— Przykro mi, że nie mogłem do tej pory spotkać się z tobą ani z księżniczką Myrcellą — oznajmił Martell, gdy Arysa wpuszczono do jego samotni. — Ufam, że moja córka Arianne miło przywitała cię w Dorne, ser.
— Przywitała, mój książę — odparł Arys, modląc się o to, by nie zdradził go rumieniec.
— Nasz kraj jest surowy i biedny, ale ma w sobie piękno. Szkoda, że nie będziesz miał okazji zobaczyć niczego poza Królewską Włócznią, ale obawiam się, że ani ty, ani twoja księżniczka nie bylibyście bezpieczni poza tymi murami. Dornijczycy są zapalczywym narodem, szybko wpadają w gniew i niełatwo wybaczają. Uradowałoby moje serce, gdybym mógł cię zapewnić, że tylko Żmijowe Bękarcice pragnęły wojny, ale nie zamierzam cię okłamywać, ser.
Słyszałeś, jak moi prostaczkowie domagali się na ulicach, bym zwołał włócznie. Obawiam się, że połowa moich lordów pragnie tego samego.
— A ty, mój książę? — ośmielił się zapytać rycerz.
— Matka już dawno mnie nauczyła, że tylko szaleńcy walczą, gdy nie mają szans na zwycięstwo. — Jeśli książę Doran poczuł się urażony tak obcesowym pytaniem, ukrył to dobrze.
— Ale pokój jest kruchy... tak jak twoja księżniczka.
— Tylko bestia skrzywdziłaby małą dziewczynkę.
— Moja siostra Elia też miała małą dziewczynkę. Nazywała się Rhaenys i również była księżniczką. — Książę westchnął. — Ci, którzy pragną przebić nożem księżniczkę Myrcellę, nie żywią do niej żadnej urazy, podobnie jak ser Amory Lorch nie żywił jej do Rhaenys, jeśli to rzeczywiście on ją zamordował. Chcą po prostu zmusić mnie do działania, gdyby bowiem Myrcellę zabito w Dorne, gdy była pod moją opieką, któż uwierzyłby w moje zaprzeczenia?
— Nikt nie skrzywdzi Myrcelli, dopóki ja żyję.
— To szlachetna przysięga — rzekł Doran Martell z bladym uśmiechem. — Ale jesteś tylko jednym człowiekiem, ser. Miałem nadzieję, że uwięzienie moich nieprzejednanych bratanic pomoże uspokoić nastroje, lecz po prostu zapędziliśmy karaluchy z powrotem pod sitowie. Co noc słyszę, jak szepczą i ostrzą noże.
On się boi — uświadomił sobie wówczas ser Arys. — Spójrz, ręka mu drży. Książę Dorne jest przerażony.
Zabrakło mu słów.
— Wybacz, ser — ciągnął książę Doran. — Jestem słabego zdrowia i czasami...
Słoneczna Włócznia męczy mnie swym hałasem, brudem i smrodem. Gdy tylko pozwolą mi na to obowiązki, zamierzam wrócić do Wodnych Ogrodów. Zabiorę tam ze sobą księżniczkę Myrcellę. — Nim rycerz zdążył zaprotestować, książę uniósł rękę. Kostki dłoni miał zaczerwienione i obrzękłe. — Ty również pojedziesz z nami. A także jej septa, służące i strażnicy. Mury Słonecznej Włóczni są potężne, ale za nimi leży miasto cieni. Nawet do samego zamku co dzień przychodzą setki obcych. Ogrody są moim azylem. Książę Maron zbudował je dla swojej targaryeńskiej żony, by uczcić zaślubiny Dorne z Siedmioma Królestwami. Jesienią jest tam naprawdę pięknie... gorące dni, chłodne noce, słona bryza od morza, fontanny i baseny... są tam też inne dzieci, szlachetnie urodzeni chłopcy i dziewczęta. Myrcella znajdzie towarzyszy równych jej wiekiem. Nie będzie samotna.
— Skoro tak mówisz.
Słowa księcia niosły się echem w jego głowie. „Będzie tam bezpieczna”. Ale dlaczego Doran Martell nalegał, by Arys nie zawiadamiał Królewskiej Przystani o przenosinach? Myrcella będzie najbezpieczniejsza, jeśli nikt nie będzie wiedział, gdzie przebywa. Ser Arys zgodził się na to, ale jaki miał wybór? Był rycerzem Gwardii Królewskiej, lecz — jak powiedział książę — był też tylko jednym człowiekiem.
Zaułek przeszedł nagle w skąpany w blasku księżyca dziedziniec. Napisała: miń sklep producenta świec, przejdź przez bramę i wejdź na krótkie zewnętrzne schody. Jednym pchnięciem otworzył bramę i ruszył po wytartych stopniach ku nieoznaczonym drzwiom. Czy powinienem zapukać? — pomyślał. Popchnął drzwi i znalazł się w wielkim, mrocznym pomieszczeniu o niskim suficie. Oświetlała je para wonnych świec migoczących w niszach grubych, ziemnych ścian. Zobaczył zdobne myrijskie dywany pod swymi sandałami, wiszący na ścianie arras i łoże.
— Pani? — zawołał. — Gdzie jesteś?
— Tutaj — odpowiedziała, wychodząc z cienia za drzwiami. Wokół jej prawego przedramienia owijał się zdobny wąż.
Łuski z miedzi i ze złota błyskały, gdy się poruszała. Nie miała na sobie nic więcej.
Nie — pragnął jej powiedzieć. — Przyszedłem tylko po to, by ci powiedzieć, że muszę wyjechać. Gdy jednak zobaczył, jak jej skóra błyszczy w blasku świec, odebrało mu mowę. W gardle miał sucho jak na dornijskiej pustyni. Stał bez słowa, napawając się wspaniałością jej ciała, dołeczkiem u podstawy szyi, krągłymi, pełnymi piersiami o wielkich, ciemnych sutkach, cudownymi krzywiznami talii i bioder. Niespodziewanie dla samego siebie wziął ją w ramiona, a ona zaczęła ściągać z niego ubranie. Gdy dotarła do spodniej bluzy, złapała ją w ramionach i rozerwała jedwab aż do pępka. Arys już jednak o to nie dbał. Jej skóra była gładka, ciepła w dotyku jak piasek spieczony dornijskim słońcem. Uniósł jej głowę i poszukał warg. Rozchyliła usta do pocałunku, a jej piersi wypełniły mu dłonie. Poczuł, jak jej sutki sztywnieją, gdy głaskał je kciukami. Czarne, gęste włosy pachniały orchideami. Od tej mrocznej, ziemistej woni członek stanął mu tak mocno, że był bliski bólu.
— Dotknij mnie, ser — wyszeptała mu do ucha. Jego dłoń powędrowała w dół, by odnaleźć słodkie, wilgotne miejsce w gęstwie czarnych włosów.
— Tak, tutaj — szepnęła, wsuwając jego palec do środka. — Więcej, och, więcej, tak, mój słodki, mój rycerzu, mój rycerzu, mój słodki biały rycerzu, tak, tak, pragnę cię. — Dłoń kobiety wprowadziła go w nią, a potem przesunęła się za plecy, żeby przyciągnąć go bliżej. —
Głębiej — wyszeptała. — Tak, och.
Oplotła go nogami, które wydawały się silne jak stal. Przeorała paznokciami jego plecy, gdy wszedł w nią głębiej, ale nie przestawał, aż wreszcie krzyknęła i wygięła pod nim plecy. W tej samej chwili znalazła jego sutki i ściskała je palcami, aż wypuścił w nią nasienie. Mógłbym teraz umrzeć szczęśliwy — pomyślał rycerz. Na kilkanaście uderzeń serca zaznał spokoju.
Ale nie umarł.
Jego pożądanie było głębokie i bezgraniczne jak morze, lecz gdy nadszedł odpływ, skały wstydu i poczucia winy sterczały ku niebu równie ostre jak zawsze. Fale mogły je na pewien czas zakryć, jednak one czekały pod spodem, twarde, czarne i śliskie od szlamu. Co ja robię? — zapytał sam siebie. — Jestem rycerzem Gwardii Królewskiej. Zsunął się z niej, położył na plecach i wpatrzył w sufit. Była na nim wielka szczelina, biegnąca od ściany do ściany. Do tej pory jej nie zauważył, podobnie jak tego, że arras przedstawia Nymerię i jej dziesięć tysięcy okrętów. Widzę tylko ją. Przez okno mógłby zaglądać smok, a ja nie zauważyłbym nic oprócz jej piersi, twarzy i uśmiechu.
— Mam wino — wyszeptała z twarzą wtuloną w jego szyję. Przesunęła dłonią po jego piersi. — Jesteś spragniony?
— Nie.
Odsunął się od niej i usiadł na brzegu łoża. Drżał, choć w pomieszczeniu było gorąco.
— Krwawisz — zauważyła. — Za mocno cię podrapałam.
Kiedy dotknęła jego pleców, wzdrygnął się, jakby jej palce były gorące jak ogień.
— Nie. — Wstał. — Starczy już tego.
— Mam balsam. Na zadrapania.
Ale nie masz żadnego na wstyd.