— Nie dopuści, żeby Arthur Stuart samotnie spędził noc w wiezieniu. Każe im się zamknąć razem z nim.
To rozsądne… Ale dziwnie było myśleć o takich osobach jak Arthur Stuart i Peg Guester, siedzących w więziennej celi.
— A co wy zrobicie?
— Załaduję strzelbę — odparł Horacy. — Kiedy odjadą, ruszę za nimi.
Alvin powtórzył mu to, co mówiła panna Larner o federalnych, którzy przyjadą, jeśli ktoś tknie odszukiwaczy choćby palcem.
— A co mogą mi zrobić? Najwyżej mnie powieszą. A wolę już wisieć, niż przeżyć choćby jeden dzień w tym domu, jeśli zabiorą Arthura Stuarta, a ja nie spróbuję im przeszkodzić. A potrafię to zrobić, chłopcze. Do licha, w swoim czasie ocaliłem chyba z pięćdziesięciu niewolników. Po Doggly i ja zabieraliśmy ich z tej strony rzeki i posyłaliśmy do Kanady. Tam są bezpieczni. Robiliśmy to przez całe lata.
Alvin wcale się nie zdziwił, że Horacy Guester jest Emancypacjonistą. I to nie z tych, co tylko gadają.
— Mówię ci o tym, Alvinie, bo potrzebuję twojej pomocy. Jestem sam, a ich jest dwóch. Nie mam nikogo, komu mógłbym zaufać. Będzie już z pół tuzina Bożych Narodzeń, odkąd Po Doggly nie chodzi ze mną na takie wyprawy. Nie wiem, jak z nim jest teraz. Ale ty… Wiem, że umiesz dochować tajemnicy i wiem, że kochasz Arthura Stuarta prawie tak mocno jak moja żona.
Ton ostatnich słów zaskoczył Alvina.
— A pan go nie kocha?
Horacy spojrzał na niego jak na wariata.
— Nie pozwolę, Al, żeby zabrali chłopaka spod mojego dachu.
Peg Guester zeszła na dół, dźwigając dwie samodziałowe torby.
— Horacy Guesterze, zawieziesz mnie do miasta.
Z zewnątrz dobiegł stuk kopyt.
— To chyba oni — zauważył Alvin.
— Nie martw się, Peg — powiedział Horacy.
— Nie martwić się? — Peg odwróciła się do niego, wściekła. — Tylko dwie rzeczy mogą z tego wyniknąć, Horacy. Albo stracę syna, który zostanie niewolnikiem na południu, albo mój głupi mąż da się zabić, próbując go ratować. Pewnie, że nie mam się o co martwić!
Wybuchnęła płaczem i objęła Horacego tak mocno, że na ten widok Alvinowi serce mało nie pękło.
W końcu to Alvin zawiózł Peg do miasta. Stał przy niej, kiedy wreszcie przekonała Pauleya Wisemana, żeby pozwolił jej spędzić noc w celi — chociaż musiała złożyć straszną przysięgę, że nie spróbuje wykraść Arthura Stuarta.
— Nie przejmujcie się tak — powiedział szeryf, prowadząc ją do celi. — Jego pan z pewnością jest dobrym człowiekiem. Moim zdaniem ludzie tutaj niesłusznie potępiają niewolnictwo.
— Więc może sam pojedziesz zamiast niego, Pauley? — warknęła wściekle. — Skoro tak dobrze być niewolnikiem?
— Ja? — pomysł wyraźnie go rozbawił. — Ja jestem biały, Peg Guester. Niewolnictwo nie jest moim naturalnym stanem.
Alvin sprawił, że klucze wyśliznęły się z palców Pauleya.
— Niezgrabny się robię — mruknął szeryf.
Stopa Peg jakby przypadkiem nadepnęła na kółko od kluczy.
— Podnieście nogę — rozkazał szeryf. — Albo oskarżę was o współudział, zachęcanie, że już nie wspomnę o stawianiu oporu.
Przesunęła stopę. Szeryf otworzył drzwi. Peg weszła do celi i przytuliła Arthura Stuarta. Alvin przyglądał się, jak Wiseman zamyka za nią drzwi i przekręca klucz. A potem wrócił do domu.
Alvin rozbił formę i starł glinę przylegającą do powierzchni lemiesza. Żelazo było gładkie i twarde, najlepszy odlew, jaki kiedykolwiek Alvin w życiu oglądał. Obejrzał go od wewnątrz i nie znalazł żadnej skazy. Piłował i ścierał, piłował i ścierał, aż lemiesz był idealnie równy, z ostrzem, które nadałoby się do rzeźni, nie tylko do orki.
Położył go na ławie. A potem usiadł i czekał, aż wzejdzie słońce i przebudzi się reszta świata.
W odpowiednim czasie Makepeace przyszedł do kuźni i obejrzał gotowy lemiesz. Alvin nie widział tego, ponieważ spał. Makepeace obudził go wcześniej i zaprowadził do domu.
— Biedny chłopiec — rozczuliła się Gertie. — Na pewno przez całą noc oka nie zmrużył. Poszedł wieczorem do kuźni i aż do świtu pracował nad tym pługiem.
— Lemiesz wygląda nieźle — przyznał Makepeace. — Jak znam Alvina, to na pewno wygląda doskonale. Makepeace skrzywił się.
— Co ty się znasz na kowalstwie?
— Znam Alvina i znam ciebie.
— Dziwny chłopak. Ale to ciekawe: najlepiej pracuje, kiedy zostaje w kuźni na noc.
W głosie Makepeace'a zabrzmiał nawet ślad współczucia, jednak Alvin spał i nie usłyszał go.
— Tak się przywiązał do tego małego mieszańca — westchnęła Gertie. — Nic dziwnego, że nie mógł zasnąć.
— Teraz śpi — zauważył Makepeace.
— Pomyśl tylko: zabierają Arthura Stuarta do niewoli, choć taki mały…
— Prawo jest prawem. Nie podoba mi się, ale trzeba go przestrzegać. Nie można inaczej.
— Ty i prawo… — burknęła Gertie. — Cieszę się, Makepeace, że nie żyjemy na tamtym brzegu Hio. Miałbyś wtedy niewolników zamiast uczniów… jeśli w ogóle byś zauważył różnicę.
Było to wyraźne wypowiedzenie wojny i jedno z typowych starć z wrzaskami i tłuczeniem talerzy wisiało na włosku. Ale Alvin pochrapywał na stryszku, więc Gertie i Makepeace tylko popatrzyli na siebie gniewnie i dali spokój. Wszystkie ich kłótnie zawsze wyglądały tak samo, zawsze powtarzali te same okrutne słowa, tak samo się nawzajem ranili, więc teraz jakby mieli już dość. Jakby stwierdzili: udawaj, że powiedziałem wszystko to, czego nienawidzisz najbardziej na świecie, a ja udam, że usłyszałem to, czego ja najbardziej nienawidzę. I na tym skończmy.
Alvin nie spał długo ani głęboko. Lęk, gniew i niecierpliwość wzbierały w nim tak, że nie mógł uleżeć bez ruchu, ani tym bardziej dryfować myślami z prądem sennych marzeń. Obudził się ze snu o czarnym lemieszu zamienionym w złoto. Obudził się ze snu o tym, jak chłostają Arthura Stuarta. Obudził się ze snu o tym, że mierzy ze strzelby do jednego z odszukiwaczy i że pociąga za spust. Obudził się ze snu o tym, że mierzy do odszukiwacza ze strzelby i nie pociąga za spust, jak odjeżdżają, wlokąc między sobą Arthura Stuarta, który krzyczy przez cały czas: „Alvinie, gdzie jesteś, Alvinie, nie pozwól mnie zabrać!” — Obudź się albo bądź cicho! — zawołała Gertie. — Straszysz dzieci.
Alvin otworzył oczy i wyjrzał ze strychu.
— Przecież nie ma tu waszych dzieci.
— No, to mnie straszysz. Nie wiem, co ci się śniło, ale nie życzyłabym takich snów najgorszemu wrogowi, którym dzisiaj rano jest akurat mój mąż, jeśli chcesz poznać prawdę.
Wzmianka o Makepeasie rozbudziła Alvina natychmiast. Wciągnął spodnie, zastanawiając się, skąd się wziął na stryszku i kto mu zdjął ubranie i buty. W ciągu tej krótkiej chwili Gertie zdążyła jakoś postawić na stole jedzenie: chleb, ser i gęsty słodki syrop.
— Nie mam czasu na jedzenie, psze pani — oświadczył Alvin. — Przepraszam, ale muszę biec…
— Masz czas.
— Nie, psze pani. Przykro mi.
— Więc weź chociaż chleb, głupcze jeden. Chcesz cały dzień pracować o pustym żołądku? Po paru godzinach snu? Przecież jeszcze nawet nie południe.
W rezultacie Alvin schodząc do kuźni, przeżuwał chleb. Zauważył bryczkę doktora Physickera i konie odszukiwaczy. Przez jedną chwilę miał nadzieję… Może są tutaj, bo Arthur Stuart zdołał jakoś uciec, a odszukiwacze zgubili trop i…
Nie. Mieli ze sobą Arthura Stuarta.
— Dzień dobry, Alvinie — powitał go Makepeace i spojrzał na pozostałych. — Jestem chyba najłagodniejszym mistrzem na świecie, skoro pozwalam uczniowi spać prawie do południa.