Выбрать главу

Aeron zatrzymał się tam, gdzie ongiś były drzwi, odkorkował bukłak, pociągnął łyk słonej wody i zwrócił się twarzą ku morzu. Z morza się zrodziliśmy i do morza musimy wrócić. Nawet tutaj słyszał nieustanny łoskot fal i czuł moc boga, który żył pod powierzchnią. Aeron padł na kolana.

Przysłałeś do mnie swój lud — modlił się. — Wszyscy opuścili swe dwory i chaty, zamki i twierdze, przybyli tutaj, do kości Naggi, ze wszystkich wiosek rybackich i ukrytych dolin. A teraz daj im mądrość, by poznali prawdziwego króla, gdy stanie przed nimi, a także siłę, by mogli odrzucić fałszywego. Modlił się całą noc, gdy bowiem był w nim bóg, Aeron Greyjoy nie potrzebował snu, tak jak nie potrzebowały go fale czy morskie ryby.

Kiedy na świat zakradły się pierwsze promienie słońca, ciemne chmury mknęły po niebie, niesione wiatrem. Czarne niebo zrobiło się szare jak łupek; czarne morze przybrało szarozieloną barwę; czarne góry Wielkiej Wyk po drugiej stronie zatoki zalśniły niebieskozielonymi odcieniami żołnierskich sosen. Gdy na świat wróciły kolory, na masztach rozbłysło sto łopoczących na wietrze flag. Aeron ujrzał srebrną rybę Botleyów, krwawy księżyc Wynchów, ciemnozielone drzewa Orkwoodów. Widział wojenne rogi, lewiatany i kosy, wszędzie pełno też było wielkich, złotych krakenów. Na dole przebudzili się poddani i morskie żony, którzy rozpalili ognie i zaczęli czyścić ryby na posiłek dla kapitanów i królów. Światło jutrzenki dotknęło kamienistej plaży; Aeron patrzył, jak ludzie budzą się ze snu, zrzucają z siebie focze skóry i domagają się pierwszego rogu ale. Napijcie się do syta — pomyślał. — Dziś czeka nas praca na rzecz boga.

Morze również się budziło. Wicher się wzmagał i coraz większe fale bryzgały pianą na drakkary. Utopiony Bóg się budzi — pomyślał Aeron. Słyszał jego głos dobiegający z morskich głębin. Będę dziś z tobą, mój silny i wierny sługo — obiecał bóg. — Żaden bezbożnik nie zasiądzie na moim Tronie z Morskiego Kamienia.

Tu właśnie, pod łukiem żeber Naggi, znaleźli Aerona jego utopieni. Mokra Czupryna stał bez ruchu, a jego długie, czarne włosy powiewały na wietrze.

— Czy już czas? — zapytał Rus. Aeron skinął głową.

— Już czas — odpowiedział. — Idźcie dać sygnał.

Utopieni zabrali swe pałki z wyrzuconego przez morze drewna i zaczęli stukać nimi, schodząc ze zbocza. Dołączyli do nich inni i hałas wypełnił całą plażę. Stukot i łoskot był przeraźliwy, jakby sto drzew biło się ze sobą, tłukąc o siebie konarami. Zagrały również kotły: bum-bum-bum-bum-bum, bum-bum-bum-bum-bum.

Zagrał róg, a po nim drugi:

AAAAAuuuuuuuuuuu.

Ludzie odchodzili od ognisk, kierując się ku kościom komnaty Szarego Króla: wioślarze, sternicy, wytwórcy żagli, cieśle, wojownicy z toporami i rybacy z sieciami. Niektórym towarzyszyli służący im poddani, innym morskie żony. Jeszcze inni, którzy zbyt często żeglowali do zielonych krain, przyprowadzili ze sobą maesterów, minstreli i rycerzy. Zwykli ludzie ustawili się w półksiężyc wokół podstawy wzgórza, poddani, dzieci i kobiety zostali z tyłu, a kapitanowie i królowie ruszyli ku szczytowi. Aeron Mokra Czupryna wypatrzył zawsze wesołego Sigfry’ego Stonetree, Andrika Nieuśmiechniętego, rycerza ser Harrasa Harlawa. Lord Baelor Blacktyde, w swym sobolowym futrze, stał obok Stonehouse’a odzianego w wystrzępione focze futra.

Victarion przerastał wzrostem wszystkich oprócz Andrika. Brat Aerona nie włożył hełmu, ale poza tym przywdział pełną zbroję. Z jego ramion zwisał złoty, krakenowy płaszcz. On zostanie naszym królem. Nikt, kto go ujrzy, nie mógłby w to wątpić.

Gdy Mokra Czupryna uniósł kościste dłonie, kotły i rogi umilkły. Utopieni opuścili pałki, a gwar rozmów ucichł. Słychać było tylko łoskot fal. Tego ryku nikt z ludzi nie zdoła uciszyć.

— Z morza się zrodziliśmy i do morza wszyscy wrócimy. — Aeron zaczął cicho, by zebrani musieli wytężyć słuch. — Bóg Sztormów w swym gniewie strącił Balona z jego zamku, ale nasz król ucztuje teraz w podwodnych komnatach Utopionego Boga. — W tym momencie uniósł ręce. — Balon nie żyje! Król nie żyje!

— Król nie żyje! — powtórzyli chórem jego utopieni.

— Ale to, co jest martwe, nie może umrzeć, lecz odradza się, twardsze i silniejsze! — przypomniał im. — Balon dokonał żywota, Balon, mój brat, który przestrzegał dawnych zwyczajów i płacił za wszystko żelazem. Balon Odważny, Balon Błogosławiony, Balon Dwukrotnie Ukoronowany, który zwrócił nam naszą wolność i naszego boga. Balon nie żyje... ale żelazny król nadejdzie znowu, by usiąść na Tronie z Morskiego Kamienia i władać wyspami.

— Król nadejdzie znowu! — odpowiedział chór. — Nadejdzie znowu!

— Nadejdzie. Musi nadejść. — Głos Aerona brzmiał gromko jak huk fal. — Ale kto nim będzie? Kto zasiądzie na miejscu Balona? Kto będzie władał tymi świętymi wyspami? Czy ten człowiek jest dziś wśród nas? — Kapłan rozpostarł szeroko ręce. — Kto zostanie naszym królem?

Na jego głos odpowiedział krzyk mewy. W tłumie nastało poruszenie, jakby ludzie budzili się ze snu. Spoglądali na sąsiadów, by się przekonać, który z nich odważy się zażądać korony dla siebie. Wronie Oko nigdy nie był cierpliwy — powtarzał sobie Aeron Mokra Czupryna. — Może przemówi pierwszy. To by go zgubiło. Kapitanowie i królowie pokonali długą drogę, by dotrzeć na tę ucztę, i nie wybiorą pierwszego dania, które otrzymają. Będą chcieli posmakować wszystkich, kąsek tego, kawałek tamtego, aż wreszcie znajdą potrawę, która przypadnie im do gustu najbardziej.

Euron z pewnością również o tym wiedział. Stał pośród swych niemowów i potworów, krzyżując ramiona na piersiach. Na wołanie Aerona odpowiedziały tylko wiatr i fale.

— Ludzie z żelaznego rodu muszą mieć króla — podjął kapłan po długiej przerwie. —

Pytam po raz drugi. Kto zostanie naszym królem?

— Ja — odpowiedział ktoś na dole.

— Gylbert! — rozległ się natychmiast ochrypły krzyk. — Gylbert królem!

Kapitanowie i królowie rozstąpili się, by przepuścić pretendenta i jego popleczników, którzy weszli na wzgórze i zatrzymali się obok Aerona pod żebrami Naggi.

Kandydat na króla był wysokim, chudym lordem o melancholijnym licu. Zapadnięte policzki miał gładko wygolone. Jego trzech popleczników zajęło miejsca dwa stopnie poniżej, dzierżąc jego miecz, tarczę i chorągiew. Wyglądali równie osobliwie jak ich wysoki lord i Aeron doszedł do wniosku, że są jego synami. Jeden z nich rozwinął chorągiew, na której wyobrażono wielki czarny drakkar na tle zachodzącego słońca.

— Jestem Gylbert Farwynd, lord Samotnego Światła — przedstawił się wiecowi kandydat.

Aeron znał paru Farwyndów. To byli dziwaczni ludzie, których posiadłości znajdowały się na zachodnich brzegach Wielkiej Wyk oraz na położonych dalej wysepkach, skałach tak małych, że mogły utrzymać tylko jedno gospodarstwo. Samotne Światło było najdalszą z nich, leżało osiem dni żeglugi na północny zachód, pośród kolonii fok i lwów morskich na bezkresnym, szarym oceanie. Mieszkający tam Farwyndowie byli jeszcze dziwniejsi od pozostałych. Niektórzy opowiadali że są zmiennoskórymi, piekielnymi stworami potrafiącymi przybrać postać lwów morskich, morsów, a nawet wielorybów plamistych, wilków otwartego morza.

Lord Gylbert zaczął mówić. Opowiadał o cudownej krainie leżącej za Morzem Zachodzącego Słońca, gdzie nie było zimy ani niedostatku, a śmierć traciła swą władzę.