Выбрать главу

— Po zakończeniu walk miasteczko wróci do lorda Mootona — poinformowała wieśniaka. — Król ułaskawił jego lordowską mość.

— Ułaskawił? — Staruszek parsknął śmiechem. — A co on takiego zrobił? Siedział na dupie w swoim cholernym zamku? Wysłał zbrojnych do Riverrun, ale sam tam nie pojechał. Jego miasto złupiły lwy, potem wilki, a po nich najemnicy, a jego lordowska mość siedział sobie bezpiecznie za murami. Jego brat by tak nie postąpił. Ser Myles był śmiały jak się patrzy, ale zabił go ten Robert.

Znowu duchy — pomyślała Brienne.

— Szukam siostry, ładnej trzynastoletniej dziewicy. Może ją widziałeś?

— Nie widziałem żadnych dziewic, ładnych ani brzydkich.

Nikt nie widział. Musiała jednak pytać dalej.

— Córka Mootona jest dziewicą— ciągnął wieśniak. — Przynajmniej do chwili pokładzin. Te jaja są na jej ślub. Wychodzi za syna Tarly’ego. Kucharze będą potrzebowali jaj na torty.

— To prawda.

Syn lorda Tarly ‘ego. Młody Dickon ma się ożenić. Spróbowała sobie przypomnieć, ile chłopiec ma lat. Osiem albo dziesięć. Brienne zaręczono w wieku siedmiu lat z chłopcem trzy lata od niej starszym, młodszym synem lorda Carona. To był nieśmiały chłopak z pieprzykiem nad górną wargą. Spotkali się tylko raz, z okazji zaręczyn. Dwa lata później chłopak już nie żył.

Zabrała go ta sama gorączka, na którą zmarli lord i lady Caron oraz ich córki. Gdyby przeżył, wzięliby ślub rok po tym, jak Brienne zakwitła po raz pierwszy, i całe jej życie wyglądałoby inaczej. Nie jechałaby teraz traktem, ubrana w męską kolczugę i z mieczem u boku, szukając dziecka martwej kobiety. Najpewniej siedziałaby w Nocnej Pieśni, opatulając w powijaki dziecko i karmiąc piersią drugie. To nie była dla Brienne nowa myśl. Zawsze budziła w niej lekki smutek, lecz również niejaką ulgę.

Gdy wyjechali spomiędzy poczerniałych drzew i ujrzeli przed sobą Staw Dziewic, słońce na wpół skryło się za ławicą chmur. Za miasteczkiem ciągnęły się głębokie wody zatoki.

Brienne natychmiast zauważyła, że bramy odbudowano i wzmocniono, a po zbudowanych z różowego kamienia murach znowu chodzą kusznicy. Nad wieżą bramną powiewała królewska chorągiew Tommena: czarny jeleń i złoty lew, walczące, na polu podzielonym na złote i karmazynowe. Inne chorągwie zdobił myśliwy Tarlych, ale czerwonego łososia rodu Mootonów było widać tylko na ich zamku na wzgórzu.

Pod opuszczaną kratą stało dwunastu strażników z halabardami. Noszone przez nich godła świadczyły, że są ludźmi lorda Tarly’ego, choć żaden z nich nie miał na piersi herbu Tarlych. Brienne wypatrzyła dwa centaury, błyskawicę, błękitnego chrząszcza i zieloną strzałę, ale nie było tam pieszego myśliwego z Horn Hill. Sierżant nosił na piersi pawia, lecz jaskrawy ogon ptaka wyblakł w blasku słońca. Kiedy wieśniacy zatrzymali wóz, zagwizdał głośno.

— A cóż to? Jaja? — Podrzucił jedno z nich, złapał je i uśmiechnął się szeroko. —

Weźmiemy je.

— Nasze jaja są przeznaczone dla lorda Mootona — pisnął staruszek. — Do weselnych tortów i tak dalej.

— To niech twoje kury zniosą ich więcej. Od pół roku nie jadłem jajka. Masz, żebyś nie mówił, że ci nie zapłaciliśmy.

Rzucił staremu pod nogi garść miedziaków.

— To za mało — odezwała się żona wieśniaka. — Stanowczo za mało.

— A ja mówię, że wystarczy — oznajmił sierżant. — Za jaja i za ciebie. Dawajcie ją, chłopaki. Jest za młoda dla tego starucha.

Dwaj wartownicy oparli halabardy o mur i odciągnęli opierającą się kobietę od wozu.

Mężczyzna przyglądał się temu z poszarzałą twarzą, ale nie odważył się odezwać.

Brienne spięła klacz i podjechała bliżej.

— Puszczajcie ją.

Słysząc jej głos, zbrojni zawahali się na chwilę i kobieta zdołała się wyrwać.

— To nie twoja sprawa — oznajmił jeden z żołnierzy. — Nie wtrącaj się, dziewko.

Brienne wyjęła miecz.

— No, no — odezwał się sierżant. — Naga stal. Chyba czuję zapach banity. Wiesz, co lord Tarly robi z takimi jak ty?

Zacisnął dłoń, w której trzymał jajo, i żółtko wypłynęło mu między palcami.

— Wiem, co lord Randyll robi z banitami — potwierdziła Brienne. — I wiem też, co robi z gwałcicielami.

Miała nadzieję, że jego imię ich zastraszy, ale sierżant strzepnął tylko resztki jaja z palców i rozkazał swym ludziom ustawić się w krąg. Brienne ze wszystkich stron otoczyły stalowe ostrza.

— Co powiedziałaś, dziewko? Co lord Tarly robi z...

— ...gwałcicielami — dokończył inny, niższy głos. — Kastruje ich albo wysyła na Mur.

Czasami i jedno, i drugie. A złodziejom ucina palce.

Z wieży bramnej wyszedł leniwym krokiem młody mężczyzna z mieczem u pasa.

Opończa, którą narzucił na zbroję, była ongiś biała, ów kolor prześwitywał jeszcze tu i tam między plamami od trawy i zakrzepłej krwi. Na piersi nosił herb: upolowanego brązowego jelenia, związanego i zwisającego z tyczki. To on — pomyślała. Jego głos był dla niej jak cios w brzuch, a jego twarz jak nóż wbity w trzewia.

— Ser Hyle — przywitała go chłodno.

— Lepiej ją zostawcie, chłopaki — ostrzegł wartowników ser Hyle Hunt. — To jest Brienne Ślicznotka, zwana też piękną Brienne, Dziewica z Tarthu. Zabiła króla Renly’ego i połowę jego Tęczowej Gwardii. Jest równie wredna jak brzydka, a nikt nie jest od niej brzydszy, może oprócz ciebie Szczochu, ale twój ojciec był zadem tura, więc jesteś usprawiedliwiony.

Natomiast jej ojciec to Gwiazda Wieczorna z Tarthu.

Wartownicy ryknęli śmiechem, jednak opuścili halabardy.

— A czy nie powinniśmy jej aresztować, ser? — zapytał sierżant. — Za zabójstwo Renly’ego?

— A dlaczego? Renly był buntownikiem. Tak jak my wszyscy. Co do jednego byliśmy buntownikami, ale teraz jesteśmy wiernymi chłopakami Tommena. — Rycerz skinął na wieśniaków, nakazując im wjechać do środka. — Zarządca jego lordowskiej mości ucieszy się z tych jajek. Znajdziecie go na rynku.

Wieśniak potarł czoło kostkami dłoni.

— Dziękuję, panie. Od razu widać, że jesteś prawdziwym rycerzem. Chodź, żono.

Złapali za postronki i z łoskotem przejechali przez bramę.

Brienne ruszyła za nimi, a Podrick podążał tuż za nią. Prawdziwy rycerz — pomyślała, marszcząc brwi. Gdy już znalazła się w mieście, ściągnęła wodze. Z lewej strony widziała ruiny stajni. Po drugiej stronie błotnistego zaułka, na balkonie burdelu, stały trzy na wpół rozebrane kurwy, szepczące coś do siebie. Jedna z nich przypominała nieco markietankę, która podeszła kiedyś do Brienne i zapytała ją, czy ma w spodniach cipę czy kutasa.

— To chyba najpaskudniejszy koń, jakiego w życiu widziałem — zauważył ser Hyle, wskazując na wierzchowca Podricka. — Dziwię się, że ty na nim nie jeździsz, pani. Czy zamierzasz mi podziękować za pomoc?

Brienne zsunęła się z siodła. Była o głowę wyższa od ser Hyle’a.

— Pewnego dnia podziękuję ci w walce zbiorowej, ser.

— Tak jak podziękowałaś Rudemu Ronnetowi? — zapytał ze śmiechem Hunt. Jego śmiech był dźwięczny i piękny, choć twarz miał nieładną. Brienne myślała ongiś, że to uczciwa twarz, dopóki nie wyprowadził jej z błędu. Miał potargane, brązowe włosy, orzechowe oczy i małą bliznę przy lewym uchu, a także dołek na brodzie i krzywy nos. Za to śmiał się często i ładnie.

— Czy nie powinieneś pilnować bramy?

Wykrzywił twarz w grymasie.

— Mój kuzyn Alyn pojechał ścigać banitów. Z pewnością wróci z głową Ogara i będzie się mógł przechwalać zdobytą chwałą. A ja dzięki tobie muszę pilnować bramy. Mam nadzieję, że się z tego cieszysz, moja piękna. Czego szukasz?