— A co zrobił Łamignat, gdy przybył Aegon z siostrami? — zapytała Brienne.
— Już nie żył. Z pewnością o tym wiesz, pani. — Crabb zerknął na nią z ukosa. —
Aegon przysłał na Szczypce swą siostrę, tę Visenyę. Lordowie słyszeli już o końcu Harrena. Nie byli głupcami, więc złożyli miecze u jej stóp. Królowa przyjęła ich na służbę i powiedziała, że nie są już wasalami Stawu Dziewic, Krabowej Wyspy ani Duskendale. Ale to nie powstrzymuje tych cholernych Celtigarów przed przysyłaniem na wschodni brzeg swych poborców podatków.
Jeśli lord Celtigar przyśle wystarczająco wielu, niektórzy do niego wracają... w przeciwnym razie kłaniamy się tylko własnym lordom i królowi. Prawdziwemu królowi, nie Robertowi i jemu podobnym. — Splunął. — Crabbowie, Brune’owie i Boggsowie walczyli nad Tridentem u boku księcia Rhaegara. Mieliśmy też gwardzistów królewskich. Hardy’ego, Cave’a, Pyne’a i trzech Crabbów. Clementa, Ruperta i Clarence’a Niskiego. Miał sześć stóp wzrostu, ale był niski w porównaniu z prawdziwym ser Clarence’em. Na Szczypcach wszyscy dochowujemy wierności smokom.
W miarę jak posuwali się na północny wschód, ruch na trakcie coraz bardziej malał. Po pewnym czasie zostawili za sobą ostatnią gospodę. Zielsko na przybrzeżnym trakcie niemal całkowicie zasłaniało koleiny. Nocą zatrzymali się w wiosce rybackiej. Brienne zapłaciła wieśniakom kilka miedziaków, żeby pozwolili im przespać się w stodole. Weszła z Podrickiem na stryszek i wciągnęła drabinę za sobą.
— Jeśli zostawisz mnie samego na dole, mogę ci ukraść te cholerne konie — zawołał Crabb. — Lepiej je też wprowadź na stryszek, pani.
Zignorowała go.
— W nocy będzie lało — poskarżył się. — Będzie wielka, zimna ulewa. Ty i Pods będziecie sobie spali w ciepełku, a biedny stary Dick będzie drżał z zimna na dole. — Potrząsnął głową, mamrocząc coś pod nosem, i umościł sobie posłanie na stercie siana. — Nigdy jeszcze nie spotkałem tak nieufnej panny.
Brienne zwinęła się pod płaszczem. Podrick ziewnął u jej boku. Nie zawsze taka byłam — mogłaby krzyknąć do Crabba. — Kiedy byłam mała, myślałam, że wszyscy mężczyźni są tak samo szlachetni jak mój ojciec. Nawet ci, którzy jej powtarzali, jaka jest ładna, jaka wysoka i bystra, jak wdzięcznie tańczy. Dopiero septa Roelle otworzyła jej oczy.
— Mówią to tylko po to, żeby wkupić się w łaski twojego pana ojca — wyjaśniła jej. —
Prawdę powie ci zwierciadło, nie języki mężczyzn.
To była brutalna lekcja, która doprowadziła Brienne do płaczu, ale przydała się jej w Wysogrodzie, gdy ser Hyle i jego przyjaciele urządzili sobie z niej zabawę. Na tym świecie panna musi być nieufna, bo inaczej szybko utraci cnotę — pomyślała, gdy rozpadał się deszcz.
Podczas walki zbiorowej pod Gorzkim Mostem wyszukiwała swych zalotników, by kolejno stłuc ich na kwaśne jabłko. Farrowa, Ambrose’a i Brodacza, Marka Mullendore’a, Raymonda Naylanda i Willa Bociana. Stratowała Harry’ego Sawyera i rozbiła hełm Robina Pottera, zostawiając paskudną bliznę. A gdy padł już ostatni z nich, Matka zesłała jej Conningtona. Tym razem ser Ronnet miał w ręku miecz, nie różę. Każdy cios, który mu zadała, był słodszy niż pocałunek.
Ostatnim, na którego spadł owego dnia jej gniew, był Loras Tyrell. Nigdy się do niej nie zalecał, prawie w ogóle na nią nie patrzył, ale miał wówczas na tarczy trzy złote róże, a Brienne nienawidziła róż. Ich widok doprowadził ją do furii i dał jej siłę. Nocą śniła jej się walka, którą wówczas stoczyła, i ser Jaime zapinający na jej ramionach tęczowy płaszcz.
Rankiem nadal padało. Gdy jedli śniadanie, Zręczny Dick zasugerował, żeby zaczekali na poprawę pogody.
— A kiedy to się stanie? Jutro? Za dwa tygodnie? Gdy po wróci lato? Nie. Mamy płaszcze, a przed nami wiele mil drogi.
Lało przez cały dzień. Wąska ścieżka, którą jechali, szybko zamieniła się w błoto.
Wszystkie drzewa miały już ogołocone gałęzie, a padający bez przerwy deszcz przerodził spadłe liście w mokrą, brązową matę. Płaszcz Dicka przesiąkł szybko, choć był podszyty skórkami wiewiórek. Brienne widziała, że ich przewodnik drży. Na chwilę ogarnęła ją litość. Wyraźnie widać, że nie jadał zbyt dobrze. Zastanawiała się, czy rzeczywiście jest tu gdzieś zatoczka przemytników albo ruiny zamku zwanego Szeptami. Głodni ludzie są zdolni do desperackich uczynków. Wszystko to mógł być podstęp. Usta wypełniał jej kwaśny smak podejrzenia.
Przez pewien czas wydawało się, że jedynym dźwiękiem na świecie jest nieustanny szum deszczu. Zręczny Dick wlókł się uparcie naprzód. Brienne przyglądała mu się uważnie, zauważając, że garbi się w siodle, jakby mógł się w ten sposób uchronić przed zmoknięciem.
Tym razem, gdy zapadł zmrok, w pobliżu nie było żadnej wioski. Nie było tu też drzew, pod którymi mogliby się schronić. Byli zmuszeni rozbić obóz pośród skał, w odległości pięćdziesięciu jardów od morskiego brzegu. Skały przynajmniej osłonią ich przed wiatrem.
— Lepiej stójmy dziś na straży, pani — ostrzegł ją, gdy próbowała rozpalić ognisko z wyrzuconego przez morze drewna.
— W takim miejscu mogą być mlaskacze.
— Mlaskacze?
Brienne obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
— Potwory — wyjaśnił z zadowoloną miną Zręczny Dick.
— Wyglądają jak człowiek, chyba że podejdzie się blisko, ale mają za duże głowy, a tam, gdzie prawdziwemu człowiekowi wyrastają włosy, mają łuski. Są białe jak rybie brzuchy, a między palcami rosną im błony. Zawsze są wilgotne i cuchną rybami, ale w tych ich żabich gębach kryją się szeregi zielonych zębów ostrych jak igły. Niektórzy powiadają, że wytępili je Pierwsi Ludzie, ale nie wierzcie w to. Przychodzą nocami i kradną niegrzeczne dzieci. Kiedy chodzą na tych swoich błoniastych stopach, słychać ciche mlasku-mlasku. Dziewczynki sobie zatrzymują, żeby móc się rozmnażać, ale chłopców zjadają. Rozszarpują ich ostrymi, zielonymi zębami. — Uśmiechnął się do Podricka. — Zjedzą cię, chłopcze. Zjedzą cię na surowo.
— Jeśli spróbują to zrobić, zabiję je — odparł chłopak, dotykając miecza.
— Możesz spróbować. Mlaskacze nie giną łatwo. — Mrugnął do Brienne. — A czy ty jesteś niegrzeczną dziewczynką, pani?
— Nie jestem.
Tylko głupią. Drewno było zbyt wilgotne, żeby się palić. Buchnęła z niego odrobina dymu, ale na tym się skończyło. Zdegustowana Brienne oparła się plecami o skałę, przykryła płaszczem i pogodziła z perspektywą zimnej, mokrej nocy. Przeżuła pasek twardej, solonej wołowiny, marząc o gorącym posiłku, a Zręczny Dick opowiadał, jak ser Clarence Crabb walczył z królem mlaskaczy. Potrafi opowiadać historie — przyznała w duchu. — Ale Mark Mullendore też był zabawny i miał tę śmieszną małpkę.
Było za wilgotno, by mogli zobaczyć zachód słońca, zbyt szaro, by zdołali ujrzeć wschód księżyca. Noc była czarna i bezgwiezdna. Crabbowi zabrakło w końcu opowieści i położył się spać. Podrick wkrótce również zaczął chrapać. Brienne siedziała oparta o skałę, słuchając szumu fal. Czy jesteś blisko morza, Sanso? — zastanawiała się. Czy czekasz w Szeptach na statek, który nigdy nie przypłynie? Kto jest z tobą? Błazen chciał kupić transport dla trzech osób. Czy Krasnal dołączył do ciebie i ser Dontosa, czy może znalazłaś siostrę?
Dzień był długi i Brienne czuła się zmęczona. Choć siedziała wsparta o skałę, a wokół pluskał cicho deszcz, poczuła, że powieki jej opadają. Dwukrotnie zapadła w drzemkę. Za drugim razem obudziła się raptownie. Serce jej tłukło ze strachu. Kończyny miała zesztywniałe, a płaszcz owinął się jej wokół kostek. Zrzuciła go z nóg i wstała. Zręczny Dick spał pod skałą, na wpół pogrzebany w ciężkim, wilgotnym piasku. Sen. To był sen.