Выбрать главу

Wszystkie te stworzenia często się pojawiały na rzeźbionym, drewnianym stole, przy którym spożywali posiłki ludzie służący Bogu o Wielu Twarzach. Umma niekiedy doprawiała ryby morską solą i mielonym pieprzem albo piekła węgorze z siekanym czosnkiem. Przy wyjątkowych okazjach używała nawet szafranu. Gorącej Bułce by się tu spodobało — pomyślała Arya. Kolacja była jej ulubioną porą dnia. Minęło wiele czasu, odkąd codziennie kładła się spać z pełnym żołądkiem. Czasami miły staruszek wieczorami pozwalał jej zadawać sobie pytania. Pewnego razu zapytała go, dlaczego ludzie przychodzący do świątyni zawsze są tacy pogodni. W jej ojczyźnie ludzie bali się śmierci. Pamiętała, jak pryszczaty giermek płakał, kiedy pchnęła go mieczem w brzuch, albo jak ser Amory Lorch błagał o łaskę, gdy Kozioł rzucił go na pożarcie niedźwiedziowi. Pamiętała wioskę przy Oku Boga, gdzie wieśniacy krzyczeli, płakali i jęczeli, kiedy Łaskotek pytał ich o złoto.

— Śmierć nie jest takim złym losem — wyjaśnił miły staruszek. — To Jego dar dla nas, kres bólu i niedostatku. W dzień naszych narodzin Bóg o Wielu Twarzach zsyła każdemu z nas czarnego anioła, który kroczy przez życie u naszego boku. Gdy nasze grzechy i cierpienia stają się tak straszliwe, że nie możemy już ich znieść, anioł bierze nas za rękę i prowadzi do krain nocy, gdzie gwiazdy zawsze świecą jasno. Ci, którzy przychodzą pić z czarnego kielicha, szukają swych aniołów. Jeśli się boją, uspokaja ich blask świec. O czym myślisz, kiedy czujesz zapach palącej się świecy, dziecko?

O Winterfell — mogłaby mu powiedzieć. — Czuję woń śniegu, dymu i sosnowych igieł.

Woń stajni. Słyszę śmiech Hodora, szczęk broni Robba i Jona walczących na dziedzińcu i głos Sansy śpiewającej o jakiejś głupiej, pięknej damie. Czuję zapach krypt, w których siedzą kamienni królowie, zapach pieczonego chleba. Czuję boży gaj. Czuję moją wilczycę. Czuję zapach jej futra, jakby nadal była ze mną.

— Nie czuję żadnych zapachów — odpowiedziała.

— Kłamiesz — odparł. — Ale możesz zachować swe tajemnice, jeśli tego pragniesz, Aryo z rodu Starków. — Nazywał ją tak tylko wtedy, gdy był z niej niezadowolony. — Wiesz, że możesz stąd odejść. Nie jesteś jedną z nas, jeszcze nie. Gdy tylko zechcesz, możesz wrócić do domu.

— Ale powiedziałeś, że jeśli to zrobię, nie będzie już dla mnie powrotu.

— Właśnie.

Posmutniała, słysząc to słowo. Syrio często tak mówił — przypomniała sobie. — Zawsze to powtarzał. Syrio Forel nauczył ją pracować Igłą i zginął za nią.

— Nie chcę stąd odchodzić.

— To zostań... ale pamiętaj, że Dom Czerni i Bieli to nie przytulisko dla sierot. Pod tym dachem wszyscy muszą służyć. Valar dohaeris, jak tu mawiamy. Zostań, jeśli chcesz, ale wiedz, że będziemy od ciebie żądać posłuszeństwa. Zawsze i we wszystkim. Jeśli nie potrafisz być posłuszna, będziesz musiała odejść.

— Potrafię być posłuszna.

— Przekonamy się.

Oprócz pomagania Ummie zlecano jej też inne zadania. Zamiatała podłogę w świątyni, usługiwała innym podczas posiłków, sortowała ubrania umarłych, opróżniała ich sakiewki i liczyła niezwykłe monety. Co rano towarzyszyła miłemu staruszkowi, który dokonywał obchodu świątyni w poszukiwaniu zwłok. Cicha jak cień — powtarzała sobie, wspominając Syria. Nosiła lampę o grubych, żelaznych przesłonach i przy każdej niszy otwierała lekko jedną z nich, by sprawdzić, czy nie ma tam trupa.

Zawsze było łatwo je znaleźć. Ludzie przychodzili do Domu Czerni i Bieli, modlili się godzinę, dzień albo rok, pili słodką, ciemną wodę z sadzawki i kładli się na kamiennym łożu pod posągiem tego czy tamtego boga. Zamykali oczy, zasypiali i nigdy już się nie budzili.

— Dar Boga o Wielu Twarzach miewa najróżniejsze postacie — wyjaśnił miły staruszek — ale tutaj zawsze przychodzi łagodnie.

Gdy znaleźli ciało, odmawiał modlitwę i upewniał się, że życie faktycznie z niego uszło.

Potem Arya szła po służących, którzy przenosili umarłych do krypt, gdzie akolici rozbierali ich i myli. Ubrania, pieniądze i kosztowności lądowały w koszu, a potem je sortowano, natomiast zimne ciała znoszono do dolnego sanktuarium, do którego mogli wchodzić jedynie kapłani. Aryi nie powiedziano, co się tam z nimi dzieje. Pewnego razu, gdy jadła kolację, nawiedziło ją straszliwe podejrzenie. Odłożyła nóż i popatrzyła nieufnie na kawałek białawego mięsa. Miły staruszek zauważył przerażenie na jej twarzy.

— To wieprzowina, dziecko — uspokoił ją. — Tylko wieprzowina.

Kamienne łoże przypominało jej Harrenhal i to, na którym sypiała, gdy szorowała schody dla Weese’a. Materac był tu wypchany szmatami, nie słomą, i był bardziej nierówny od tego z Harrenhal, ale za to mniej drapał. Wolno jej było mieć tyle grubych, wełnianych koców, ile tylko zapragnęła — czerwonych, zielonych i w kratkę — a na dodatek cela należała wyłącznie do niej. Trzymała w niej swoje skarby: srebrny widelec, kapelusz z opadającym rondem, rękawiczki bez palców — prezenty od marynarzy z „Córki Tytana” — sztylet, buty, pas, mały zapasik monet, ubranie, w którym tu dotarła...

A także Igłę.

Choć obowiązki pozostawiały jej mało czasu na pracę z nią, ćwiczyła, kiedy tylko mogła, walcząc z cieniem w blasku niebieskiej świecy. Pewnej nocy idąca korytarzem dziewczynka zauważyła ćwiczącą Aryę. Nie odezwała się ani słowem, ale następnego dnia miły staruszek odprowadził dziewczynkę do celi.

— Musisz się pozbyć tego wszystkiego — oznajmił, wskazując na jej skarby.

— Są moje — zaprotestowała zrozpaczona Arya.

— A kim ty jesteś?

— Nikim.

Wziął w rękę srebrny widelec.

— To należy do Aryi z rodu Starków. Wszystkie te rzeczy do niej należą. Tu nie ma dla nich miejsca. Nie ma miejsca dla niej. Ona nosi zbyt dumne nazwisko, a do tego domu duma nie ma wstępu. Jesteśmy sługami.

— Przecież służę — sprzeciwiła się urażona. Lubiła ten widelec.

— Bawisz się w sługę, ale w głębi serca nadal pozostajesz córką lorda. Przybierałaś inne imiona, lecz nosiłaś je lekko, jak suknię. Pod spodem zawsze ukrywała się Arya.

— Nie noszę sukien. W głupiej sukni nie można walczyć.

— Dlaczego pragniesz walczyć? Czy jesteś jakimś zbirem, włóczącym się po zaułkach w poszukiwaniu krwi? — Westchnął. — Zanim wypijesz z zimnego kielicha, musisz oddać wszystko, czym jesteś, Temu o Wielu Twarzach. Swe ciało. Swą duszę. Samą siebie. Jeśli nie potrafisz się na to zdobyć, będziesz musiała opuścić to miejsce.

— Żelazna moneta...

— Była zapłatą za podróż tutaj. Od chwili przybycia musisz płacić sama, a koszt jest wielki.

— Nie mam złota.

— Tego, co tu oferujemy, nie można kupić za złoto. Ceną jesteś ty cała. Ludzie wędrują wieloma ścieżkami przez padół łez i bólu, ale nasza droga jest najtrudniejsza. Niewielu jest takich, którzy są stworzeni, by nią zmierzać. Wymaga to niezwykłej siły ciała i ducha, a także serca zarówno twardego, jak i silnego.

Ja mam dziurę tam, gdzie powinno być serce — pomyślała. — I nie mam dokąd pójść.