Nawet kapłan może zwątpić. Nawet prorok może poznać strach. Aeron Mokra Czupryna sięgnął w głąb siebie, szukając swego boga, i znalazł tam tylko ciszę. Choć tysiąc głosów wykrzykiwało imię jego brata, on słyszał jedynie skrzypienie żelaznych zawiasów.
BRIENNE
Na wschód od Stawu Dziewic wzgórza były zupełnie dzikie. Sosny otaczały ich ze wszystkich stron niczym zastęp milczących, szarozielonych żołnierzy.
Zręczny Dick zapewniał, że przybrzeżny trakt jest najkrótszą i najłatwiejszą drogą do celu, rzadko więc tracili z oczu zatokę. Miasteczka i wioski, które mijali, były coraz mniejsze i położone coraz dalej od siebie. O zmierzchu poszukają jakiejś gospody. Crabb będzie dzielił wspólne łoże z innymi wędrowcami, a Brienne weźmie pokój razem z Podrickiem.
— Byłoby taniej, gdybyśmy wszyscy leżeli w tym samym łożu — upierał się Zręczny Dick. — Mogłabyś położyć między nami miecz. Stary Dick jest zupełnie nieszkodliwy. Rycerski jak prawdziwy rycerz i tak uczciwy jak dzień jest długi.
— Dni mamy coraz krótsze — zauważyła Brienne.
— Może i tak. Jeśli nie ufasz mi w łożu, mogę się położyć na podłodze, pani.
— Nie w moim pokoju.
Potrząsnął głową.
— Można by pomyśleć, że mi nie ufasz.
— Na zaufanie trzeba zasłużyć. Podobnie jak na złoto.
— Skoro tak mówisz, pani, ale na północy, gdy trakt się skończy, będziesz musiała zaufać Dickowi. Gdybym zapragnął zabrać ci złoto pod groźbą miecza, któż mógłby mnie powstrzymać?
— Nie masz miecza — przypomniała mu Brienne. — A ja mam.
Zamknęła drzwi i stała pod nimi, nasłuchując, dopóki się nie upewniła, że sobie poszedł.
Dick Crabb mógł być zręczny, ale nie był Jaimem Lannisterem. Nie był też Szaloną Myszą czy nawet Humfreyem Wagstaffem. Był chudy i niedożywiony, a do tego nie miał zbroi, a tylko wgnieciony, zardzewiały półhełm, zamiast miecza nosił stary, wyszczerbiony sztylet. Dopóki Brienne nie zaśnie, nie będzie dla niej zagrożeniem.
— Podrick — odezwała się. — Nadejdzie czas, gdy nie znajdziemy już schronienia w gospodach. Nie ufam naszemu przewodnikowi. Kiedy rozbijemy obóz, czy potrafisz stać na straży, gdy ja będę spała?
— Czy potrafię nie zasnąć, pani? Ser? — Zastanowił się. — Mam miecz. Jeśli Crabb spróbuje cię skrzywdzić, mogę go zabić.
— Nie — sprzeciwiła się z powagą. — Zabraniam ci z nim walczyć. Masz tylko mieć go na oku, gdy będę spała, i obudzić mnie, jeśli zrobi coś podejrzanego. Przekonasz się, że budzę się szybko.
Crabb pokazał swe prawdziwe oblicze następnego dnia, gdy zatrzymali się, by napoić konie. Brienne musiała pójść w krzaki, żeby opróżnić pęcherz. Kiedy przykucnęła, usłyszała głos Podricka.
— Co tam robisz? Zmiataj stamtąd.
Brienne zrobiła, co trzeba, podciągnęła spodnie, wróciła na trakt i zobaczyła, że Zręczny Dick ma palce brudne od mąki.
— Nie znajdziesz w moich jukach żadnych smoków — oznajmiła mu. — Złoto noszę przy sobie.
Część miała w mieszku u pasa, a resztę ukryła w paru kieszeniach w podszewce ubrania.
Gruba sakwa w jukach była pełna wielkich i małych miedziaków, groszy, półgroszy i gwiazd... a także drobno zmielonej mąki, która czyniła ją jeszcze grubszą. Mąkę kupiła od kucharza ,,Pod Siedmioma Mieczami”, rankiem, gdy opuszczała Duskendale.
— Dick nie chciał zrobić nic złego, pani. — Poruszył przy prószonymi mąką palcami, by pokazać, że nie ma broni. — Chciałem tylko sprawdzić, czy masz te smoki, które mi obiecałaś. Na świecie pełno jest kłamców gotowych oszukać uczciwego człowieka. Nie mówię, że ty się do nich zaliczasz.
Brienne żywiła nadzieję, że Crabb okaże się lepszym przewodnikiem niż złodziejem.
— Lepiej już ruszajmy — rzuciła, dosiadając konia.
Po drodze Dick często podśpiewywał, ale nigdy nie były to całe pieśni, tylko kawałek tej, a potem zwrotka tamtej. Podejrzewała, że próbuje ją oczarować, osłabić jej czujność.
Niekiedy usiłował namówić Brienne i Podricka, żeby śpiewali razem z nim, lecz bez powodzenia. Podrick był zbyt nieśmiały i do tego się jąkał, a Brienne nie śpiewała. Czy śpiewałaś dla ojca? — zapytała ją kiedyś w Riverrun lady Stark. — Czy śpiewałaś dla lorda Renly’ego?
Nie zrobiła tego ani razu, choć tak bardzo pragnęła... Kiedy Zręczny Dick nie śpiewał, zaczynał gadać, opowiadając im historie ze Szczypcowego Przylądka. Mówił, że każda posępna dolina miała ongiś swojego lorda, a wszystkich ich łączyła tylko nieufność wobec obcych. W ich żyłach płynęła mroczna, gęsta krew Pierwszych Ludzi.
— Andalowie próbowali zdobyć Szczypce, lecz wykrwawiliśmy ich w dolinach i utopiliśmy w bagnach. Ale czego ich synowie nie zdołali zdobyć mieczami, ich córki zawojowały pocałunkami. Wżenili się w rody, których nie zdołali pokonać, tak jest.
Szczypcowy Przylądek próbowali sobie podporządkować królowie z rodu Darklynów z Duskendale, podobnie jak Mootonowie ze Stawu Dziewic, a w późniejszych czasach wyniośli Celtigarowie z Krabowej Wyspy. Szczypcarze znali jednak swe bagna i lasy lepiej, niż mogli je poznać obcy, gdy nieprzyjaciel naciskał na nich mocno, znikali w jaskiniach przeszywających ich wzgórza. Kiedy nie walczyli z najeźdźcami, toczyli wojny między sobą. Tutejsze wendety były głębokie i złowrogie niczym mokradła dzielące od siebie poszczególne wzniesienia. Od czasu do czasu jakiemuś bohaterowi udawało się zaprowadzić na przylądku pokój, lecz nigdy nie trwał on dłużej niż jego życie. Lord Lucifer Hardy był wielkim bohaterem, podobnie jak bracia Brune.
Stary Łamignat był jeszcze większy od nich, ale najpotężniejsi ze wszystkich byli Crabbowie.
Dick nie chciał uwierzyć, że Brienne nigdy nie słyszała o ser Clarensie Crabbie i jego czynach.
— Czemu miałabym kłamać? — zapytała. — Każda okolica ma swoich lokalnych bohaterów. Tam, skąd pochodzę, minstrele śpiewają o ser Galladonie z Morne, Doskonałym Rycerzu.
— Ser Galladonie skąd? — Prychnął pogardliwie. — Nigdy o nim nie słyszałem.
Dlaczego był taki cholernie doskonały?
— Ser Galladon był tak wielkim bohaterem, że sama Dziewica oddała mu serce. Na znak swej miłości podarowała mu zaczarowany miecz. Nazywał się Sprawiedliwa Panna. Żaden zwyczajny miecz nie mógł się oprzeć Sprawiedliwej Pannie ani żadna tarcza nie mogła znieść jej pocałunku. Ser Galladon nosił ją z dumą, ale wydobył ją tylko trzy razy. Nie chciał jej używać przeciwko śmiertelnikom, gdyż tak potężny oręż uczyniłby walkę nieuczciwą.
Crabbowi wydawało się to bardzo zabawne.
— Doskonały Rycerz? Chyba raczej Doskonały Głupiec. Co za pożytek z magicznego miecza, jeśli się nim nie walczy, do cholery?
— Honor — odparła. — Pożytkiem jest honor.
Crabb roześmiał się jeszcze głośniej.
— Ser Clarence Crabb wytarłby sobie włochate dupsko twoim Doskonałym Rycerzem, pani. Gdyby się kiedyś spotkali, na półce w Szeptach wylądowałaby kolejna zakrwawiona głowa, jeśli mnie o to pytasz. Na pewno powtarzałaby w kółko innym głowom: „Może trzeba było wyjąć ten magiczny miecz. Może trzeba było wyjąć ten cholerny magiczny miecz”.
Brienne nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— Kto wie — przyznała. — Ale ser Galladon nie był głupi. Gdyby spotkał się z przeciwnikiem wysokim na osiem stóp i dosiadającym tura, mógłby wydobyć Sprawiedliwą Pannę. Ponoć zabił nią kiedyś smoka.
Na Zręcznym Dicku nie zrobiło to wrażenia.
— Łamignat też kiedyś walczył ze smokiem, ale nie potrzebował do tego magicznego miecza. Po prostu powiązał mu szyję w supły i gdy smok próbował zionąć ogniem, parzył sobie dupsko.