Выбрать главу

Tego dnia rozbili obóz wcześniej, kiedy zjechali ze wzgórza i znaleźli się na skraju zielonych, lśniących moczarów. W szarozielonym świetle wieczoru teren przed nimi wydawał się pewny, ale kiedy spróbowali tamtędy przejechać, okazało się, że konie zapadają się po pęciny.

Musieli zawrócić na twardszy grunt.

— Nic nie szkodzi — uspokoił ich Crabb. — Wrócimy na wzgórze i pojedziemy inną drogą.

Następny dzień wyglądał tak samo. Otaczały ich sosny i mokradła, niebo było ciemne, od czasu do czasu padał deszcz, mijali leje krasowe, jaskinie i omszałe ruiny starożytnych twierdz. Każda kupa kamieni miała swoją historię i Zręczny Dick opowiadał im je wszystkie.

Jeśli mu wierzyć, ludzie ze Szczypcowego Przylądka podlewali swe sosny własną krwią. Brienne w końcu zaczęła tracić cierpliwość.

— Jak długo jeszcze? — zapytała. — Z pewnością widzieliśmy już wszystkie drzewa na Szczypcowym Przylądku.

— Nie wszystkie — zaprzeczył Crabb. — Już niedaleko. Spójrz, las robi się coraz rzadszy. Jesteśmy blisko wąskiego morza.

Pewnie okaże się, że ten błazen, którego mi obiecał, to moje własne odbicie w stawie — pomyślała Brienne. Pokonała już jednak bardzo długą drogę i nie było sensu zawracać. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że czuje się zmęczona. Jej uda zrobiły się od siodła twarde jak żelazo, a do tego ostatnio przesypiała każdej nocy tylko po cztery godziny, każąc Podrickowi stać na straży.

Była przekonana, że jeśli Zręczny Dick zamierzał ich zamordować, spróbuje to zrobić właśnie tutaj, w okolicy, którą znał najlepiej. Być może prowadził ich do jakiejś jaskini zbójców, gdzie czekali jego kuzyni, równie zdradzieccy jak on. A może po prostu zataczał kręgi, czekając, aż dogoni ich ten jeździec. Nie widzieli go, odkąd minęli zamek lorda Brune’a, ale to wcale nie znaczyło, że nieznajomy zrezygnował z pościgu.

Niewykluczone, że będę zmuszona go zabić — powiedziała sobie pewnej nocy, chodząc wokół obozu. Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o tym. Stary dowódca zbrojnych, który uczył ją walki, zawsze powątpiewał, czy jest wystarczająco twarda.

— Masz ramiona silne jak mężczyzna — powtarzał jej nie raz ser Goodwin — ale serce miękkie jak każda dziewczyna. Co innego ćwiczyć na dziedzińcu ze stępionym mieczem w dłoni, a co innego wbić przeciwnikowi w brzuch długi na stopę kawał zaostrzonej stali i patrzeć, jak jego oczy gasną.

Chcąc nauczyć Brienne twardości, ser Goodwin nieraz wysyłał ją do rzeźnika jej ojca, żeby zabijała jagnięta i prosięta. Prosięta piszczały, a jagnięta beczały głosami przerażonych dzieci. Gdy Brienne kończyła robotę, oczy miała pełne łez, a ubranie tak zakrwawione, że musiała je oddawać służącej do spalenia. Mimo to ser Goodwin wciąż nie był przekonany.

— Prosię to prosię. Z człowiekiem jest inaczej. Kiedy byłem giermkiem, młodym jak ty teraz, miałem przyjaciela, silnego, szybkiego i zręcznego chłopaka. Na dziedzińcu nie miał sobie równych. Nikt z nas nie wątpił, że pewnego dnia wyrośnie z niego wspaniały rycerz. Ale potem na Stopniach wybuchła wojna. Widziałem, jak mój przyjaciel obalił wroga na kolana i wytrącił mu topór z rąk, ale kiedy mógł już z nim skończyć, zawahał się na pół uderzenia serca. Na wojnie pół uderzenia serca to całe życie. Przeciwnik wyciągnął sztylet i znalazł szczelinę w jego zbroi.

Cała siła, szybkość, męstwo i z trudem zdobyte umiejętności... wszystko to okazało się warte mniej niż pierdnięcie komedianta, ponieważ przestraszył się zabicia człowieka. Zapamiętaj to sobie, dziewczyno.

Będę o tym pamiętała — obiecała jego cieniowi w sosnowym lesie. Usiadła na skale, wyciągnęła miecz i zaczęła go ostrzyć. Będę o tym pamiętała i będę się modliła o to, żeby się nie przestraszyć.

Nadszedł kolejny dzień, posępny, zimny i pochmurny. Nie widzieli słońca, ale gdy nocny mrok przeszedł w szarość, Brienne uświadomiła sobie, że pora znowu siodłać konie. Po chwili ruszyli w dalszą drogę. Zręczny Dick jechał przodem, Brienne tuż za nim, a Podrick zamykał kolumnę na swym koniku.

Zamek pojawił się przed nimi bez ostrzeżenia. W jednej chwili byli w głębi lasu i ze wszystkich stron otaczały ich ciągnące się na przestrzeni długich mil sosny. Potem minęli głaz i ujrzeli przed sobą wolną przestrzeń. Po jakiejś mili las skończył się nagle. Dalej było niebo, morze... i ruiny starożytnego zaniku zbudowanego na krawędzi urwiska, porzuconego i porośniętego zielskiem.

— Szepty — oznajmił Zręczny Dick. — Wytężcie słuch, a usłyszycie głowy.

Podrick rozdziawił usta.

— Słyszę je.

Brienne również słyszała ten dźwięk. Słaby, szemrzący szept, który zdawał się dobiegać nie tylko z zamku, lecz również spod ziemi. W miarę jak zbliżali się do krawędzi urwiska, dźwięk stawał się coraz głośniejszy, aż wreszcie uświadomiła sobie, że to morze. Fale wżarły się w skały pod ich stopami i przelewały się teraz łoskotem przez groty i tunele głęboko pod ziemią.

— Nie ma żadnych głów — zapewniła. — To tylko szum fal.

— Fale nie szepczą. To głowy.

Zamek był stary, zbudowany z niepołączonych zaprawą kamieni, a każdy z nich był inny od poprzedniego. W szczelinach między głazami rosły gęste kępy mchu, a spomiędzy fundamentów wyrastały drzewa. W starych zamkach z reguły były boże gaje. Szepty sprawiały wrażenie, że nie zostało z nich prawie nic poza bożym gajem. Brienne zsunęła się z siodła i podprowadziła klacz bliżej krawędzi urwiska w miejscu, gdzie zawalił się mur kurtynowy.

Kamienne rumowisko porastały kępy trującego, czerwonego bluszczu. Przywiązała konia do drzewa i podeszła tak blisko skraju przepaści, jak tylko się odważyła. Pięćdziesiąt stóp niżej fale tłukły o szczątki zburzonej wieży. Za nią Brienne wypatrzyła wylot wielkiej jaskini.

— To była stara latarnia morska — wyjaśnił Zręczny Dick, zatrzymując się za nią. —

Zawaliła się, kiedy byłem o połowę młodszy niż Pods teraz. Były tu stopnie schodzące do zatoczki, ale kiedy urwisko się osypało, szlag je trafił. Przemytnicy przestali tu potem przypływać. Były czasy, kiedy mogli wpłynąć łodziami do samej zatoczki, ale to się skończyło.

Widzisz?

Jedną ręką dotknął jej pleców, a drugą wyciągnął przed siebie.

Brienne nagle dostała gęsiej skórki. Jedno pchnięcie i będę na dole razem z tą wieżą.

Odsunęła się.

— Trzymaj łapy przy sobie. Crabb skrzywił się.

— Ja tylko...

— Nie obchodzi mnie, co ty tylko. Gdzie jest brama?

— Po drugiej stronie. — Dick zawahał się. — Ten twój błazen nie jest mściwy, prawda? — zapytał nerwowo. — No wiesz, nocą pomyślałem sobie, że na pewno jest zły na starego Zręcznego Dicka z powodu tej mapy, którą mu sprzedałem, no i dlatego że nie wspomniałem, iż przemytnicy już tu nie przypływają.

— Gdy już dostaniesz ode mnie złoto, będziesz mógł mu zwrócić wszystko, co dał ci za twoją pomoc. — Brienne nie potrafiła sobie wyobrazić, by Dontos Hollard mógł być groźny. —

Pod warunkiem że istotnie tu jest.

Okrążyli mury. Zamek był trójkątny, a w każdym jego rogu wznosiła się kwadratowa baszta. Brama zbutwiała już paskudnie. Gdy Brienne pociągnęła za skrzydło, mokre drewno pękło i rozszczepiło się, tworząc długie drzazgi. Połowa wrót zwaliła się na nią. W środku dostrzegała tylko zielony półmrok. Las przedostał się przez mury, zajmując donżon i zewnętrzny dziedziniec. Za bramą była jednak opuszczana krata. Jej zęby wbiły się głęboko w miękką, błotnistą ziemię. Żelazo było czerwone od rdzy, ale krata wytrzymała, gdy Brienne nią potrząsnęła.