Выбрать главу

Aemon pomacał ręką koc, szukając ramienia Sama.

— Musimy iść do portu, Sam.

— Kiedy tylko poczujesz się lepiej. — W tym stanie staruszek nie wytrzymałby słonych bryzgów i wilgotnych wiatrów wiejących nad morzem, a tutaj całe miasto leżało nad morzem.

Na północy znajdował się Fioletowy Port, gdzie braavoskie statki handlowe cumowały w cieniu kopuł i wież Pałacu Morskiego Lorda. Na zachodzie leżał Port Łachmaniarza, gdzie tłoczyły się statki z innych Wolnych Miast, z Westeros, Ibbenu oraz legendarnych, dalekich krain wschodu. Oprócz dwóch wielkich portów w mieście pełno też było maleńkich przystani, pomostów, do których przybijały promy, oraz starych, poszarzałych nabrzeży, przy których cumowali rybacy, poławiacze krabów oraz krewetek, trudzący się na przybrzeżnych błotach i w ujściach rzeki. — To byłoby dla ciebie zbyt męczące.

— To ty idź za mnie — nalegał Aemon. — I przyprowadź mi kogoś, kto widział te smoki.

— Ja? — Ta sugestia przeraziła Sama. — Maesterze, to tylko opowieść. Marynarskie bajania.

To również była wina Dareona. Minstrel przynosił im z piwiarni i burdeli najrozmaitsze dziwaczne opowieści. Niestety, gdy usłyszał historię o smokach, był pijany i nie potrafił przypomnieć sobie szczegółów.

— Dareon mógł to wszystko sobie wymyślić. Minstrele często tak robią.

— To prawda — przyznał maester Aemon. — Ale nawet najbardziej fantastyczna pieśń może zawierać ziarenko prawdy. Znajdź dla mnie tę prawdę, Sam.

— Nie wiedziałbym, kogo o to pytać ani w jakim języku. Znam tylko trochę starovalyriańskiego, a kiedy mówią do mnie po braavosku, nie rozumiem połowy słów. Ty znasz więcej języków, a gdy tylko poczujesz się lepiej, będziesz mógł... będziesz mógł...

— A kiedy poczuję się lepiej, Sam? Odpowiedz mi.

— Niedługo. Musisz tylko odpocząć i najeść się do syta. Kiedy będziemy w Starym Mieście...

— Nie wrócę już do Starego Miasta. Wiem o tym. — Starzec zacisnął dłoń na ramieniu Sama. — Niedługo spotkam się z braćmi. Niektórych połączyły ze mną śluby, innych krew, ale wszyscy byli moimi braćmi. I z ojcem... on nigdy nie myślał, że tron przypadnie jemu, ale tak właśnie się stało. Zawsze powtarzał, że to dla niego kara za cios, którym zabił brata. Modlę się, by znalazł po śmierci pokój, którego nie zaznał za życia. Septonowie śpiewają o słodkim odpoczywaniu, mówią, że odłożymy swe brzemiona i powędrujemy do dalekiego, słodkiego kraju, gdzie będziemy mogli śmiać się, kochać i ucztować aż po kres dni... ale co, jeśli za murem zwanym śmiercią nie ma krainy światła i miodu, a tylko zimno, ciemność i ból?

On się boi — uświadomił sobie Sam.

— Nie umrzesz. Jesteś chory, to wszystko. To przejdzie.

— Nie tym razem, Sam. Śniło mi się... ciemną nocą człowiek zadaje sobie wszystkie pytania, których nie odważy się postawić za dnia. Mnie, po wszystkich tych latach, zostało tylko jedno pytanie. Dlaczego bogowie odebrali mi oczy i wzrok, ale skazali mnie na długie lata wegetacji w zimnie i zapomnieniu? Do czego był im potrzebny taki znużony starzec jak ja? — Palce Aemona drżały niczym gałązki pokryte plamistą skórą. — Ja pamiętam, Sam. Wciąż pamiętam.

Gadał od rzeczy.

— Co pamiętasz?

— Smoki — wyszeptał Aemon. — Chwałę i nieszczęście naszego rodu.

— Ostatni smok dokonał żywota, zanim się urodziłeś — sprzeciwił się Sam. — Jak możesz je pamiętać?

— Widzę je w snach, Sam. Widzę czerwoną gwiazdę krwawiącą na niebie. Nadal pamiętam czerwień. Widzę ich cienie na śniegu, słyszę łopot skórzastych skrzydeł, czuję ich gorący oddech. Moi bracia również śnili o smokach i te sny zabiły ich wszystkich. Sam, kołyszemy się na krawędzi na wpół zapomnianych proroctw, cudów i okropności, jakich nikt z żyjących nie zdoła pojąć. Albo...

— Albo? — powtórzył Sam.

— Albo nie. — Aemon zachichotał cicho. — Albo jestem tylko konającym na gorączkę starcem. — Zamknął ze znużeniem białe oczy, ale zaraz otworzył je znowu. — Niedobrze się stało, że opuściłem Mur. Lord Snow nie mógł o tym wiedzieć, lecz ja powinienem był zrozumieć. Ogień pochłania, ale zimno zachowuje. Mur... już jest za późno, żeby tam wrócić.

Pod moimi drzwiami czeka Nieznajomy i nie zdołam go powstrzymać. Zarządco, wiernie mi służyłeś. Zrób dla mnie jeszcze to jedno, wykaż się odwagą. Idź do statków, Sam. Dowiedz się wszystkiego, czego zdołasz, o tych smokach.

Sam wysunął ramię z uścisku staruszka.

— Zrobię to. Jeśli tego pragniesz. Ja tylko...

Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Nie mogę mu odmówić. Znajdzie też Dareona, gdzieś w Porcie Łachmaniarza. Najpierw znajdę Dareona, potem razem pójdziemy do statków. A kiedy wrócimy, przyniesiemy jedzenie, wino i drewno. Rozpalimy ogień i zjemy dobrą, ciepłą kolacją. Wstał.

— Dobrze, lepiej już pójdę. Jeśli mam iść. Goździk tu zostanie. Goździk, zamknij za mną drzwi.

Pod drzwiami czeka Nieznajomy.

Dziewczyna skinęła głową, tuląc dziecko do piersi. Oczy miała pełne łez. Zaraz się rozpłacze — uświadomił sobie Sam. Tego już nie mógł znieść. Jego pas do miecza wisiał na kołku, obok starego, popękanego rogu, który dał mu Jon. Zdjął pas i zapiął go, a potem narzucił na ramiona czarny, wełniany płaszcz, wyszedł z izby i zszedł na dół po drewnianych schodach, które skrzypiały pod jego ciężarem. W gospodzie były dwie pary drzwi. Jedne wychodziły na ulicę, a drugie na kanał. Sam opuścił budynek przez te pierwsze, by uniknąć przechodzenia przez główną salę, gdzie oberżysta z pewnością obrzuciłby go kwaśnym spojrzeniem, jakie rezerwował dla gości zbyt długo okupujących miejsce w gospodzie.

Było chłodno, ale mgła nie była tak gęsta, jak się to niekiedy zdarzało. Sam cieszył się przynajmniej z tego. Czasami opary unoszące się nad ziemią były tak gęste, że nie widział własnych stóp. Pewnego razu zabrakło tylko jednego kroku, by wpadł do kanału.

W dzieciństwie Sam czytał księgę o historii Braavos i marzył, że pewnego dnia odwiedzi to miasto. Pragnął zobaczyć, jak Tytan wznosi się ponad morskie fale, srogi i straszliwy, popłynąć wężową łodzią po kanałach, obok tych wszystkich pałaców i świątyń, zobaczyć, jak zbiry tańczą swój wodny taniec, a ich miecze lśnią w blasku gwiazd. Ale teraz, gdy już się tu znalazł, chciał jedynie jak najszybciej odpłynąć do Starego Miasta.

Ruszył brukowanym zaułkiem w stronę Portu Łachmaniarza. Postawił kaptur, a płaszcz powiewał za nim. Pas ciągle mu się obsuwał, grożąc upadkiem na ziemię, musiał go więc co chwila podciągać. Trzymał się węższych, mroczniej szych uliczek, gdzie było niniejsze ryzyko, że kogoś spotka. Mimo to każdy przechodzący kot słyszał walenie jego serca... a w Braavos było mnóstwo kotów. Muszę znaleźć Dareona — pomyślał. On jest człowiekiem z Nocnej Straży, moim zaprzysiężonym bratem. Razem zastanowimy się, co robić. Maestera Aemona opuściły siły, Goździk zaś czułaby się tu zagubiona, nawet gdyby nie zawładnęła nią żałoba, ale Dareon... Nie powinienem myśleć o nim źle. Może coś mu się stało, może dlatego nie wrócił. Może leży martwy w jakimś zaułku w kałuży własnej krwi albo pływa twarzą w dół