— Margaery, Mace i Królowa Cierni, czemu by nie? Gyles jest przeszkodą dla ich planów. -
Jakiś stary wróg. Albo nowy. Ty.
Starzec pobladł.
— W... Wasza Miłość żartuje. Po... podałem jego lordowskiej mości środki przeczyszczające, puściłem mu krew, zastosowałem kataplazmy i napary... mgła przyniosła mu lekką ulgę, a senniczka łagodzi gwałtowność kaszlu, ale obawiam się, że z krwią wykasłuje kawałki płuca.
— Skoro tak mówisz. Wróć do lorda Gylesa i zawiadom go, że nie udzielam mu pozwolenia na śmierć.
— Jak sobie życzysz, Wasza Miłość.
Pycelle pokłonił się sztywno.
Potem było jeszcze wielu penitentów, każdy nudniejszy od poprzedniego. A wieczorem, gdy wszyscy wreszcie poszli, zjadła z synem prostą kolację.
— Tommenie, odmawiając przed snem modlitwy, powiedz Matce i Ojcu, iż jesteś wdzięczny, że nadal jesteś dzieckiem — poleciła mu. — Królowanie to ciężka praca.
Zapewniam, że nie będzie ci się podobała. Wszyscy zlatują się do króla jak stado zgłodniałych wron. Każdy chce wydziobać kawałek jego ciała.
— Tak, mamo — zgodził się chłopiec ze smutkiem w głosie. Cersei zrozumiała, że mała królowa opowiedziała mu o ser Lorasie. Ser Osmund powiedział jej, że Tommen płakał. Jest młody. Kiedy osiągnie wiek Joffa, nie będzie nawet pamiętał, jak wyglądał Loras.
— Jakoś bym wytrzymał to dziobanie — ciągnął jej syn. — Powinienem codziennie chodzić z tobą na dwór, żeby słuchać. Margaery mówi...
— Stanowczo za wiele — warknęła Cersei. — Za pół grosika z radością wyrwałabym jej język.
— Nie waż się tak mówić! — krzyknął nagle Tommen. Jego pyzata buzia zrobiła się czerwona. — Masz zostawić jej język. Nie waż się jej dotknąć. Ja jestem królem, nie ty.
Wbiła w niego pełne niedowierzania spojrzenie.
— Co ty powiedziałeś?
— Ja jestem królem. Ja decyduję, komu się wyrwie język, nie ty! Nie pozwolę ci skrzywdzić Margaery. Nie pozwolę. Zabraniam ci.
Cersei złapała go za ucho i powlokła piszczącego chłopca do drzwi. Straż za nimi pełnił ser Boros Blount.
— Ser Borosie, Jego Miłość się zapomniał. Zaprowadź go, proszę, do jego sypialni i przyprowadź tam Pate’a. Chcę, żeby tym razem Tommen sam go wychłostał. Ma to robić tak długo, aż chłopak będzie krwawił z obu policzków. Jeśli Jego Miłość odmówi albo sprzeciwi się choć słowem, wezwij Qyburna i każ wyciąć Pate’owi język, żeby Jego Miłość zrozumiał, ile kosztuje bezczelność.
— Wedle rozkazu — wysapał ser Boros, spoglądając niespokojnie na króla. — Wasza Miłość, chodź ze mną, proszę.
Gdy nad Czerwoną Twierdzą zapadła noc, Jocelyn roznieciła ogień na kominku królowej, a Dorcas zapaliła świece przy łożu. Cersei otworzyła okno, by odetchnąć świeżym powietrzem, i zobaczyła, że nad miasto znowu nadciągnęły chmury, które przesłoniły gwiazdy.
— Noc jest bardzo ciemna, Wasza Miłość — wyszeptała Dorcas.
To prawda — pomyślała królowa. Ale nie tak ciemna jak w Krypcie Dziewic albo na Smoczej Skale, gdzie leży poparzony, krwawiący Loras Tyrell, albo w ciemnicy pod zamkiem.
Nie wiedziała, skąd się u niej wzięła ta myśl. Przecież postanowiła, że nie będzie już myśleć o Falyse. Pojedynek. Nie powinna była wychodzić za takiego głupca. Ze Stokeworth nadeszły wieści mówiące, że lady Tanda zmarła z powodu przeziębienia i kaszlu, wywołanych złamanym biodrem. Przygłupią Lollys mianowano lady Stokeworth, a ser Bronn został jej lordem. Tanda nie żyje, a Gyles jest umierający. Dobrze, że mamy Księżycowego Chłopca, bo inaczej musielibyśmy się obyć bez błaznów. Królowa uśmiechnęła się i złożyła głowę na poduszce. Kiedy pocałowałam ją w policzek, poczułam słony smak łez.
Śnił się jej dobrze znany sen o trzech dziewczynkach w brązowych płaszczach, starej babie o obwisłej skórze na szyi i namiocie, w którym pachniało śmiercią.
W namiocie staruchy było ciemno. Jego szczyt był wysoki i spiczasty. Cersei nie chciała tam wchodzić, ale dziewczynki na nią patrzyły i nie mogła się cofnąć. We śnie było ich trzy, tak jak w rzeczywistości. Gruba Jeyne Farman trzymała się z tyłu, tak samo jak zawsze. To cud, że przyszła z nimi choć tutaj. Melara Hetherspoon była śmielsza, starsza, a także ładniejsza, choć piegowata. Wszystkie trzy wstały z łóżek, owinęły się w płaszcze z samodziału, postawiły kaptury i przemknęły się przez grunty turniejowe, by odwiedzić czarodziejkę. Melara słyszała, jak dziewki służebne szeptały między sobą że potrafi ona rzucić klątwę, sprawić, że ktoś się zakocha, przywoływać demony i przepowiadać przyszłość.
W rzeczywistości dziewczęta były podekscytowane i zdyszane, szeptały po drodze, podniecenie zmagało się w nich ze strachem. We śnie wyglądało to inaczej. Namioty spowijał cień, a rycerze i służący, których mijały, byli utkani z mgły. Błądziły przez długi czas, nim wreszcie znalazły namiot staruchy. Gdy wreszcie to zrobiły, wszystkie pochodnie już się dopalały. Cersei patrzyła na dziewczęta, które skupiły się ciasno, szepcząc coś do siebie.
„Wracajcie” — chciała im powiedzieć. „Nie idźcie tam. Nic tam dla was nie ma”. Choć poruszała ustami, nie wydostały się z nich jednak żadne słowa.
Córka lorda Tywina pierwsza odchyliła połę i weszła do środka. Melara podążała tuż za nią. Jeyne Farman szła ostatnia, jak zwykle próbując się schować za koleżankami.
W namiocie pełno było zapachów. Cynamon i gałka muszkatołowa. Czarny i biały pieprz, czerwona papryka. Mleczko migdałowe i cebula. Goździki, palczatka cytrynowa i cenny szafran, a także jeszcze rzadsze, egzotyczne przyprawy. Jedynym źródłem światła był tu koksowy piecyk w kształcie głowy bazyliszka. W jego słabym, zielonym blasku ściany namiotu wydawały się zimne, martwe i zgniłe. Czy w rzeczywistości też tak to wyglądało?
Cersei nie potrafiła sobie przypomnieć.
We śnie czarodziejka spała, tak jak kiedyś w rzeczywistości. „Zostawcie ją!” — chciała zawołać królowa. „Małe idiotki, nigdy nie budźcie śpiącej czarodziejki”. Nie miała jednak języka i mogła tylko przypatrywać się bezradnie, jak pierwsza z dziewcząt zrzuciła płaszcz i kopnęła łóżko czarownicy, wołając:
— Budź się, chcemy, żebyś nam przepowiedziała przyszłość.
Kiedy Maggy Żaba otworzyła oczy, Jeyne Farman pisnęła ze strachu i uciekła z namiotu, gnając w noc na łeb na szyję. Mała, tłusta Jeyne, głupia i bojaźliwa, Jeyne o ziemistej cerze, która bała się każdego cienia. Ale to ona okazała się z nas najmądrzejsza. Jeyne po dziś dzień żyła na Pięknej Wyspie. Wyszła za jednego z chorążych swego brata i wydała na świat tuzin bachorów.
Starucha miała żółte oczy, otoczone zakrzepłą obwódką czegoś obrzydliwego. W Lannisporcie opowiadano, że kiedy jej mąż przywiózł ją ze wschodu razem z ładunkiem korzeni, była młoda i piękna, ale wiek i zło odcisnęły na niej swe piętno. Była niska, przysadzista i pokryta brodawkami. Miała obwisłe, krostowate, zielonkawe policzki. Zęby jej wypadły, a cycki zwisały do kolan. Jeśli ktoś za bardzo się do niej zbliżył, mógł poczuć fetor choroby, a kiedy się odzywała, jej oddech miał niezwykłą, silną, paskudną woń.
— A kysz — nakazała dziewczynkom ochrypłym szeptem.
— Przyszłyśmy po wróżbę — odezwała się młoda Cersei.
— A kysz — wychrypiała starucha po raz drugi.
— Słyszałyśmy, że potrafisz zajrzeć w przyszłość — powiedziała Melara. — Chcemy się tylko dowiedzieć, za kogo wyjdziemy za mąż.
— A kysz — powtórzyła Maggy po raz trzeci. „Posłuchajcie jej” — krzyknęłaby królowa, gdyby miała język. „Jeszcze możecie uciec. Zwiewajcie stąd, małe idiotki!”.