Heather szczegółowo opisywała przedstawienia, które widziała. Oceniała je – podobnie jak aktorów – w sposób zrównoważony i dojrzały. Równie ciekawie pisała o – co bardziej wystawnych – przyjęciach, na których bywała, często dzięki znajomościom ojca. Za to niektóre uwagi Heather dotyczące chłopaków były zaskakująco niedojrzałe. Lacey miała wrażenie, że rodzice trzymali Heather pod kloszem, do czasu, aż – dwa lata po skończeniu szkoły – dziewczyna zdecydowała się zamieszkać w Nowym Jorku i zrobić karierę w teatrze.
Było jasne, że łączyły ją silne więzy z obojgiem rodziców. Zawsze pisała o nich ciepło i z uczuciem, chociaż kilka razy skarżyła się, że trudno jest zadowolić ojca.
Był jeden akapit, który zaintrygował Lacey już za pierwszym razem:
Wczoraj Tata zwymyślał jednego z kelnerów. Pierwszy raz widziałam go tak rozzłoszczonego. Biedny kelner, był bliski łez. Teraz rozumiem, co Mama miała na myśli, kiedy ostrzegała mnie przed wybuchowym temperamentem Taty i prosiła, żebym jeszcze raz się zastanowiła, czy rzeczywiście chcę mu powiedzieć, że po przeprowadzce do Nowego Jorku nie zamieszkam na East Side. Zabiłby mnie, gdyby wiedział, jak słuszne okazały się jego obawy. Boże, jąkają byłam głupia!
Co takiego się wydarzyło? Co sprowokowało Heather do napisania tych słów? – zastanawiała się Lacey. To nie mogło być nic bardzo ważnego. Tak czy inaczej, miało to miejsce cztery lata przed śmiercią Heather i dziewczyna nigdy więcej nawet o tym nie wspomniała.
Kilka ostatnich notatek świadczyło, że Heather bardzo się czymś gryzła. Kilkakrotnie pisała, że znalazła się „między młotem a kowadłem; nie wiem, co robić”. Ostatnie dni Heather opisała na nie liniowanym papierze w przeciwieństwie do całości pamiętnika.
Słowa Heather były niekonkretne, ale musiały zawierać coś, co wzbudziło podejrzenia Izabelli Waring.
Mogło chodzić o pracę, o chłopaka, albo o coś całkiem innego – myślała Lacey, odkładając kartki do szuflady. Bóg mi świadkiem, że teraz ja też znalazłam się między młotem a kowadłem.
Dlatego, że ktoś chce cię zabić – szepnął jakiś głos w jej wnętrzu.
Lacey zatrzasnęła szufladę. Przestań! – nakazała sobie.
Filiżanka herbaty powinna mi dobrze zrobić – pomyślała. Przygotowała napar i popijała go drobnymi łykami w nadziei, że uda się jej w ten sposób rozproszyć trudne do zniesienia poczucie wyobcowania, gotowe w każdej chwili znów ją ogarnąć.
Pełna niepokoju, włączyła radio. Miała w zwyczaju słuchać programu muzycznego, ale tym razem odbiornik był nastrojony na poranną audycję z utworami na orkiestrę i odezwał się w nim czyjś głos:
– Cześć, jestem Tom Lynch. Będę gospodarzem najbliższych czterech godzin w stacji WCIV.
Tom Lynch!
Lacey była zaskoczona tym, że tęsknota za domem odezwała się w niej z taką siłą. Któregoś dnia sporządziła listę wszystkich nazwisk wymienionych w pamiętniku Heather Landi. Jednym z nich było nazwisko Toma Lyncha, radiowca z jednej z podmiejskich stacji, w którym Heather swego czasu się podkochiwała.
Czyżby to był ten sam człowiek? Jeśli tak, to czy Lacey mogłaby się od niego dowiedzieć czegoś o Heather?
Warto spróbować – zdecydowała po krótkim namyśle.
16
Tom Lynch cieszył się doskonałym zdrowiem. Wychowany w Północnej Dakocie, miał żelazny organizm; uważał, że temperatura jedenaście stopni poniżej zera doskonale hartuje i tylko zniewieściali chłoptasie skarżą się, że im zimno.
– Ale dzisiaj nawet ja bym ich usprawiedliwił – powiedział Tom, uśmiechając się do Marge Peterson, recepcjonistki stacji radiowej WCIV Minneapolis.
Zachwyt, z jakim patrzyła na niego Marge, był pełen macierzyńskiej czułości. Tom był dla Marge jasnym promieniem słońca w pochmurny dzień. Od kiedy zaczął prowadzić audycje popołudniowe, rozjaśniał dzień również wielu innym osobom mieszkającym w okolicy Minneapolis-St. Paul. Widząc stale rosnącą liczbę listów od wielbicieli, przechodzącą przez jej biurko, Marge przewidywała, że Toma czeka wielka kariera. Audycja łącząca w sobie wiadomości, wywiady, komentarze i dość obcesowe żarty przyciągała szeroki krąg słuchaczy. Niech no go tylko zobaczą – myślała Marge, patrząc na radosne, piwne oczy, lekko kręcone ciemne włosy, pełen ciepła uśmiech i pociągające, nieregularne rysy twarzy Toma. – Jego miejsce jest w telewizji.
Marge cieszył jego sukces – i zarazem sukces radiostacji – zdawała sobie jednak sprawę, że każdy medal ma dwie strony. Inne stacje próbowały go podkupić, ale Tom zawsze odpowiadał, że zanim zacznie myśleć o zmianie miejsca pracy, chce, by WCIV stało się najchętniej słuchaną stacją w tym rejonie. Teraz jego marzenia się spełniają – pomyślała Marge, wzdychając – i z pewnością wkrótce go stracimy.
– Coś się stało, Marge? – spytał Tom głosem pełnym troski. – Mam wrażenie, że czymś się gryziesz.
Roześmiała się w odpowiedzi i pokręciła głową.
– Wszystko w porządku. Wybierasz się dzisiaj do klubu?
W trakcie popołudniowej audycji Lynch wyznał słuchaczom, że przy takiej pogodzie nawet pingwin miałby trudności z uprawianiem joggingu, w związku z czym on wybiera się do klubu „Bliźniacze Miasta” i ma nadzieję spotkać tam niektórych słuchaczy. „Bliźniacze Miasta” należały do grona sponsorów Toma.
– Do szybkiego zobaczenia!
– Skąd się pani o nas dowiedziała? – spytała Rut Wilcox, kiedy Lacey wypełniała kartę członkowską w klubie „Bliźniacze Miasta”.
– Usłyszałam w programie Toma Lyncha – odparła Lacey. Ponieważ kobieta przyglądała się jej z uwagą, poczuła, że musi powiedzieć na ten temat coś więcej. – Już wcześniej myślałam o wstąpieniu do klubu sportowego. Wybrałam akurat ten, ponieważ mogę tu przyjść kilka razy i zobaczyć, czy mi się spodoba, zanim… – nie dokończyła zdania. – Poza tym, mieszkam niedaleko dodała i zamilkła.
Potraktuję to jako ćwiczenie przed szukaniem pracy – powiedziała sobie z siłą Lacey. Myśl o wypełnianiu formularza wywoływała u niej przyspieszone bicie serca. Pierwszy raz podawała swoje nowe dane. Czym innym były ćwiczenia z doradcą, zastępcą szeryfa George’em Svensonem, a czym innym robienie tego naprawdę.
Zanim wysiadła z samochodu, jeszcze raz przypomniała sobie wszystkie szczegóły: nazywa się Alicja Carroll, pochodzi z Hartford w stanie Connecticut, ukończyła Caldwell College. Była to bezpieczna szkoła, ponieważ ostatnio została zamknięta. Pracowała jako sekretarka w gabinecie lekarskim w Hartford. Jej pracodawca przeszedł na emeryturę w tym samym czasie, kiedy ona zerwała z chłopakiem, co skłoniło ją do przeprowadzki. Wybrała Minneapolis, ponieważ jeszcze jako nastolatka spędziła tu kilka dni i miasto bardzo się jej spodobało. Jest jedynaczką. Jej ojciec nie żyje, matka powtórnie wyszła za mąż i mieszka w Londynie.
Teraz to nie ma znaczenia – pomyślała, sięgając do torebki po nową kartę ubezpieczeniową. Trzeba bardziej uważać! Odruchowo zaczęła wpisywać numer prawdziwej karty, ale w porę się zorientowała. Adres: Aleja East End, Nowy Jork, NY 10021 – przemknęło jej przez myśl. Nie! Aleja Hannepin 520, Minneapolis, MN 55403. Bank: Chase. Nie! Pierwszy Stanowy. Praca? Tę rubrykę skreśliła. Krewny lub przyjaciel, którego należy zawiadomić w razie wypadku. Svenson zaopatrzył ją w fałszywe nazwisko, adres i numer telefonu. Każdy, kto zadzwoni pod ten numer, zostanie połączony z zastępcą szeryfa.
Dotarła do pytań dotyczących stanu zdrowia. Problemy zdrowotne? Tak – pomyślała. – Niewielka szrama w miejscu, gdzie kula drasnęła moją czaszkę. Bolesne napięcie w ramionach, spowodowane świadomością, że ktoś mnie szuka i że pewnego dnia wyjdę na spacer, usłyszę za swoimi plecami kroki, obejrzę się i…