— Potrafił — potwierdziła, gdy tylko zorientowała się, co się dzieje.
— Ser Słowiczek — powtórzył lord Robert i Alayne zrozumiała, że nie odważy się czekać na powrót Myi. Pomogła chłopcu zsiąść i, trzymając się za ręce, przeszli po nagim, skalnym siodle. Płaszcze łopotały za nimi, targane wiatrem. Ze wszystkich stron otaczały ich pustka i niebo, stoki przepaści opadały ostro po obu stronach. Pod nogami mieli lód i kamienne okruchy, w każdej chwili gotowe się omsknąć. Wicher zawodził przeraźliwie. Brzmi całkiem jak wilk — pomyślała Sansa. Duch wilka, wielki jak góry.
Po chwili znaleźli się po drugiej stronie. Mya Stone roześmiała się głośno i uniosła Roberta, by go uściskać.
— Uważaj — ostrzegła Alayne. — Może ci zrobić krzywdę, kiedy tak się miota. Nie wygląda na to, ale może.
Znalazły dla niego miejsce w skalnej szczelinie na tyle głębokiej, że osłoniła go przed zimnym wiatrem. Alayne opiekowała się chłopcem, aż konwulsje minęły, a Mya wróciła do pozostałych, by pomóc im przejść na drugą stronę.
W Śniegu czekały na nich świeże muły oraz ciepła kozina duszona z cebulą. Alayne zjadła posiłek z Myą i Myrandą.
— A więc jesteś nie tylko piękna, lecz również odważna — zauważyła Myranda.
— Nieprawda. — Zarumieniła się, słysząc ten komplement. — Bardzo się bałam. Chyba bym tamtędy nie przeszła, gdyby nie lord Robert. — Spojrzała na Myę Stone. — O mało co byś spadła.
— Mylisz się. Ja nigdy nie spadam.
Włosy Myi osunęły się na policzek, zasłaniając jedno oko.
— Powiedziałam „o mało”. Widziałam. Nie bałaś się?
Mya potrząsnęła głową.
— Pamiętam mężczyznę, który podrzucał mnie do góry, gdy byłam maleńka. Sięgał głową do nieba i podrzucał mnie tak wysoko, że wydawało mi się, iż lecę. Oboje się śmialiśmy, śmialiśmy się tak bardzo, że nie mogłam złapać oddechu, a w końcu się zlałam. Wtedy roześmiał się jeszcze głośniej. Nigdy się nie bałam, kiedy mnie podrzucał. Wiedziałam, że zawsze mnie złapie, zawsze przy mnie będzie. — Odgarnęła włosy. — Ale pewnego dnia już go nie było. Mężczyźni przychodzą i odchodzą. Kłamią, umierają albo nas opuszczają. Ale góra nie jest mężczyzną, a ja jestem córką góry. Ufam mojemu ojcu i moim mułom. Nie spadnę. -
Złapała za wyszczerbioną skalną ostrogę i podniosła się. — Lepiej już kończcie. Przed nami jeszcze długa droga i czuję zapach nadchodzącej śnieżycy.
Śnieg zaczął sypać, gdy opuszczali Kamień, największy i najniżej położony z trzech zamków etapowych, które broniły drogi do Orlego Gniazda. Zapadał zmierzch. Lady Myranda zasugerowała, żeby zawrócili, spędzili noc w Kamieniu i w dalszą drogę ruszyli rano, ale Mya nie chciała o tym słyszeć.
— Jutro śnieg może być gruby na pięć stóp, a stopnie mogą się zrobić zdradliwe nawet dla moich mułów — stwierdziła. — Lepiej jedźmy dalej. Nie będziemy się śpieszyć.
Tak też zrobili. Poniżej Kamienia stopnie były szersze i mniej strome, a szlak wił się pośród wysokich sosen oraz szarozielonych drzew strażniczych, które porastały dolną część stoków Kopii Olbrzyma. Wydawało się, że muły Myi znają każdy korzeń i kamień po drodze, a nawet jeśli o którymś zapomniały, pamiętała o nim ich nieprawo urodzona przewodniczka.
Minęła połowa nocy, nim wreszcie ujrzeli w padającym śniegu światła Księżycowych Bram.
Ostatni odcinek drogi był najłatwiejszy. Śnieg sypał miarowo, pokrywając cały świat bielą.
Słowiczek zasnął w siodle, kołysząc się w rytm ruchów muła. Nawet lady Myranda zaczęła ziewać i skarżyć się, że jest zmęczona.
— Przygotowaliśmy dla was wszystkich komnaty — powiedziała do Alayne. — Ale jeśli chcesz, możesz dziś dzielić ze mną łoże. Jest wystarczająco duże dla czterech osób.
— To byłby dla mnie zaszczyt, pani.
— Rando. Masz szczęście, że jestem taka zmęczona. Marzę tylko o tym, by się położyć i zasnąć. Z reguły damy, które śpią ze mną, muszą zapłacić podatek pościelowy i opowiedzieć o wszystkich niegodziwościach, jakie popełniły.
— A jeśli nie popełniły żadnych niegodziwości?
— No cóż, w takim razie muszą mi wyznać wszystkie niegodziwości, które chciałyby popełnić. Ciebie to oczywiście nie dotyczy. Wystarczy spojrzeć na twoje różowe policzki i duże, niebieskie oczy, żeby zrozumieć, jak bardzo jesteś cnotliwa. — Znowu ziewnęła. — Mam nadzieję, że masz ciepłe stopy. Nie znoszę spać z dziewczynami, które mają zimne.
Gdy wreszcie dotarli do zamku ojca lady Myrandy, ona również zasnęła, a Alayne marzyła o jej łożu. Będą tam piernaty — mówiła sobie. Miękkie, ciepłe i głębokie, nakryte stosem futer. Przyśni mi się słodki sen, a kiedy się obudzę, usłyszę szczekanie psów, kobiety plotkujące przy studni i szczęk mieczy na dziedzińcu. A potem będzie uczta, z muzyką i tańcami. W Orlim Gnieździe panowała martwa cisza i Alayne stęskniła się za krzykami oraz śmiechem.
Gdy jednak zsiadała z muła, z donżonu wyszedł jeden ze strażników Petyra.
— Lady Alayne — zawołał. — Lord protektor na ciebie czeka.
— Już wrócił? — zdziwiła się.
— Wieczorem. Znajdziesz go w zachodniej wieży.
Było już bliżej świtu niż zmierzchu i większość ludzi w zamku spała, ale nie Petyr Baelish. Gdy Alayne go znalazła, siedział przy kominku, popijając grzane wino w towarzystwie trzech mężczyzn, których nie znała. Kiedy weszła, wszyscy wstali. Petyr uśmiechnął się ciepło.
— Alayne. Chodź, pocałuj ojca.
Objęła go posłusznie i ucałowała w policzek.
— Przepraszam, że ci przeszkodziłam, ojcze. Nikt mi nie powiedział, że masz towarzystwo.
— Nigdy mi nie przeszkadzasz, słodziutka. Właśnie opowiadałem tym dobrym rycerzom, jaką posłuszną mam córkę.
— Posłuszną i piękną — zauważył młody elegancki rycerz o gęstej blond grzywie opadającej poniżej ramion.
— Zaiste — poparł go drugi, krzepki mężczyzna o gęstej, czarnej, upstrzonej plamkami siwizny brodzie, dużym, czerwonym nochalu pokrytym siecią spękanych żyłek i sękatych dłoniach wielkich jak szynki. — O tym szczególe nie wspomniałeś, panie.
— Gdyby to była moja córka, postąpiłbym tak samo — wtrącił ostatni z rycerzy, niski, żylasty, uśmiechający się z przekąsem mężczyzna o spiczastym nosie i nastroszonych, pomarańczowych włosach. — Zwłaszcza w rozmowie z takimi grubianami jak my.
Alayne parsknęła śmiechem.
— Jesteście grubianami? — zapytała żartem. — A ja was wzięłam za dzielnych rycerzy.
— Są rycerzami — potwierdził lord Petyr. — Ale ich dzielność trzeba będzie dopiero poddać próbie. Możemy jednak mieć nadzieję. Pozwól, że ci przedstawię ser Byrona, ser Morgartha i ser Shadricha. Panowie, to lady Alayne, moja naturalna i bardzo bystra córka... z którą chciałbym teraz chwilę porozmawiać, więc muszę na razie was przeprosić.
Trzej rycerze pokłonili się i wyszli, a blondyn pocałował ją na pożegnanie w rękę.
— Wędrowni rycerze? — zapytała Alayne, gdy drzwi zamknęły się za nimi.
— Głodni rycerze. Doszedłem do wniosku, że dobrze by było, gdybyśmy mieli wokół siebie trochę więcej mieczy. Czasy są interesujące, moja słodka, a gdy czasy są interesujące, mieczy nigdy nie jest zbyt wiele. Do Gulltown wrócił „Król Merlingów” i stary Oswell ma do opowiedzenia kilka ciekawych historii.
Wiedziała, że nie ma sensu pytać, co to za historie. Gdyby Petyr chciał, żeby to wiedziała, sam by jej powiedział.
— Nie spodziewałam się, że wrócisz tak szybko — powiedziała. — Cieszę się, że cię widzę.