— Mogliby nazwać tę gospodę „Pod Kuszą” — zasugerował ser Hyle.
Lepiej byłoby „Pod Sierotą” — pomyślała Brienne.
— Wat, pomóż im z końmi — poleciła Wierzba. — Will, odłóż ten kamień, oni nie zrobią nam krzywdy. Ruta, Pate, biegnijcie po drwa do paleniska. Jonie Grosiku, pomóż septonowi z pakunkami. Ja zaprowadzę gości do pokojów.
W końcu zdecydowali się na trzy pokoje ulokowane obok siebie. Każdy z nich mógł się pochwalić łożem z piernatem, nocnikiem oraz oknem. W pokoju Brienne było nawet palenisko. Zapłaciła kilka dodatkowych grosików za drewno.
— Mam spać z tobą czy z ser Hyle’em? — zapytał Podrick, gdy otwierała okiennice.
— Nie jesteśmy na Cichej Wyspie — odpowiedziała. — Możesz zostać ze mną.
Zamierzała rankiem opuścić z Podrickiem towarzyszy. Septon Meribald wybierał się do Nutten, Riverbend i Miasteczka Lorda Harrowaya, ale Brienne nie widziała sensu wędrowania w tamtą stronę. Pies dotrzyma mu towarzystwa, a Starszy Brat przekonał ją, że nad Tridentem nie znajdzie Sansy Stark.
— Chcę wstać przed wschodem słońca, zanim ser Hyle się obudzi.
Brienne nadal nie wybaczyła mu tego, co wydarzyło się w Wysogrodzie... a poza tym Hunt, jak sam powiedział, nie składał żadnych przysiąg odnoszących się do Sansy.
— Dokąd pojedziemy, ser? To znaczy, pani?
Brienne nie potrafiła mu odpowiedzieć. Znaleźli się na rozstajach dróg, w dosłownym sensie; tu przecinały się trzy trakty: królewski, rzeczny i górski. Ten ostatni zaprowadzi ich na wschód, przez góry, do Doliny Arrynów, gdzie ongiś władała ciotka lady Sansy. Na zachód wiódł przybrzeżny trakt, który biegł wzdłuż Czerwonych Wideł, prowadząc do Riverrun i stryja Sansy, który był oblężony w zamku, ale jeszcze żył. Mogli też pojechać królewskim traktem na północ, minąć Bliźniaki oraz Przesmyk z jego bagnami i mokradłami. Jeśli uda się jej przedostać przez Fosę Cailin i ominąć tych, którzy obecnie nad nią panowali, kimkolwiek mogliby być, królewski trakt zaprowadzi ją do Winterfell.
Albo mogłabym pojechać nim na południe — pomyślała Brienne. Mogłabym wrócić z podwiniętym ogonem do Królewskiej Przystani, wyznać ser Jaimemu, że mi się nie powiodło, oddać mu miecz i wsiąść na statek, który zawiezie mnie na Tarth, jak radził Starszy Brat. To była gorzka myśl, ale jakąś częścią jaźni tęskniła za Wieczornym Dworem i za ojcem, inną zastanawiała się zaś, czy Jaime pocieszyłby ją, gdyby wypłakała mu się na ramieniu. Tego właśnie pragnęli mężczyźni, nieprawdaż? Miękkich, bezradnych kobiet, którymi musieliby się opiekować.
— Ser? Pani? Pytałem, dokąd się teraz udamy?
— Do wspólnej sali na kolację.
We wspólnej sali roiło się od dzieci. Brienne próbowała je policzyć, ale nie chciały się zatrzymać nawet na chwilę, więc niektóre policzyła dwa albo trzy razy, a innych nie udało się jej policzyć w ogóle. W końcu dała za wygraną. Stoły ustawiono w trzy długie szeregi, a starsi chłopcy znosili ławy z zaplecza. Starsi to znaczy dziesięcio — albo dwunastoletni.
Gendry był tu najbardziej dorosłym mężczyzną, ale to Wierzba wykrzykiwała rozkazy, jakby była królową w swoim zamku, a pozostałe dzieci tylko jej służyły.
Gdyby była szlachetnie urodzona, byłoby naturalne, że ona rozkazuje, a one jej słuchają.
Brienne zastanawiała się, czy Wierzba może być kimś więcej, niżby się zdawało. Była za młoda i zbyt brzydka, żeby być Sansą Stark, ale mogła mieć tyle lat, ile jej młodsza siostra, a nawet lady Catelyn przyznawała, że Arya nie dorównywała urodą siostrze. Brązowe oczy, brązowe włosy, chuda... czy to możliwe? Brienne pamiętała, że Arya miała brązowe włosy, ale nie była pewna koloru jej oczu. Brązowe i brązowe, czy tak było? Czy to możliwe, że wcale nie zginęła w Solankach?
Na dworze robiło się już ciemno. Wierzba kazała zapalić cztery łojowe świeczki i poleciła dziewczynkom dołożyć drew do paleniska. Chłopcy pomogli Podrickowi Payne’owi zdjąć juki z osła i zanieśli do środka solonego dorsza, baraninę, jarzyny, orzechy oraz kręgi sera.
Septon Meribald skierował się do kuchni, by nadzorować gotowanie owsianki.
— Niestety, pomarańcze już mi się skończyły i wątpię, żebym zobaczył następne przed wiosną — oznajmił jednemu z dzieciaków. — Jadłeś kiedyś pomarańczę, chłopcze? Wyciskałeś z niej słodki sok i wysysałeś go?
Chłopiec potrząsnął przecząco głową i septon pogłaskał go po włosach.
— Na wiosnę przywiozę ci jedną, pod warunkiem że będziesz grzeczny i pomożesz mi mieszać owsiankę.
Ser Hyle ściągnął buty, żeby ogrzać stopy przy ogniu. Kiedy Brienne usiadła przy nim, wskazał głową na drugi koniec sali.
— Na podłodze są ślady krwi. Pies obwąchuje właśnie to miejsce. Wyszorowano ją, ale krew wsiąka głęboko w drewno i nie sposób się jej pozbyć.
— To gospoda, w której Sandor Clegane zabił trzech ludzi swego brata — przypomniała.
— Istotnie — zgodził się Hunt. — Ale któż mógłby rzec, że byli pierwszymi, którzy tu zginęli... albo że będą ostatnimi?
— Boisz się garstki dzieci?
— Czworo to byłaby garstka. Dziesięcioro to już byłby nadmiar. To jest kakofonia. Dzieci powinno się owijać w powijaki i wieszać na ścianie, dopóki dziewczynkom nie wyrosną piersi, a chłopcy nie będą musieli się golić.
— Żal mi ich. Wszystkie straciły rodziców. Niektóre nawet widziały, jak ich zabijano.
Hunt zatoczył oczyma.
— Zapomniałem, że rozmawiam z kobietą. Masz serce miękkie niczym piernat. Czy to możliwe? Gdzieś wewnątrz naszej mieczowej dziewki ukrywa się matka spragniona potomstwa. Tak naprawdę pragniesz różowego dzieciątka, które ssałoby twój cycek. — Ser Hyle wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Słyszałem, że do tego potrzeba mężczyzny. Najlepszy byłby mąż. Czemu by nie ja?
— Jeśli nadal liczysz na to, że wygrasz ten zakład...
— Liczę na to, że zdobędę ciebie, jedyne żyjące dziecko lorda Selwyna. Znałem mężczyzn, którzy żenili się z kobietami słabymi na umyśle albo dziećmi u piersi dla majątków dziesięciokrotnie mniejszych niż Tarth. Przyznaję, że nie jestem Renlym Baratheonem, ale mam nad nim tę przewagę, iż nadal pozostaję wśród żywych. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to moja jedyna zaleta. Oboje dobrze byśmy wyszli na tym małżeństwie. Ja dostałbym ziemie, a ty zamek pełen takich jak te. — Wskazał na dzieci. — Zapewniam cię, że jestem płodny. Wiadomo mi o przynajmniej jednym bękarcie, którego spłodziłem. I nie obawiaj się, nie ściągnę ci dziewczynki na głowę. Kiedy ostatnio chciałem ją odwiedzić, jej matka wylała na mnie cały kociołek zupy.
Brienne poczuła, że się rumieni.
— Mój ojciec ma dopiero pięćdziesiąt cztery lata. Nie jest jeszcze za stary, by wziąć sobie nową żonę i spłodzić z nią syna.
— Istnieje takie ryzyko... jeżeli twój ojciec ożeni się znowu, jego żona okaże się płodna i dziecko będzie synem. Zdarzało mi się stawać do gry, gdy szanse były mniejsze.
— I przegrywać. Graj w tę grę z kim innym, ser.
— Ty nigdy nie grałaś w nią z nikim. Gdy już tego spróbujesz, zmienisz zdanie. Po ciemku będziesz tak samo piękna jak inne kobiety. Twoje usta są stworzone do pocałunków.
— To usta — odparła Brienne. — Wszystkie usta są takie same.
— I wszystkie są stworzone do pocałunków — zgodził się uprzejmie Hunt. — Nie zamykaj dziś w nocy drzwi sypialni, a zakradnę się do twego łoża i dowiodę prawdziwości swoich słów.