— Muru, obok którego kiedyś przejeżdżałam. To nieważne.
— Ser Jaime miał jeszcze wówczas dwie ręce. Jakże go nienawidziłam za jego szyderstwa i uśmieszki. — Bądź cicho, Podrick. W tym lesie mogą się jeszcze ukrywać banici.
Chłopak popatrzył na nagie brązowe gałęzie, wilgotne liście zaściełające ziemię, błotnistą drogę przed nimi.
— Mam miecz. Mogę walczyć.
Ale niezbyt dobrze. Brienne nie wątpiła w odwagę chłopaka, tylko w jego umiejętności.
Może i był giermkiem, przynajmniej z nazwy, lecz ludzie, którym służył, zaniedbali swe obowiązki wobec niego.
Po drodze z Duskendale wyciągnęła z chłopaka jego historię, kawałek po kawałku.
Pochodził z młodszej gałęzi rodu Payne’ów, zubożałej odrośli wywodzącej się z lędźwi młodszego syna. Jego ojciec całe życie służył jako giermek bogatszym kuzynom i spłodził Podricka z córką producenta świec, z którą się ożenił, nim zginął podczas buntu Greyjoyów.
Matka, kiedy chłopiec miał cztery latka, zostawiła go jednemu z tych kuzynów i uciekła z wędrownym minstrelem, który zrobił jej kolejnego dzieciaka. Podrick nie pamiętał, jak wyglądała. Ser Cedric Payne był jedyną osobą w jego życiu, która pełniła funkcję rodzica, choć z wyjąkanych przez Podricka słów wynikało, że kuzyn Cedric traktował go raczej jak służącego niż jak syna. Gdy Casterly Rock zwołało chorągwie, rycerz zabrał chłopaka ze sobą, by opiekował się jego koniem i czyścił mu kolczugę. Potem ser Cedric zginął w dorzeczu, walcząc w armii lorda Tywina.
Chłopak został sam, był daleko od domu i nie miał grosza przy duszy, przystał więc do grubego, wędrownego rycerza zwanego ser Lorimerem Brzuchem. Służył on w kontyngencie lorda Lefforda i jego zadaniem była ochrona taborów.
— Chłopcy, którzy pilnują prowiantu, zawsze jadają najlepiej — mawiał ser Lorimer, aż do chwili, gdy złapano go z soloną szynką, którą ukradł z osobistej spiżarni lorda Tywina. Tywin Lannister postanowił go powiesić ku przestrodze dla innych rabusiów. Podrick jadł szynkę razem z nim i mógłby też zawisnąć, ale uratowało go nazwisko. Zaopiekował się nim ser Kevan Lannister, który po pewnym czasie oddał go jako giermka swemu bratankowi Tyrionowi.
Ser Cedric nauczył Podricka szczotkować konia i sprawdzać, czy nie ma kamyków w podkowach, a ser Lorimer nauczył go kraść, ale żaden z nich nie przywiązywał zbytniej wagi do nauki władania mieczem. Krasnal przynajmniej wysłał go do dowódcy zbrojnych Czerwonej Twierdzy i chłopak trochę się u niego podszkolił. Jednakże ser Aron Santagar zginął podczas zamieszek chlebowych i to był koniec nauki Podricka.
Brienne wycięła ze spadłych gałęzi dwa drewniane miecze, chcąc się przekonać, ile potrafi chłopak. Z przyjemnością przekonała się, że jest powolny w mowie, ale szybki w dłoni.
Był nieustraszony i skory do nauki, lecz także niedożywiony i chudy, a do tego stanowczo za słaby. Jeśli rzeczywiście przeżył bitwę nad Czarnym Nurtem, tak jak twierdził, to z pewnością tylko dlatego, że nikt nie uważał, by warto go było zabić.
— Możesz zwać się giermkiem — powiedziała mu. — Ale widziałam paziów połowę młodszych od ciebie, którzy mogliby cię stłuc na kwaśne jabłko. Jeśli ze mną zostaniesz, będziesz prawie co noc zasypiał z pęcherzami na dłoniach i siniakami na ramionach, a do tego będziesz tak zesztywniały i obolały, że ledwie będziesz mógł zasnąć. Wcale tego nie chcesz.
— Chcę — upierał się chłopak. — Chcę. Pęcherzy i siniaków. To znaczy nie chcę, ale chcę. Ser. Pani.
Do tej pory oboje dotrzymywali słowa. Podrick się nie skarżył. Za każdym razem, gdy na prawej dłoni zrobił mu się nowy pęcherz, czuł potrzebę, by go jej z dumą pokazać. Dbał też o ich konie. Nadal nie jest prawdziwym giermkiem — powtarzała sobie. — Ale i ja nie jestem rycerzem, bez wzglądu na to, ile razy powie do mnie „ser”. Odesłałaby go, ale nie miał dokąd pójść. Poza tym, choć Podrick zapewniał, że nie ma pojęcia, dokąd uciekła Sansa, mógł wiedzieć więcej, niż mu się zdawało. Jakaś przypadkowo rzucona, na wpół zapamiętana uwaga mogła się okazać kluczem do jej poszukiwań.
— Ser? Pani? — Podrick wyciągnął rękę. — Przed nami jest wóz.
Brienne też go widziała: drewniany wehikuł o dwóch kołach i wysokich burtach.
Mężczyzna i kobieta ciągnęli za postronki, wlokąc wóz wzdłuż kolein w stronę Stawu Dziewic.
Wyglądają na wieśniaków.
— Jedź powoli — nakazała chłopcu. — Mogą nas wziąć za banitów. Nie mów więcej, niż musisz i bądź uprzejmy.
— Tak jest, ser. Będę uprzejmy. Pani.
Chłopak sprawiał wrażenie niemal dumnego na myśl, że mogą go wziąć za banitę.
Wieśniacy spoglądali nieufnie na zbliżających się kłusem jeźdźców, ale gdy Brienne zapewniła, że nie zrobią im nic złego, pozwolili jej jechać obok wozu.
— Mieliśmy kiedyś wołu — opowiadał stary mężczyzna, gdy brnęli przez porośnięte zielskiem pola, bajora miękkiego błota i spalone, poczerniałe pnie drzew — ale zabrały go wilki.
— Twarz miał poczerwieniałą z wysiłku. — Wzięły też naszą córkę i użyły jej po swojemu, lecz po bitwie pod Duskendale wróciła. Wół już nie wrócił. Pewnie go zjadły.
Kobieta miała niewiele do dodania. Była młodsza od swego towarzysza o jakieś dwadzieścia lat, ale nie odzywała się ani słowem, a tylko patrzyła na Brienne jak na dwugłowe cielę. Dziewica z Tarthu dobrze znała takie spojrzenia. Lady Stark odnosiła się do niej z szacunkiem, ale większość kobiet była równie okrutna jak mężczyźni. Nie potrafiłaby powiedzieć, kto sprawiał jej więcej bólu: ładne dziewczęta o ostrych języczkach i złośliwym śmieszku czy damy o zimnym spojrzeniu, ukrywające pogardę za maską uprzejmości. A kobiety z ludu czasem bywały jeszcze gorsze.
— Kiedy ostatnio byłam w Stawie Dziewic, miasto leżało w ruinach — powiedziała. —
Bramy były zburzone, a połowa budynków spłonęła.
— Trochę je odbudowali. Ten Tarly to twardy człowiek, ale jest odważniejszym lordem niż Mooton. W lasach nadal grasują banici, ale jest ich już mniej. Tarly wyłapał najgorszych z nich i skrócił o głowę tym swoim wielkim mieczem. — Odwrócił głowę i splunął. — A ty nie widziałaś na drodze żadnych zbójców?
— Nie.
Nie tym razem. Im bardziej oddalali się od Duskendale, tym większe pustki panowały na trakcie. Od czasu do czasu widywali wędrowców, którzy jednak znikali w lesie, nim zdążyli ich dogonić. Jedynym wyjątkiem był wysoki, brodaty septon, który prowadził na południe czterdziestu ludzi o obolałych stopach. Mijane przez nich gospody były splądrowane i porzucone bądź też zamieniły się w zbrojne obozy. Wczoraj napotkali jeden z patroli lorda Randylla, grupę jeźdźców uzbrojonych w łuki i kopie. Zbrojni otoczyli ich, a kapitan wypytał Brienne, ale po chwili pozwolił im ruszyć w dalszą drogę.
— Uważaj, kobieto — ostrzegł ją. — Następni ludzie, jakich spotkasz na trakcie, mogą nie być tak uczciwi jak moje chłopaki. Ogar przekroczył Trident na czele stu banitów. Ponoć gwałcą wszystkie napotkane dziewki i odcinają im cycki jako trofea.
Brienne czuła się zobowiązana przekazać to ostrzeżenie wieśniakowi i jego żonie.
Mężczyzna skinął głową, słysząc jej słowa, ale potem splunął po raz drugi i powiedział:
— Psy, wilki i lwy, niech Inni porwą ich wszystkich. Ci banici nie odważą się zbliżyć do Stawu Dziewic, dopóki włada tam lord Tarly.
Brienne znała lorda Randylla Tarly’ego z czasów, gdy towarzyszyła zastępowi króla Renly’ego. Choć nie była w stanie go polubić, nie mogła zapomnieć, że ma wobec niego dług.
Jeśli bogowie będą łaskawi, miniemy Staw Dziewic, zanim się dowie, że tu jestem.