Выбрать главу

Ser Ilyn otworzył usta i wydał z siebie klekoczący dźwięk. On się śmieje — uświadomił sobie Jaime, czując nagły ucisk w brzuchu.

Rankiem nikt nie ośmielił się wspominać o jego siniakach. Najwyraźniej żaden z jego ludzi nie słyszał nocą szczęku mieczy. Gdy jednak wrócili do obozu, Mały Lew Piper zadał pytanie, którego nie odważyli się postawić rycerze i lordowscy synowie. Jaime uśmiechnął się do niego.

— W zamku Hayfordów mają gorące dziewki. To miłosne ukąszenia, chłopcze.

Po kolejnym pogodnym i wietrznym dniu nastał pochmurny, a potem trzy deszczowe.

Wiatr i deszcz nie przeszkadzały im jednak. Kolumna miarowo posuwała się na północ królewskim traktem i każdej nocy Jaime znajdował jakieś odosobnione miejsce, by zarobić jeszcze kilka miłosnych ukąszeń. Walczyli w stajni, gdzie przyglądał się im jednooki muł, w piwnicy gospody, pośród beczek wina i ale, w wypalonej skorupie wielkiej, kamiennej stodoły, na lesistej wysepce pośrodku płytkiego strumienia i wreszcie na otwartym polu, gdzie ich hełmy i tarcze rosił lekki deszczyk.

Jaime starał się jakoś usprawiedliwić swoje nocne wypady, ale nie był na tyle głupi, by sądzić, że ludzie mu wierzą. Addam Marbrand z pewnością wiedział, co się dzieje, a niektórzy pozostali kapitanowie musieli podejrzewać prawdę. Nikt jednak nie wspominał przy nim o tym... a ponieważ jedyny świadek nie miał języka, nie było obaw, że ludzie się dowiedzą, jak nieudolnym szermierzem stał się obecnie Królobójca.

Wkrótce ze wszystkich stron otoczyły ich ślady wojny. Pola, na których powinna dojrzewać jesienna pszenica, zarosły chwasty, cierniste krzewy, a nawet małe drzewka, sięgające na wysokość końskiego łba. Na królewskim trakcie nie spotykali wędrowców, a od zmierzchu do świtu znużonym światem władały wilki. Większość z nich trzymała się z dala, ale gdy jeden ze zwiadowców Marbranda zsiadł z konia i poszedł się odlać, wilki dopadły i zabiły jego wierzchowca.

— Żadne zwierzę nie mogłoby być tak zuchwałe — stwierdził ser Bonifer Dobry o poważnej, smutnej twarzy. — To są demony w skórach wilków, zesłane tu jako kara za nasze grzechy.

— To musiał być wyjątkowo grzeszny koń — zauważył Jaime, zatrzymując się nad szczątkami biednego zwierzęcia. Rozkazał je poćwiartować i zasolić mięso. Będą jeszcze mogli go potrzebować.

W miejscu zwanym Rogiem Maciory znaleźli starego, twardego rycerza, który nazywał się ser Roger Hogg. Bronił uparcie swej wieży przy pomocy sześciu zbrojnych, czterech kuszników i około dwudziestu chłopów. Ser Roger był gruby i porośnięty szczeciną, tak jak sugerowało jego nazwisko* [* Hog — (ang.) wieprz (przyp. red.).]. Ser Kennos stwierdził, że może on być nieznanym Crakehallem, jako że ten ród miał w herbie moręgowatego dzika. Ser Lyle potraktował tę sugestię poważnie i przez całą godzinę wypytywał ser Rogera o jego przodków.

Jaimego bardziej interesowało, co Hogg ma do powiedzenia o wilkach.

— Mieliśmy trochę kłopotów z bandą wilków od białej gwiazdy — odpowiedział stary rycerz. — Węszyli tu za tobą, panie, ale ich przegnaliśmy, a trzech pochowaliśmy na polu rzepy. Przedtem było tu stado cholernych lwów, za wybaczeniem. Ten, który nimi dowodził, miał na tarczy mantykorę.

— Ser Amory Lorch — stwierdził Jaime. — Mój ojciec rozkazał mu pustoszyć dorzecze.

— Ten zamek nie leży w dorzeczu — oznajmił stanowczo ser Roger Hogg. — Jestem winien wierność rodowi Hayfordów, a lady Ermesande ugina swe kolanko w Królewskiej Przystani, a przynajmniej zrobi to, gdy już będzie chodzić. Powiedziałem mu to, ale ten Lorch nie chciał słuchać. Zarżnął połowę moich owiec i trzy dobre mleczne kozy, a potem próbował spalić mnie w wieży. Ale moje mury są z kamienia i mają osiem stóp grubości, więc gdy ogień się wypalił, Lorch znudził się i odjechał. Potem przyszły czworonożne wilki i zeżarły owce, które zostawiły mi mantykory. Mam za to kilka ładnych skórek, ale futrem człowiek się nie naje.

Co mamy robić, panie?

— Siać — odpowiedział Jaime — i modlić się o jeszcze jedne żniwa.

Ta odpowiedź nie dawała zbyt wiele nadziei, ale nie miał im do zaoferowania nic więcej.

Następnego dnia przekroczyli strumień stanowiący granicę między ziemiami składającymi hołd Królewskiej Przystani a tymi, które były lennem Riverrun. Maester Gulian popatrzył na mapę i oznajmił, że ciągnące się dalej lasy należą do braci Wode, dwóch rycerzy na włościach zaprzysiężonych Harrenhal... jednakże ich dwory były zbudowane z ziemi i drewna. Zostały po nich tylko poczerniałe belki. Nie spotkali żadnych Wode’ów ani ich prostaczków, choć w piwnicy pod twierdzą drugiego z braci ukrywała się garstka banitów.

Jeden z nich miał na sobie strzępy karmazynowego płaszcza, ale Jaime powiesił go razem z pozostałymi. Poczuł się dzięki temu dobrze. To była sprawiedliwość. Postaraj się, żeby to weszło ci w nawyk, Lannister. Może ludzie jednak nazwą cię Złotą Ręką. Złotą Ręką Sprawiedliwym.

W miarę jak zbliżali się do Harrenhal, świat stawał się coraz bardziej szary. Jechali pod niebem barwy łupku, obok wód, które wydawały się stare i zimne jak płyta kutej stali. Jaime zastanawiał się, czy Brienne przejeżdżała tędy przed nim. Jeśli doszła do wniosku, że Sansa Stark mogła pojechać do Riverrun... Gdyby spotkali jakichś wędrowców, mógłby się zatrzymać, by ich zapytać, czy któryś z nich widział ładną dziewczyną o kasztanowatych włosach albo brzydką, o gębie, od widoku której kwaśniało mleko. Na trakcie nie było jednak nikogo oprócz wilków, a w ich wyciu nie doszuka się odpowiedzi.

W końcu ujrzeli po drugiej stronie szarego jak ołów jeziora wieże budowli zwanej szaleństwem Harrena Czarnego, pięć wykręconych, kamiennych palców sięgających ku niebu. Choć lordem Harrenhal mianowano Littlefingera, wydawało się, iż nie śpieszy mu się do objęcia nowej siedziby. Dlatego Jaime Lannister musiał, po drodze do Riverrun, zaprowadzić porządek w Harrenhal.

Nie ulegało wątpliwości, że faktycznie trzeba go zaprowadzić. Gregor Clegane odebrał ogromne, posępne zamczysko Krwawym Komediantom, zanim Cersei odwołała go do Królewskiej Przystani. Podkomendni Góry z pewnością siedzieli jeszcze w środku, jak suszone ziarenka grochu grzechoczące w pustej zbroi, nie byli oni jednak najlepszymi kandydatami do przywrócenia nad Tridentem królewskiego pokoju. Jedynym rodzajem pokoju, jaki można było otrzymać od ludzi ser Gregora, był pokój grobu.

Zwiadowcy ser Addama zameldowali, że brama Harrenhal jest zamknięta. Jaime zwołał swych ludzi i rozkazał ser Kennosowi z Kayce zadąć w Róg Herrocka, czarny i kręty, z okuciami ze starego złota.

Gdy od murów odbił się echem trzeci sygnał, usłyszeli zgrzyt żelaznych zawiasów i brama powoli się otworzyła. Mury szaleństwa Harrena Czarnego były tak grube, że Jaime przejechał pod tuzinem otworów machikuł, nim w końcu znalazł się na słonecznym dziedzińcu, na którym nie tak dawno pożegnał się z Krwawymi Komediantami. Z twardo ubitej ziemi wyrastały chwasty, a wokół martwego konia latały bzyczące muchy.

Z wież wyległa garstka ludzi ser Gregora, którzy przyglądali się zsiadającemu z konia Jaimemu. Wszyscy mieli twardo zaciśnięte usta i twarde spojrzenia. I nic dziwnego, w końcu to towarzysze Góry. O ludziach Gregora w najlepszym wypadku można było powiedzieć, że nie byli aż tak okrutni i gwałtowni jak Dzielni Kompanioni.

— O kurwa, to Jaime Lannister — wygarnął jakiś posiwiały zbrojny. — Ten cholerny Królobójca, chłopaki. Niech mnie wyruchają włócznią!

— A kim ty jesteś? — zapytał Jaime.

— Ser zwał mnie Gębosrajem, jeśli łaska, panie.