Dla dziewczynki z taczką nic z tego nie miało jednak znaczenia.
— Mówiłaś, że widziałaś minstrela...
— W „Szczęśliwym Porcie”. Miał poślubić Marynarską Żonę.
— Poślubić?
Wzruszyła ramionami.
— Ona sypia tylko z mężczyznami, którzy się z nią ożenią.
— Gdzie jest ten „Szczęśliwy Port”?
— Naprzeciwko „Statku Komediantów”. Mogę ci pokazać drogę.
— Znam ją. — Sam widział „Statek Komediantów”. Dareon nie może się ożenić! Powiedział
słowa! — Muszę iść.
Zerwał się do biegu. Droga była daleka, a bruk śliski. Po krótkiej chwili Sam sapał już ze zmęczenia. Długi, czarny płaszcz łopotał za nim hałaśliwie. Biegnąc, musiał trzymać dłoń na rękojeści miecza. Mijał tylko niewielu ludzi, którzy obrzucali go zaciekawionymi spojrzeniami. W pewnej chwili spłoszony kot syknął nań ze złością. Gdy Sam dotarł do „Statku”, chwiał się na nogach ze zmęczenia. „Szczęśliwy Port” był po drugiej stronie zaułka.
Gdy tylko wszedł do środka, zdyszany i zaczerwieniony, jakaś jednooka kobieta zarzuciła mu ręce na szyję.
— Nie rób tego — powiedział jej Sam. — Nie po to tu przyszedłem. — Powiedziała coś po braavosku. — Nie mówię w tym języku — odparł Sam po starovalyriańsku. Paliły się tu świece, a na kominku buzował ogień. Ktoś rzępolił na skrzypkach. Sam zobaczył dwie trzymające się za ręce dziewczyny, pląsające wokół czerwonego kapłana. Jednooka kobieta przycisnęła piersi do jego klatki piersiowej. — Nie rób tego! Nie po to tu przyszedłem!
— Sam! — zabrzmiał znajomy głos Dareona. — Yna, zostaw go, to Sam Zabójca. Mój zaprzysiężony brat!
Jednooka kobieta odsunęła się od Sama, choć nadal dotykała jedną ręką jego ramienia.
— Może mnie zabić, jeśli chce! — zawołała jedna z tancerek.
— Myślisz, że pozwoli mi dotknąć swojego miecza? — zapytała druga.
Za dziewczętami widać było namalowaną na ścianie fioletową galeasę. Jej załoga składała się z kobiet ubranych wyłącznie w sięgające ud buty. W kącie spał tyroshijski marynarz, chrapiący w wielką, szkarłatną brodę. W innym miejscu starsza kobieta o olbrzymich piersiach grała w płytki z potężnie zbudowanym Letniakiem odzianym w czarne i czerwone pióra. Pośrodku tego wszystkiego siedział Dareon. Twarz wtulił w szyję kobiety, która przysiadła mu na kolanach. Miała na sobie jego czarny płaszcz.
— Zabójco — zawołał pijackim głosem minstrel — chodź, poznaj moją panią żonę. — Miał włosy koloru piasku i miodu, a jego uśmiech był ciepły. — Śpiewałem jej pieśni miłosne.
Kobiety topnieją jak masło, kiedy usłyszą mój głos. Jak mógłbym się oprzeć tej twarzy? -
Pocałował ją w nos. — Żono, pocałuj Zabójcę, to mój brat.
Kiedy dziewczyna wstała, Sam zauważył, że pod płaszczem jest naga.
— Tylko nie próbuj teraz obmacywać mojej żony, Zabójco — ciągnął ze śmiechem Dareon.
— Ale jeżeli masz ochotę na jedną z jej sióstr, proszę bardzo. Powinno mi wystarczyć na to pieniędzy.
Mogłeś za nie kupić dla nas coś do jedzenia — pomyślał Sam. Mogłeś kupić drewno, żeby maester Aemon nie musiał marznąć.
— Co ty zrobiłeś? Nie możesz się ożenić. Powiedziałeś słowa, tak samo jak ja. Mogą ci za to ściąć głowę.
— To ślub tylko na jedną noc, Zabójco. Nawet w Westeros nikogo za to nie zetną. Czy nigdy nie chodziłeś do Mole’s Town szukać zakopanych skarbów?
— Nie. — Sam poczerwieniał. — Nigdy bym...
— A co z tą twoją dziką dziewką? Na pewno wyruchałeś ją kilka razy. Wszystkie te noce w lesie, kiedy siedzieliście razem pod twoim płaszczem, nie mów mi, że nigdy jej go nie wsadziłeś. — Wskazał na krzesło. — Siadaj, Zabójco. Wypij trochę wina. Weź sobie kurwę.
Zrób jedno i drugie.
Sam nie chciał wina.
— Obiecałeś, że wrócisz przed zmierzchem. Miałeś nam przynieść wino i coś do jedzenia.
— Czy tak właśnie zabiłeś Innego? Zanudziłeś go na śmierć swoimi wyrzutami? — Dareon roześmiał się głośno. — To ona jest moją żoną, nie ty. Jeśli nie chcesz wypić za moje małżeństwo, idź stąd.
— Chodź ze mną — prosił Sam. — Maester Aemon się obudził. Chce się czegoś dowiedzieć o tych smokach. Mówi o krwawiących gwiazdach, białych cieniach, snach i... jeśli dowiemy się czegoś o tych smokach, to może go uspokoić. Pomóż mi.
— Jutro. Nie w noc poślubną.
Dareon wstał, wziął żonę za rękę i ruszył ku schodom, ciągnąc ją za sobą.
Sam przeciął mu drogę.
— Obiecałeś, Dareon. Powiedziałeś słowa. Jesteś moim bratem.
— Tylko w Westeros. Wydaje ci się, że jesteśmy w Westeros?
— Maester Aemon...
— ...umiera. Tak powiedział pasiasty uzdrowiciel, na którego zmarnowałeś całe nasze srebro. — Dareon zacisnął zęby w twardym grymasie. — Weź sobie dziewczynę albo zmiataj, Sam. Psujesz mi wesele.
— Pójdę — zgodził się Sam. — Ale ty pójdziesz ze mną.
— Nie. Skończyłem już z tobą. Skończyłem z czernią. — Dareon zerwał płaszcz ze swej nagiej żony i cisnął go Samowi prosto w twarz. — Masz. Przykryj starego tym łachem, może będzie mu trochę cieplej. Mnie już nie jest potrzebny. Niedługo będę się ubierał w aksamit.
Za rok będę nosił futra i jadł...
I wtedy Sam go uderzył.
Nie zastanawiał się nad tym. Uniósł rękę, zacisnął pięść i zdzielił minstrela w usta.
Dareon zaklął, a jego naga żona krzyknęła przeraźliwie. Sam rzucił się na przeciwnika i obalił go na plecy na niski stół. Byli mniej więcej tego samego wzrostu, ale Sam ważył dwa razy więcej, a gniew pozwolił mu zapomnieć o strachu. Walnął minstrela w twarz, potem w brzuch, a później zaczął go okładać po ramionach obiema rękami. Gdy Dareon złapał go za nadgarstki, Sam uderzył go bykiem i rozbił mu wargę. Kiedy minstrel go puścił, grubas walnął go w nos. Gdzieś słychać było śmiech mężczyzny i przekleństwa kobiety. Samowi wydawało się, że bijatyka zwolniła tempo, jakby byli dwiema czarnymi muchami walczącymi w bursztynie. Potem ktoś ściągnął go z minstrela. Sam uderzył również intruza i coś twardego walnęło go w głowę.
Kiedy się ocknął, był już na dworze, leciał na łeb na szyję przez mgłę. Przez pół uderzenia serca widział na dole czarną wodę. Potem wpadł z pluskiem do kanału.
Poszedł na dno jak kamień, jak ciężki głaz, jak góra. Woda wdarła mu się do oczu i nosa, ciemna, zimna i słona. Kiedy spróbował zawołać o pomoc, połknął kolejny haust. Przetoczył się na plecy, kopiąc i dysząc. Z nosa trysnęły mu pęcherzyki. Płyń — powtarzał sobie. Płyń.
Gdy otworzył oczy, słona woda zaszczypała w nie boleśnie, oślepiając go. Wystawił na chwilę głowę nad powierzchnię i zaczerpnął haust powietrza. Machał rozpaczliwie jedną ręką, drugą obmacując ścianę kanału. Kamienie były jednak śliskie i pokryte szlamem. Nie mógł znaleźć uchwytu i znowu poszedł pod wodę.
Ubranie nasiąknęło wodą. Poczuł na skórze dotknięcie chłodu. Pas zsunął mu się z bioder, oplątując się wokół kostek. Utonę — pomyślał, porażony ślepą paniką. Miotał się jak szaleniec, próbując wrócić na powierzchnię, ale uderzył tylko twarzą w dno kanału. Mam głowę skierowaną w dół — uświadomił sobie. Tonę. Coś poruszyło się pod jego szamoczącą się rozpaczliwie ręką. Węgorz albo jakaś inna ryba, ocierająca mu się o palce. Nie mogę utonąć, beze mnie maester Aemon umrze, a Goździk nie będzie miała nikogo. Muszę płynąć, muszę...