Выбрать главу

— Po, muszę ci coś powiedzieć: Al nie bierze udziału w naszej wyprawie.

— Mnie wygląda na to, że on jest tu najważniejszy.

— Mówię ci, Po, że poszliśmy tylko ty i ja, i akurat natrafiliśmy na śpiących odszukiwaczy. Zrozumiałeś?

Po Doggly zmarszczył brwi, ale kiwnął głową.

— Jedno mi tylko powiedz, chłopcze. Nieważne, jaki tam masz talent, ale czy jesteś chrześcijaninem? Nie pytam nawet, czy metodystą.

— Tak, psze pana — potwierdził Alvin. — Chyba jestem chrześcijaninem. Przestrzegam wskazań Biblii.

— To dobrze — odetchnął Po. — Nie chciałbym się pakować w jakieś diabelskie moce.

— Nie ze mną — zapewnił Alvin.

— Lepiej, żebym nie wiedział, co potrafisz, Al. Uważaj tylko, żebym przypadkiem nie zginął z tego powodu.

Alvin wyciągnął rękę, a Po uścisnął ją z uśmiechem.

— Wy, kowale, musicie być silni jak niedźwiedzie.

— Ja? Kiedy niedźwiedź wejdzie mi w drogę, tłukę go po głowie, aż zmieni się w rosomaka.

— Podobasz mi się, chłopcze.

Po chwili Alvin prowadził ich wzdłuż nici łączącej go z Arthurem.

Mieli przed sobą niedaleką drogę, ale całą godzinę zajęło im przedzieranie się przez gąszcz. Niewiele księżycowego światła sączyło się przez liście na ziemię. Bez Alvinowego wyczucia lasu droga zajęłaby im trzy razy więcej czasu i dziesięć razy głośniej by hałasowali.

Znaleźli odszukiwaczy śpiących na polanie przy dogasającym ognisku. Siwowłosy leżał przykryty kocem. Czarnowłosy musiał stać na straży, bo chrapał oparty o drzewo. Konie drzemały w pobliżu. Alvin stanął, zanim zdążyły się zaniepokoić.

Arthur Stuart nie spał. Siedział wpatrzony w ogień.

Przez minutę Alvin obserwował wszystko i zastanawiał się, co teraz robić. Nie był pewien, jak sprytni są odszukiwacze. Czy mogą znaleźć skrawki wyschniętej skóry, zgubione włosy i z tego zrobić nowy skarbczyk? W każdym razie nie należy przemieniać Arthura na miejscu. Oni sami też nie powinni wchodzić na polanę, żeby nie zostawić tam drobin swoich ciał jako dowodu, kto wykradł chłopca.

Dlatego Alvin z daleka przedostał się do wnętrza żelaza kajdan i wywołał pęknięcia we wszystkich czterech częściach, tak że upadły na ziemię z cichym brzękiem. Hałas zaniepokoił konie, które parskały trochę, ale odszukiwacze dalej spali jak zabici. Za to Arthur natychmiast zrozumiał, co się dzieje. Poderwał się na nogi i zaczął się rozglądać, wypatrując Alvina.

Alvin zagwizdał, próbując naśladować piosenkę drozda. Była to dość marna imitacja, jednak Arthur usłyszał i pojął, że to Alvin go wzywa. Nie czekając i nie wahając się ani chwili, skoczył w las i po pięciu minutach i kilku dodatkowych gwizdach wskazujących kierunek, stanął przed Alvinem.

Oczywiście, Arthur Stuart zrobił ruch, jakby chciał Alvina uściskać, ale Alvin ostrzegawczo podniósł rękę.

— Niczego nie dotykaj — szepnął. — Muszę cię przemienić, Arthurze Stuarcie, żeby odszukiwacze nie złapali cię znowu.

— Dobrze, przemieniaj.

— Nie chcę zostawiać nawet skrawka tego, jaki zawsze byłeś. W ubraniu masz pełno włosów i skóry. Dlatego rozbierz się.

Arthur Stuart nie wahał się. Po chwili ubranie leżało już u jego stóp.

— Co prawda nie wiem, co robisz — odezwał się Po Doggly. — Ale jeśli zostawisz tu jego rzeczy, odszukiwacze będą wiedzieć, że szedł tędy. To znaczy na północ… To jakbyśmy wymalowali na ziemi wielką białą strzałę.

— Chyba macie rację — przyznał Alvm.

— Więc niech Arthur Stuart je zabierze i spuści z prądem — zaproponował Horacy.

— Tylko niech nikt nie dotyka Arthura ani niczego — przypomniał Alvin. — Arthurze, weź ubranie i idź za nami, powoli i ostrożnie. Jeśli się zgubisz, gwizdnij jak drozd, a ja też zagwiżdżę, żebyś nas znalazł.

— Wiedziałem, że przyjdziesz, Alvinie — powiedział Arthur Stuart. — I ty, tato.

— Odszukiwacze też pewnie wiedzieli — odparł Horacy. — A chociaż bardzo bym tego chciał, nie będą przecież spać przez wieczność.

— Zaczekajcie jeszcze chwilę.

Alvin wysłał swój przenikacz do kajdan, ściągnął razem pęknięte części, dopasował i połączył żelazo. Teraz leżały na ziemi całe i zamknięte. Nie zdradzą, w jaki sposób chłopiec się z nich uwolnił.

— Nie przypuszczam, Al, żebyś łamał im nogi albo coś w tym rodzaju? — spytał z nadzieją Horacy.

— A potrafiłby z tego miejsca? — nie dowierzał Po Doggly.

— Nic takiego nie zrobię — oświadczył Alvin. — Chcemy tylko, żeby odszukiwacze zaprzestali pościgu za chłopcem, który, według nich, przestanie istnieć.

— To rozsądne — przyznał Horacy. — Ale i tak podoba mi się myśl o odszukiwaczach z połamanymi nogami.

Alvin uśmiechnął się tylko i ruszyi przez las. Świadomie robił trochę hałasu i szedł tak wolno, żeby pozostali za nim nadążyli mimo niemal całkowitej ciemności.

Zatrzymali się nad rzeką. Alvin nie chciał, żeby Arthur wsiadał do łodzi w swej obecnej skórze i wszędzie zostawiał ślady. Jeżeli miał go odmienić, musi to zrobić teraz.

— Rzuć ubranie, chłopcze — polecił Horacy. — Jak najdalej.

Arthur wszedł na dwa kroki do wody. Alvin przestraszył się. Wewnętrzny wzrok ukazał mu, jak Arthur — zbudowany ze światła, ziemi i powietrza — znika częściowo, pochłonięty czernią wody. A jednak woda nie skrzywdziła ich po drodze na tę stronę i Alvin znalazł nawet sposób, by ją wykorzystać.

Arthur Stuart cisnął zawiniątko do wody. Prąd nie był tu zbyt silny; ubranie wirowało leniwie i spływało w dół, a tobołek rozsypywał się stopniowo. Arthur stał zanurzony do pośladków i wpatrywał się w rzeczy na wodzie — a właściwie nie… Nie drgnął nawet, kiedy przepłynęły daleko z lewej strony. Patrzył na północny brzeg, brzeg wolności.

— Już tu kiedyś byłem — oznajmił. — Widziałem tę łódź.

— Możliwe — przyznał Horacy. — Chociaż byłeś trochę za mały, żeby to wszystko pamiętać. Po i ja pomogliśmy twojej mamie wsiąść do tej samej łódki. A moja córka Peggy niosła cię na rękach, kiedy już wyszliśmy na brzeg.

— Moja siostra Peggy — stwierdził Arthur.

Obejrzał się na Horacego, jakby zadał pytanie.

— Chyba tak — mruknął Horacy i to była cała odpowiedź.

— Nie ruszaj się, Arthurze Stuarcie — uprzedził Alvin. — Kiedy cię będę przemieniał, muszę przemienić całego, w środku i na zewnątrz. Lepiej załatwić to w wodzie, żebyś mógł zmyć z siebie dawną skórę, gdzie jesteś naznaczony dawny ty.

— Zrobisz ze mnie Białego? — zapytał Arthur Stuart.

— Potrafiłbyś? — zdziwił się Po Doggly.

— Nie wiem, do czego doprowadzi ta zmiana. Ale mam nadzieję, że nie będziesz biały. To byłoby jak kradzież tej części ciebie, którą dała ci twoja mama.

— Biali chłopcy nie są niewolnikami.

— I ten mieszany chłopiec też nie będzie. Przynajmniej jeśli mogę coś na to poradzić. A teraz stój, nie ruszaj się i pozwól mi się zastanowić.

Czekali bez ruchu, mężczyźni i chłopiec, a Alvin studiował wnętrze Arthura Stuarta, szukał tego maleńkiego podpisu, który znaczył każdy żyjący fragment jego ciała.

Wiedział, że nie może nic zmieniać dowolnie, ponieważ nie miał pojęcia, do czego właściwie taki podpis służy. Zgadywał tylko, że jego część czyni Arthura Stuarta sobą, a tego przecież odmieniać nie wolno. Zmiana w nieodpowiednim miejscu może odebrać chłopcu wzrok, zmienić krew w deszczówkę albo co… Skąd Alvin miał to wiedzieć?