— Dlaczego nazywają ją Cichą Wyspą? — zapytał Podrick.
— Ci, którzy tam mieszkają są pokutnikami pragnącymi odkupić grzechy poprzez kontemplację, modlitwę i milczenie. Tylko Starszemu Bratu i jego gwardianom wolno się odzywać, a tym ostatnim wyłącznie jednego dnia na każde siedem.
— Milczące siostry nigdy nic nie mówią — zauważył Podrick. — Słyszałem, że nie mają języków.
— Matki straszyły córki tą opowieścią już w czasach, gdy byłem w twoim wieku — odparł z uśmiechem septon Meribald. — Nie było w tym prawdy wtedy i nie ma jej teraz. Śluby milczenia są aktem skruchy, poświęceniem dowodzącym naszego oddania dla Siedmiu Na Górze. Gdyby niemy złożył śluby milczenia, to byłoby tak samo, jakby beznogi wyrzekł się tańca. — Sprowadził osła ze zbocza, gestem nakazując towarzyszom podążyć za sobą. — Jeśli chcecie dziś w nocy spać pod dachem, musicie zsiąść z koni i przejść ze mną przez błoto.
Nazywamy to ścieżką wiary. Tylko wierni mogą przedostać się tędy bezpiecznie.
Niegodziwych pochłaniają ruchome piaski albo zatapia ich nadchodzący przypływ. Mam nadzieję, że nikt z was nie zalicza się do niegodziwych... ale lepiej uważajcie, gdzie stawiacie nogi. Stąpajcie po moich śladach, a przejdziecie przez błota.
Uwagi Brienne nie umknął fakt, że ścieżka wiary jest kręta. Choć wysepka znajdowała się na północny wschód od miejsca, gdzie przekroczyli linię brzegu, septon Meribald nie ruszył w tamtym kierunku, lecz poszedł prosto na wschód, ku głębszym wodom zatoki, które świeciły w oddali błękitnosrebrnym blaskiem. Miękkie, brązowe błoto właziło mu między palce. Od czasu do czasu zatrzymywał się, by zbadać kosturem drogę przed sobą. Pies trzymał się blisko jego nóg, obwąchując każdy kamień, muszlę i skupisko wodorostów. Tutaj nie wybiegał naprzód ani nie skręcał na boki.
Brienne szła za nimi, trzymając się blisko śladów pozostawionych przez psa, osła i świętego męża. Za nią podążał Podrick, a na końcu szedł ser Hyle. Po mniej więcej stu jardach Meribald skręcił nagle na południe, zwracając się niemal plecami do septoru. Pokonał kolejne sto jardów, idąc w tym kierunku między dwiema płytkimi sadzawkami. Pies wsadził nos w jedną z nich i pisnął z bólu, gdy uszczypnął go krab. Nastała krótka, ale zacięta walka, po której pies przytruchtał do nich, mokry i uwalany błotem. W pysku trzymał pokonanego skorupiaka.
— Czy nie tam chcemy iść? — zawołał podążający z tyłu ser Hyle, wskazując na septor. -
Mam wrażenie, że zmierzamy w zupełnie innym kierunku.
— Więcej wiary — uspokoił go septon Meribald. — Wiara, wytrwałość i trzymanie się wyznaczonej ścieżki pozwolą nam znaleźć spokój, którego szukamy.
Ze wszystkich stron wędrowców otaczały błota, błyszczące połową setki różnych odcieni.
Ich powierzchnia była brązowa, tak ciemna, że wydawała się niemal czarna, ale zdarzały się tu też połacie złocistego piasku, szare i czerwone skały sterczące nad muł oraz skupiska czarnych i zielonych wodorostów. W sadzawkach brodziły bociany, ślady ich łap otaczały wędrowców ze wszystkich stron, a po tafli płytkich sadzawek biegały kraby. W powietrzu unosił się zapach morza i zgnilizny, błoto wsysało ich stopy i uwalniało je niechętnie, z trzaskiem i głośnymi mlaśnięciami. Septon Meribald zmienił kierunek raz, drugi i trzeci.
Ślady jego stóp natychmiast wypełniała woda. Pokonali przynajmniej półtorej mili, nim grunt pod ich stopami zrobił się twardszy i zaczął się podnosić.
Gdy wspięli się na popękane głazy znaczące linię brzegową wysepki, czekało tam na nich trzech mężczyzn. Mieli na sobie brązowobure szaty braci, z szerokimi rękawami i ostro zakończonymi kapturami. Dwóch otoczyło dolne połowy twarzy kawałkami wełny i widać było tylko ich oczy. Przywitał ich trzeci brat.
— Septonie Meribaldzie — zawołał. — Nie było cię tu prawie rok. Witaj. I wy również witajcie.
Pies zamerdał ogonem, a Meribald strząsnął błoto ze stóp.
— Czy możemy prosić o gościnę na jedną noc?
— Oczywiście. Na wieczerzę będzie gulasz rybny. Będziecie rano potrzebowali promu?
— Jeśli nie prosimy o zbyt wiele. — Meribald popatrzył na towarzyszy podróży. — Brat Narbert jest gwardianem w zakonie. Wolno mu się odzywać jednego dnia z każdych siedmiu.
Bracie, ci dobrzy ludzie pomogli mi podczas wędrówki. Ser Hyle Hunt jest rycerzem z Reach.
Ten chłopak to Podrick Payne, pochodzi z krain zachodu. A to jest lady Brienne, znana jako Dziewica z Tarthu.
Brat Narbert znieruchomiał.
— Kobieta.
— Tak, bracie. — Brienne rozpięła włosy i rozpuściła je. — Nie macie tu kobiet?
— W tej chwili nie — przyznał Narbert. — Te, które nas odwiedzają, są chore, ranne albo spodziewają się dzieci. Siedmiu pobłogosławiło naszego Starszego Brata uzdrawiającymi dłońmi. Przywrócił zdrowie wielu ludziom, których nawet maesterzy nie potrafili wyleczyć.
Były wśród nich także kobiety.
— Nie jestem chora, ranna ani nie spodziewam się dziecka.
— Lady Brienne jest dziewicą-wojownikiem — wyznał septon Meribald. — Poszukuje Ogara.
— Naprawdę? — Narbert sprawiał wrażenie nieprzyjemnie zaskoczonego. — A w jakim celu?
Brienne dotknęła rękojeści Wiernego Przysiędze.
— Chcę z nim skończyć — oznajmiła. Gwardian przyjrzał się jej uważnie.
— Jesteś... dobrze umięśniona, jak na kobietę, to prawda, ale... ale być może powinienem cię zaprowadzić do Starszego Brata. Na pewno widział, jak przechodziliście przez błoto.
Chodźmy.
Narbert poprowadził ich wysypaną żwirem ścieżką w stronę sadu jabłoniowego. Potem dotarli do bielonej stajni ze stromym, krytym strzechą dachem.
— Możecie tutaj zostawić zwierzęta. Brat Gillam nakarmi je i napoi.
Stajnia była wypełniona niespełna w jednej czwartej. Na jednym jej końcu stało kilka mułów. Zajmował się nimi niski krzywonogi brat, którego Brienne uznała za Gillama. Na drugim końcu, z dala od innych zwierząt, stał wielki, kary ogier, który zarżał, słysząc ich głosy, i kopnął drzwi boksu.
Ser Hyle, obrzuciwszy wielkie zwierzę pełnym podziwu spojrzeniem, wręczył wodze swego wierzchowca bratu Gillamowi.
— Piękny rumak — zauważył.
Brat Narbert westchnął.
— Siedmiu zsyła nam błogosławieństwa albo poddaje nas próbom. Znajda może być piękny, ale z pewnością zrodził się w piekle. Kiedy próbowaliśmy go zaprząc do pługa, kopnął brata Rawneya i złamał mu obojczyk w dwóch miejscach. Mieliśmy nadzieję, że kastracja wyleczy go ze złośliwości, ale... bracie Gillamie, czy zechcesz im pokazać?
Brat Gillam zdjął kaptur. Pod spodem miał blond czuprynę, wygoloną tonsurę oraz bandaż w miejscu, gdzie powinno być ucho.
Podrick wciągnął gwałtownie powietrze.
— Koń odgryzł ci ucho?
Gillam skinął głową i znowu postawił kaptur.
— Wybacz, bracie — rzekł ser Hyle. — Ale ja mógłbym odgryźć ci drugie, gdybyś podszedł do mnie z ogrodniczymi nożycami.
Żart nie przypadł do gustu bratu Narbertowi.
— Ty jesteś rycerzem, ser. Znajda jest zwierzęciem pociągowym. Kowal dał ludziom konie, by pomagały im w pracy. — Odwrócił się. — Chodźmy, jeśli łaska. Starszy Brat z pewnością już na nas czeka.
Stok był bardziej stromy, niż wydawało się z daleka. Żeby ułatwić wejście na szczyt, bracia zbudowali drewniane schody, wijące się po zboczu i między budynkami. Po długim dniu spędzonym w siodle Brienne cieszyła się z szansy rozprostowania nóg.
Minęli po drodze kilkunastu braci, zakapturzonych mężczyzn w burobrązowych szatach, którzy spoglądali na przybyszy z ciekawością, ale nie przywitali ich ani słowem. Jeden z nich prowadził dwie mleczne krowy w stronę niskiej obory krytej darnią, inny zaś ubijał masło w maselnicy. Wyżej spotkali trzech chłopaków pasących owce, a jeszcze wyżej minęli cmentarz, gdzie brat roślejszy niż Brienne trudził się przy kopaniu grobu. Jego ruchy wyraźnie świadczyły, że jest kulawy. Kiedy przerzucił przez ramię łopatę pełną kamienistej gleby, część upadła im pod stopy.