Выбрать главу

W każdym razie Thrower wziął się w garść, podciągnął spodnie, zapiał je porządnie, a potem wrócili do domu. Brat Cavil odprowadził Throwera do pokoju gościnnego. Rzadko ktoś z niego korzystał i chmura kurzu uniosła się w powietrze, gdy gospodarz strzepnął kołdrę.

— Powinienem wiedzieć, że niewolnicy nie sprzątają tu porządnie.

— To nieważne — uspokoił go Thrower. — Noc jest ciepła i nie potrzebuję przykrycia.

W drodze do sypialni Cavil przystanął pod drzwiami i przez moment wsłuchiwał się w oddech żony. Jak to się czasem zdarzało, słyszał, że jęczy cicho. Pewnie bardzo cierpi. Panie mój, pomyślał Cavil, jak wiele jeszcze razy muszę wykonać Twój rozkaz, zanim okażesz mi łaskę i uleczysz moją Dolores? Ale nie zajrzał do niej. Nie mógł jej ulżyć, chyba że modlitwą, a przecież także musiał się wyspać. Było już późno, a jutro czekało go sporo pracy.

Dolores miała ciężką noc. Spała jeszcze w porze śniadania. Cavil zjadł je razem z Throwerem. Kapłan pochłonął zadziwiającą porcję kiełbasy. Kiedy trzeci raz oczyścił talerz, zerknął z uśmiechem na Cavila.

— Służba Panu potrafi zaostrzyć człowiekowi apetyt!

Obaj się roześmiali.

Po śniadaniu wyszli razem na dwór. Przypadkiem znaleźli się na skraju lasu, niedaleko grobu Salamandy. Thrower zaproponował, żeby tam zajrzeć. Bez tego Cavil pewnie nigdy by nie odkrył, co Czarni zrobili w nocy: na całym grobie były odciski stóp, a zdeptana ziemia zmieniła się w błoto. Teraz już wysychało, a wszędzie chodziły mrówki.

— Mrówki? — zdziwił się Thrower. — Pod ziemią nie mogły wyczuć ciała.

— Nie — zgodził się Cavil. — Znalazły coś, co jest świeższe i całkiem na wierzchu. Patrzcie: pocięte wnętrzności.

— Chyba nie ekshumowali jej i…

— To nie jej wnętrzności. Pewnie jakiejś wiewiórki albo ptaka. W nocy złożyli ofiarę diabłu.

Thrower natychmiast zaczął szeptem odmawiać modlitwę.

— Wiedzą, że nie pozwalam na takie rzeczy — rzekł Cavil. — Do wieczora wszystkie ślady z pewnością by zniknęły. Okazują mi nieposłuszeństwo za moimi plecami. Dość tego!

— Teraz pojmuję, jak ogromną pracę wykonują właściciele niewolników. Diabeł trzyma dusze tych Czarnych w żelaznym uchwycie.

— To prawda. Ale dzisiaj za to zapłacą. Chcą, żeby krew spływała na jej grób? Dobrze, ale to będzie ich krew. Panie Lashman! Gdzie pan jest? Panie Lashman!

Przybiegł nadzorca.

— Święto. Czarni będą mieli pół dnia wolnego.

Lashman nie pytał, dlaczego.

— Których mam wychłostać?

— Wszystkich. Po dziesięć batów każdemu. Oczywiście z wyjątkiem ciężarnych kobiet. Ale nawet one… po razie, w uda. I wszyscy mają patrzeć.

— Kiedy patrzą, sir, robią się niespokojni.

— Wielebny Thrower i ja też popatrzymy — oznajmił Cavil.

Lashman poszedł zwołać niewolników. Thrower wymruczał coś… że niby wcale nie chce tego oglądać.

— To zbożne dzieło — rzekł Cavil. — Mam dość siły woli, żeby przyglądać się każdemu godnemu czynowi. Po dzisiejszej nocy myślałem, że wy również.

No i patrzyli wspólnie na chłostanych kolejno niewolników. Krew spływała na grób Salamandy. Po krótkiej chwili Thrower przestał drgać przy każdym uderzeniu bata. Cavil obserwował go z zadowoleniem — ten człowiek nie był słaby, tylko trochę miękki. Ale to wina wychowania w Szkocji i życia na północy.

Kiedy wymierzono karę, wielebny Thrower zaczął szykować się do wyjazdu — obiecał wygłosić kazanie w miasteczku o pół dnia drogi na południe. Przed pożegnaniem zwrócił się jeszcze do Cavila.

— Zauważyłem, że wasi niewolnicy są… nie to, żeby starzy, rozumiecie, ale i nie młodzi.

Cavil wzruszył ramionami.

— To przez Traktat o Zbiegłych Niewolnikach. Moja plantacja świetnie prosperuje, ale mimo to nie wolno mi kupować ani sprzedawać niewolników. Jesteśmy teraz częścią Stanów Zjednoczonych. Większość sąsiadów radzi sobie rozmnażając ich, ale, jak wiecie, moi pikaninowie do niedawna trafiali na południe. A teraz straciłem następną płodną sztukę. Zostało mi tylko pięć kobiet. Salamanda była najlepsza. Reszcie niewiele już pozostało lat rodzenia.

— Przyszło mi do głowy… — Thrower urwał, zamyślony.

— Co takiego?

— Wiele podróżowałem na północy, bracie Cavilu. Prawie w każdym miasteczku w Hio, Suskwahenny, Irrakwa i Wobbish mieszka jedna czy dwie rodziny Czarnych. A przecież obaj wiemy, że Czarni nie rosną na drzewach.

— Sami zbiegowie.

— Bez wątpienia niektórzy legalnie uzyskali wolność. Ale wielu… z pewnością bardzo wielu to uciekinierzy. Jak rozumiem, każdy właściciel przechowuje skarbczyk z włosami, ścinkami paznokci i…

— A tak. Pobieramy je natychmiast po urodzeniu albo zaraz po zakupie. Dla odszukiwaczy.

— Właśnie.

— Ale nie możemy posyłać odszukiwaczy, żeby zbadali każdą stopę ziemi na północy w nadziei, że przypadkiem trafią na jakiegoś konkretnego zbiega. Koszt byłby wyższy niż cena niewolnika.

— Mam wrażenie, że ceny niewolników ostatnio bardzo wzrosły.

— Jeśli rozumiecie przez to, że nie można ich kupić za żadną cenę…

— Właśnie tak, bracie Cavilu. A gdyby odszukiwacze nie musieli ruszać na ślepo, licząc na przypadek? Gdybyście na północy wynajęli ludzi, którzy przebadają dokumenty i zanotują imię i wiek każdego Czarnego, którego tam zobaczą? Wtedy odszukiwacze jechaliby uzbrojeni w te informacje.

Pomysł był tak znakomity, że Cavil zatrzymał się w pół kroku.

— W tym musi tkwić jakiś problem. Inaczej ktoś już by to robił.

— Powiem wam, czemu nikt jeszcze nie próbował. Na północy właściciele niewolników nie cieszą się sympatią. Ludzie tam wprawdzie nie znoszą swoich czarnych sąsiadów, ale ich zbłąkane sumienia nie pozwalają im współpracować przy żadnym pościgu. Każdy południowiec ruszający na północ po swojego zbiegłego niewolnika szybko się przekonuje, że jeśli nie ma ze sobą odszukiwacza albo jeśli trop już wystygł, nie warto nawet próbować.

— Szczera prawda. Ci z północy to złodziejska banda. Spiskują, żeby uczciwy człowiek nie mógł odzyskać swojej własności.

— A gdyby to ludzie z północy zajęli się poszukiwaniami? Gdybyście mieli na północy agenta, może nawet kapłana, który w to dzieło wciągnąłby innych i znalazłby godnych zaufania ludzi? Taka działalność jest kosztowna, ale czy wobec niemożliwości zakupu nowych niewolników w Appalachee plantatorzy nie sypnęliby złotem, aby sfinansować poszukiwania zbiegów?

— Czy by zapłacili? Dwa razy tyle ile zażądacie. Zapłacą z góry, jeśli to wy się tym zajmiecie.

— Powiedzmy, że ustaliłbym opłatę dwudziestu dolarów za rejestrację zbiega: data urodzenia, imię, rysopis, czas i okoliczności ucieczki… A potem tysiąc dolarów, jeśli dostarczę informacji prowadzącej do jego schwytania.

— Pięćdziesiąt dolarów za rejestrację, inaczej nie potraktują was poważnie. I następne pięćdziesiąt, kiedy prześlecie informację, nawet jeśli okaże się mylna. I trzy tysiące za schwytanych zdrowych zbiegów.

Thrower uśmiechnął się lekko.

— Nie chciałbym ciągnąć nieuczciwych zysków ze słusznej pracy.

— Zysków? Wielu ludzi chętnie zapłaci, jeśli dobrze wykonacie tę robotę. Powiem wam, Thrower. Napiszcie kontrakt i niech drukarz w mieście wydrukuje wam tysiąc kopii. A potem przejedźcie się i opowiedzcie o swoich planach tylko jednemu plantatorowi w każdym mieście, do którego traficie w Appalachee. Moim zdaniem po tygodniu będziecie musieli dodrukować nowe egzemplarze. Nie mówimy tu o zyskach, mówimy o wartości usługi. Mogę się założyć, że wpłyną do was pieniądze nawet od takich, którym nikt jeszcze nie uciekł. Jeżeli sprawicie, by rzeka Hio nie była dla nich ostatnią barierą w drodze do wolności, to zapłacą nie tylko za odzyskanie dawnych uciekinierów, ale i za to, że niewolnicy stracą nadzieję i zostaną u swojego pana.