjaśnienie. A może widzieliście tylko anioła.

I stało się. Tak po prostu. Od „gdyby taki człowiek jak ja zobaczył” do „zobaczyliście anioła”. Ci dwaj byli bardzo do siebie podobni. Cavil opowiedział całą historię, po raz pierwszy od dnia, kiedy się zdarzyła siedem lat temu.

Kiedy skończył, Thrower ujął go za rękę i uścisnął po bratersku. Płomiennym wzrokiem spoglądał mu w oczy.

— Gdy pomyślę o waszym poświęceniu! Obcujecie cieleśnie z tymi czarnymi kobietami, aby w ten sposób służyć Panu! Ile dzieci?

— Dwadzieścia pięć sztuk przyszło na świat żywych. Pomagaliście grzebać dwudzieste szóste w brzuchu Salamandy.

— A gdzież są te półbiałe dzieci, w których nadzieja nieszczęsnej rasy?

— To połowa mojej pracy. Przed Traktatem o Zbiegłych Niewolnikach jak najszybciej sprzedawałem je na południe, aby tam dorosły i roznosiły białą krew w Koloniach Korony. Każdy z nich przez swe nasienie stanie się misjonarzem. Oczywiście, kilka ostatnich zatrzymałem tutaj. Nie jest to całkiem bezpieczne, wielebny. Cała moja trzoda w płodnym wieku to Czarni. Ludzie muszą się zastanawiać, skąd się biorą ci mali mieszańcy. Ale na razie mój nadzorca, Lashman, nawet jeśli coś zauważył, nie puszcza pary z gęby. A nikt poza nim ich nie widzi.

Thrower kiwnął głową, ale wyraźnie myślał o czymś innym. — Jest ich tylko dwadzieścia pięć?

— Starałem się jak mogłem — zapewnił Cavil. — Nawet czarna kobieta nie pocznie dziecka zaraz po urodzeniu.

— Chciałem powiedzieć… Widzicie, ja również miałem… odwiedziny. Dlatego tutaj właśnie podążałem przez całe Appalachee. Powiedziano mi, że spotkam farmera, który również zna mojego Przybysza i który począł dwadzieścia sześć żyjących darów dla Boga.

— Dwadzieścia sześć…

— Żyjących.

— No więc, widzicie… jak by to powiedzieć… W tych rachunkach pominąłem pierwszego chłopca, który mi się urodził. Dlatego, że jego matka uciekła i ukradła mi go kilka dni przed sprzedażą na południe. Musiałem oddać nabywcy gotówkę. Tropienie nie pomogło, bo psy nie potrafiły odszukać jej śladu. Niewolnicy opowiadali, że zamieniła się w kruka i odleciała, ale sami wiecie, jakie historie oni powtarzają.

— Czyli jednak dwadzieścia sześć sztuk. Powiedzcie mi jeszcze jedno: czy z jakiegoś powodu mówi wam coś imię „Hagar”?

Cavil zakrztusił się niemal.

— Nikt nie wiedział, że jego matkę nazywałem tym imieniem!

— Przybysz powiedział mi, że Hagar ukradła wasz pierwszy dar.

— To On. Wy też Go widzieliście.

— Do mnie przychodzi jako… nie jako nadzorca. Raczej jako uczony, człowiek niezgłębionej mądrości. Pewnie dlatego, że sam jestem uczonym, poza moim powołaniem kapłańskim. Zawsze sądziłem, że jest zaledwie aniołem… co ja mówię: zaledwie… nie śmiałem żywić nadziei, że to sam… sam Pan. Ale teraz zastanawiam się… Czy to możliwe, żebyśmy obaj doświadczyli obecności Pana naszego? Och, Cavilu, jak mogę w to wątpić? Po cóż innego Pan doprowadziłby do naszego spotkania? To znaczy… znaczy, że mi wybaczył.

— Wybaczył?

Twarz Throwera pociemniała. Cavil próbował go uspokoić.

— Nie, nic nie musicie mówić, jeśli nie chcecie.

— Ja… sama myśl o tym jest nie do zniesienia. Ale teraz, kiedy znowu mnie przyjął… a przynajmniej dał mi jeszcze jedną szansę… Bracie Cavilu, otrzymałem kiedyś misję do wypełnienia, misję mroczną, trudną i równie sekretną jak wasza. Tyle że wam nie brakło odwagi i wytrwałości, żeby zwyciężyć. A ja zawiodłem. Próbowałem, ale nie starczyło mi sprytu i waleczności, aby przezwyciężyć diabelską moc. Myślałem, że Pan mnie odepchnął. Dlatego zostałem wędrownym kaznodzieją. Czułem, że nie jestem godny stanąć na własnej ambonie. Ale teraz…

Cavil pokiwał głową. Ściskał dłoń Throwera i łzy spływały mu po policzkach.

Wreszcie kapłan podniósł głowę.

— Jak sądzicie, czy nasz… przyjaciel chciałby, żebym wam pomógł? I w jaki sposób?

— Trudno powiedzieć — westchnął Cavil. — Ale jest tylko jeden sposób, który od razu nasuwa się na myśl.

— Bracie Cavilu, nie jestem pewien, czy potrafię sprostać temu strasznemu obowiązkowi.

— Według moich doświadczeń, Pan daje mężczyźnie siłę i czyni to… znośnym.

— Jednak w moim przypadku, bracie Cavilu… Widzicie, nigdy nie poznałem kobiety tak, jak mówi o tym Biblia. Raz tylko moje wargi dotknęły kobiecych ust, a stało się to wbrew mej woli.

— W takim razie postaram się wam pomóc. Może najpierw pomodlimy się razem, długo i szczerze, a potem wam pokażę?

Żaden z nich nie miał lepszego pomysłu. Tak więc zrobili i okazało się, że wielebny Thrower jest pojętnym uczniem. Cavil z radością i ulgą powitał kogoś, kto przyłączył się do niego w zbożnym dziele. Nie mówiąc już o pewnej szczególnej przyjemności, że ktoś mu się przyglądał, a potem on sam przyglądał się jemu. To było jak braterstwo dusz, gdy ich nasienie zmieszało się w jednym naczyniu, jeśli można tak to określić.

— Kiedy przyjdzie czas zebrać plon, bracie Cavilu, nie odgadniemy, czyje ziarno tu wzeszło, albowiem tym razem Pan wspólnie kazał nam uprawiać pole.

A potem wielebny Thrower spytał o imię dziewczyny.

— Na chrzcie daliśmy jej imię Hapsibah, ale tutaj nazywają ją Robaczka.

— Robaczka?

— Oni wszyscy przyjmują imiona zwierząt. Myślę, że ta dziewczyna nie ma o sobie zbyt wysokiego mniemania.

Słysząc to, Thrower ujął dłoń i poklepał dłoń Robaczki, delikatnie, jakby byli mężem i żoną. Niewiele brakowało, by Cavil wybuchnął śmiechem.

— Wiesz, Hapsibah, musisz używać swojego chrześcijańskiego imienia — powiedział Thrower. — Nie takiego poniżającego, zwierzęcego przezwiska.

Skulona na materacu Robaczka przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami.

— Dlaczego nie odpowiada, bracie Cavilu?

— Nigdy nie mówią w czasie tego… Wybiłem im to z głów już na samym początku… Zawsze próbowały mnie przekonać, żebym tego nie robił. Uznałem, że lepiej nic nie słyszeć niż słyszeć słowa, które diabeł im podpowiada.

Thrower zwrócił się do kobiety.

— Proszę cię teraz, żebyś do mnie przemówiła, Hapsibah. Nie będziesz powtarzać słów diabła, prawda?

W odpowiedzi wzrok Robaczki przesunął się w górę, gdzie wisiał jeszcze kawałek prześcieradła zawiązany wokół krokwi dachu. Było odcięte poniżej węzła.

Twarz Throwera pozieleniała.

— To znaczy że w tym pokoju… ta dziewczyna, którą pochowaliśmy…

— Tu jest najlepsze łóżko — wyjaśnił Cavil. — Nie chciałem, żebyśmy to robili na sienniku.

Thrower nie odpowiedział. Wybiegł za drzwi i zniknął w ciemności. Cavil westchnął, podniósł latarnię i podążył za nim. Znalazł Throwera pochylonego nad pompą. Słyszał, jak Robaczka wymyka się z pokoju, gdzie umarła Salamanda, i biegnie do swojej chaty. Nie przejmował się nią. Martwił go Thrower. Chyba nie stracił panowania nad sobą do tego stopnia, żeby wymiotować do studni!

— Nic mi nie jest — wyszeptał Thrower. — Ja tylko… Ten sam pokój… Nie jestem przesądny, rozumiecie. Ale przecież szacunek dla zmarłych…

Ach, ci z północy… Nawet jeśli wiedzą to czy owo o niewolnictwie, cały czas myślą o Czarnych tak, jakby to byli ludzie. Czy człowiek przestaje używać pokoju w swoim domu tylko dlatego, że kiedyś zginęła w nim mysz? Albo zabił na ścianie pająka? Czy spali własną stajnię, bo zdechł w niej jego ulubiony koń?