Będę uważała — pomyślała. Ale nie spodziewałam się, że będę musiała zacząć tak szybko.
— Robert się ucieszy. — Lubił Myrandę Royce. — Wybacz mi, ser. Muszę dokończyć pakowania.
Wspięła się sama na schody, wracając po raz ostatni do swego pokoju. Okna już szczelnie zamknięto i zatrzaśnięto okiennice, a meble nakryto tkaniną. Zabrano część jej rzeczy, a resztę zabezpieczono. Wszystkie jedwabie i brokaty lady Lysy miały tu zostać. Jej najbielsze płótna i najdelikatniejsze aksamity, bogate hafty i wspaniałe, myrijskie koronki — wszystko tu zostanie. Na dole Alayne będzie musiała ubierać się skromnie, jak przystało dziewczynie o skromnym pochodzeniu. To nie ma znaczenia — powiedziała sobie. Nawet tutaj nie odważyłam się nakładać najlepszych strojów.
Gretchel schowała pościel i wyłożyła resztę jej ubrań. Alayne miała już pod spódnicami wełniane rajtuzy, a pod nimi podwójną warstwę bielizny. Teraz dodała do tego jeszcze narzutę z jagnięcej wełny oraz futrzany płaszcz z kapturem, spinając go emaliowaną broszą w kształcie przedrzeźniacza, którą dostała od Petyra. Miała też szalik i parę skórzanych rękawiczek podszytych futrem, stanowiących komplet z parą butów do konnej jazdy. Gdy już wdziała to wszystko, poczuła się gruba i kosmata jak mały niedźwiadek. Podczas jazdy w dół
będę się cieszyć, że to mam — musiała sobie powiedzieć. Spojrzała jeszcze po raz ostatni na swój pokój i wyszła. Byłam tu bezpieczna — pomyślała. Ale na dole...
Gdy Alayne wróciła do windy, znalazła tam Myę Stone, czekającą niecierpliwie w towarzystwie Lothora Brune’a i Morda. Na pewno wjechała na górę w wiadrze, żeby zobaczyć, dlaczego to trwa tak długo. Szczupła i żylasta Mya wydawała się twarda jak stary skórzany strój do jazdy konnej, który nosiła pod srebrzystą kolczą koszulą. Włosy miała czarne niczym skrzydła kruka, tak krótkie i wystrzępione, że Alayne podejrzewała, iż dziewczyna ścina je sztyletem. Najładniejsze w niej były oczy, duże i niebieskie. Mogłaby być ładna, gdyby się ubierała jak dziewczyna. Alayne zastanawiała się, czy ser Lothorowi Mya podoba się bardziej w żelazie i skórzanym stroju, czy też śni mu się odziana w koronki i jedwabie. Mya lubiła mawiać, że jej ojciec był kozłem, a matka sową, ale Alayne dowiedziała się prawdy od Maddy. Tak — pomyślała, spoglądając na dziewczynę — to są jego oczy i jego włosy, gęste i czarne. Jego brat, Renly, też miał takie.
— Gdzie on jest? — zapytała dziewczyna.
— Służba kąpie i ubiera jego lordowską mość.
— Lepiej niech się pośpieszą. Nie czujesz, że robi się coraz zimniej? Musimy zejść poniżej Śniegu, zanim zajdzie słońce.
— Czy wiatr jest silny? — zapytała Alayne.
— Mogło być gorzej... i będzie, jak się ściemni. — Mya odgarnęła znad oczu kosmyk włosów. — Jeśli kąpiel potrwa jeszcze długo, zostaniemy tu uwięzieni na całą zimę, nie mając nic do jedzenia oprócz siebie nawzajem.
Alayne nie wiedziała, co na to powiedzieć. Na szczęście uratowało ją przybycie Roberta Arryna. Mały lord miał na sobie strój z błękitnego jak niebo aksamitu, łańcuch ze złota i szafirów oraz białe niedźwiedzie futro. Jego giermkowie trzymali je za końce, żeby nie zamiatał nim po podłodze. Towarzyszył im maester Colemon w wytartym, szarym płaszczu obszytym futrem wiewiórek. Gretchel i Maddy podążały tuż za nimi.
Gdy Robert poczuł na twarzy dotknięcie zimnego wichru, skulił się trwożnie, ale Terrance i Gyles byli tuż za nim i nie mógł uciec.
— Panie, czy zjedziesz ze mną na dół? — zapytała Mya.
Zbyt obcesowo — pomyślała Alayne. Powinna była przywitać go uśmiechem, powiedzieć mu, że wygląda dziś na silnego i odważnego.
— Chcę Alayne — oznajmił lord Robert. — Zjadę na dół tylko z nią.
— Zmieścimy się w wiadrze we troje.
— Tylko z Alayne. Ty cuchniesz nieładnie, jak muł.
— Jak sobie życzysz.
Twarz Myi nie zdradzała żadnych uczuć.
Niektóre z łańcuchów przytwierdzono do wiklinowych koszy, inne do mocnych, dębowych wiader. Największe z nich były wyższe niż Alayne, a ich ciemnobrązowe klepki otoczono żelaznymi pierścieniami. Mimo to serce podchodziło jej do gardła, gdy wzięła Roberta za rękę i pomogła mu wsiąść. Kiedy klapa zamknęła się za nimi, drewno otoczyło ich ze wszystkich stron. Tylko od góry wiadro było otwarte. Tak jest lepiej — powtarzała sobie.
Nie możemy patrzeć w dół. Pod nimi było tylko Niebo i niebo. Sześćset stóp nieba. Przez chwilę zastanawiała się, jak długo potrzebowała jej ciotka, by zlecieć na dół i jak brzmiała ostatnia myśl lady Lysy, gdy góra pomknęła jej na spotkanie. Nie, nie wolno mi o tym myśleć.
Nie wolno!
— W drogę! — zakrzyknął ser Lothor i ktoś popchnął mocno wiadro, które zakołysało się, przechyliło, zaszurało po powierzchni i zawisło w powietrzu. Alayne usłyszała trzask bicza Morda i grzechot łańcucha. Zaczęli zjeżdżać w dół, najpierw w gwałtownych szarpnięciach, potem bardziej gładko. Twarz Roberta była blada, a oczy podpuchnięte, ale ręce mu nie drżały. Orle Gniazdo nad nimi kurczyło się powoli. Podniebne cele nadawały zamkowi wygląd przywodzący na myśl plaster miodu. Plaster wykonany z lodu — pomyślała dziewczyna. Zamek ze śniegu. Słyszała wiatr świszczący wokół wiadra.
Gdy pokonali sto stóp, potrząsnął nimi nagły podmuch. Wiadro zakołysało się na boki, wirując w powietrzu, a potem uderzyło mocno w skalną ścianę. Posypały się na nich kawałki lodu i śniegu. Dębina głośno zatrzeszczała. Robert wciągnął gwałtownie powietrze i wtulił się w Alayne, kryjąc twarz między jej piersiami.
— Wasza lordowska mość jest odważny — odezwała się Alayne, czując, że chłopiec drży. -
Ja się boję tak bardzo, że prawie nie mogę mówić, ale ty nie boisz się wcale.
Poczuła, że skinął głową.
— Skrzydlaty Rycerz się nie bał i ja też się nie boję — pochwalił się z twarzą wtuloną w jej gorsecik. — Jestem Arrynem.
— Czy mój Słowiczek mógłby mnie mocno przytulić? — zapytała, choć trzymał się jej już tak kurczowo, że ledwie mogła oddychać.
— Jak chcesz — wyszeptał. Wczepieni w siebie nawzajem kontynuowali zjazd w dół, do Nieba.
Mówić na nie „zamek” to jak nazwać kałużą na podłodze wychodka jeziorem — pomyślała Alayne, gdy wiadro się otworzyło i po wyjściu z niego znaleźli się w zamku etapowym.
Niebo było niewiele więcej niż murem w kształcie półksiężyca, zbudowanym ze starych, niepołączonych zaprawą kamieni. Mur okalał kamienistą półkę skalną i ziejący wylot jaskimi.
Wewnątrz znajdowały się magazyny i stajnie, długa, naturalna komnata i wykute w skale uchwyty prowadzące na górę, do Orlego Gniazda. Grunt przed wejściem do jaskini był usiany głazami, a ziemne rampy zapewniały dostęp do muru. Widoczne sześćset stóp wyżej Orle Gniazdo było tak małe, że mogłaby je zamknąć w dłoni, na dole zaś ciągnęła się zielono-złota Dolina.
W zamku etapowym czekało na nich dwadzieścia mułów, a także dwóch mulników i lady Myranda Royce. Córka lorda Nestora okazała się niską, pulchną kobietą. Była rówieśniczką Myi, ale w przeciwieństwie do tej szczupłej, żylastej dziewczyny Myranda była miękka i pachniała słodko. Miała szerokie biodra, grubą talię i bardzo wielkie piersi, a do tego gęste kasztanowe loki, rumiane policzki, małe usta i parę brązowych, pełnych życia oczu. Gdy Robert wygramolił się z wiadra, uklękła w śniegu, by pocałować go w dłoń i w policzki.