Cztery miesiące później Heather napisała:
Tom Lynch przyjechał do miasta na sobotę i niedzielę. Z grupką przyjaciół wybraliśmy się na narty do Stowe. On jest bardzo dobry. I mity. Z takim człowiekiem Baba chętnie by mnie widział. Ale on nie zwraca większej uwagi ani na mnie, ani na inne dziewczyny; zresztą, teraz to i tak nie ma znaczenia.
Trzy tygodnie później Heather zginęła w wypadku… jeśli to był wypadek. Przepisując słowa Heather dotyczące Lyncha, Lacey zastanawiała się, czy ktoś – Izabella albo policja – rozmawiał z nim o zmarłej. Co Heather mogła mieć na myśli, kiedy pisała: „Zresztą, teraz to i tak nie ma znaczenia”?
Może dowiedziała się, że Tom Lynch chodzi z jakąś dziewczyną? A może to Heather się z kimś związała?
Te wszystkie myśli przebiegły Lacey przez głowę, kiedy Lynch siadał przy jej stoliku.
– Alicja Carroll, prawda? – Trudno powiedzieć, czy pyta, czy stwierdza fakt.
– A ty jesteś Tom Lynch.
– Tak mnie nazywają. Zdaje się, że niedawno sprowadziłaś się do Minneapolis.
– To prawda.
Miała nadzieję, że jej uśmiech nie wygląda sztucznie. Teraz zacznie zadawać pytania – pomyślała, zdenerwowana. – Wreszcie przejdę próbę ogniową. Wzięła łyżeczkę i zamieszała kawę; nagle uświadomiła sobie, że niewiele osób słodzi czarną kawę.
Svenson mówił, żeby na pytaniu odpowiadać pytaniami.
– A ty pochodzisz z Minneapolis’?
Wiedziała, że nie, ale takie pytanie wydało się jej w tych okolicznościach całkiem naturalne.
– Nie. Urodziłem się w Fargo, w Północnej Dakocie. To niedaleko stąd. Widziałaś film „Fargo”?
– Bardzo mi się podobał – odparła z uśmiechem.
– I mimo że go widziałaś, przeprowadziłaś się tu? Tutaj film się nie spodobał. Ludzie uważają, że zrobili z nas wieśniaków.
Kiedy zaczęła wyjaśniać, dlaczego przeprowadziła się do Minneapolis, nawet w jej uszach zabrzmiało to kulawo:
– Spędziłam tu parę dni z mamą, kiedy miałam szesnaście lat. Miasto bardzo mi się spodobało.
– Widocznie byłaś tu o innej porze roku.
– W sierpniu.
– W okresie rojenia się much?
Żartował. Wiedziała, że żartował, ale kiedy się kłamie, wszystko brzmi fałszywie. Następne pytanie dotyczyło jej pracy.
– Najpierw chciałam tu zapuścić korzenie – odparła, myśląc, że przynajmniej to jest prawdą. – Teraz zacznę szukać pracy.
– Jakiej?
– Prowadziłam księgowość w gabinecie lekarskim – odparła, ale szybko dodała: – Teraz chcę spróbować czegoś innego.
– Nie dziwię się. Mój brat jest lekarzem. Formularze dla firm ubezpieczeniowych zajmują jego sekretarce mnóstwo czasu. Jakiej specjalności był twój lekarz?
– Był pediatrą.
Całe szczęście, że po latach słuchania tego, co mama miała do powiedzenia o wizytach u pediatry, dużo wiem na ten temat – pomyślała Lacey. – Dlaczego powiedziałam, że prowadziłam księgowość? Nie mam zielonego pojęcia, jak wyglądają formularze wysyłane do firm ubezpieczeniowych.
Chcąc koniecznie zmienić temat, powiedziała:
– Słuchałam cię dzisiaj. Podobał mi się wywiad z producentem wznowionego w zeszłym tygodniu „Chicago”. Widziałam to przedstawienie w Nowym Jorku, zanim się tu przeprowadziłam. Bardzo mi się podobało.
– Moja kuzynka Kate należy do zespołu podróżującego ze spektaklem „Król i ja”. Właśnie są w mieście – powiedział Lynch.
Lacey dostrzegła w jego wzroku głęboki namysł. Zastanawia się, czy mnie zaprosić na przedstawienie. Och, żeby się tylko zdecydował! – zaklinała go w myślach. Jego kuzynka Kate pracowała z Heather; to ona poznała swoją koleżankę z kuzynem.
– Zaczynają jutro wieczorem – powiedział Lynch. – Mam dwa bilety. Chciałabyś pójść ze mną?
19
Przez trzy miesiące, które minęły od śmierci Izabelli, Jimmy Landi czuł się wyobcowany z rzeczywistości. Jakby ta część jego umysłu, która kieruje emocjami, została znieczulona. Całą energię i wszystkie jego myśli pochłaniało nowe kasyno z hotelem, budowane w Atlantic City. Umiejscowiony między dwoma innymi hotelami obiekt został tak zaprojektowany, żeby przyćmić je oba. Miał wielkie, lśniące okna, okrągłe wieżyczki i złoty dach.
Stojąc w holu nowego budynku i przyglądając się ostatnim przygotowaniom do otwarcia, mającego nastąpić w przyszłym tygodniu, Landi myślał: Udało mi się! Naprawdę się udało! Dywany zostały rozłożone, obrazy zawieszone, draperie upięte, skrzynki z alkoholami ustawione w barze.
Ważne jest, żeby od pierwszej chwili przyćmić wszystkich; pokazać się od najlepszej strony; wyróżnić się. Jimmy był dzieckiem ulicy wychowanym na Manhattanie, na West Side. W wieku trzynastu lat wyleciał ze szkoły i został pomywaczem w „Klubie Bociana”, teraz wspiął się na szczyty i zamierzał kłuć wszystkich w oczy swoim sukcesem.
Jimmy wspominał dawne dni. Kiedy drzwi do kuchni się otwierały, wyciągał szyję, żeby spojrzeć na osobistości siedzące w sali klubowej. W tamtych czasach nie tylko gwiazdy wyglądały cudownie, ale wszyscy goście. Do głowy by nikomu nie przyszło, że można się pokazać publicznie w ubraniu wymiętym tak, jakby się w nim spało całą noc na ławce.
Dziennikarze przychodzili codziennie i mieli własne stoliki. Walter Winchell. Jimmy van Horne. Dorothy Kilgallen. Kilgallen! Wszyscy kłaniali się jej w pas. Czytywanie jej rubryki w „Journal-American” należało do dobrego tonu. Każdy chciał ją przeciągnąć na swoją stronę.
Przyglądałem się im – myślał Jimmy, stojąc w holu; wokół niego uwijali się robotnicy. – W kuchni nauczyłem się wszystkiego, co o tym interesie wiedzieć trzeba. Kiedy szef nie przychodził, ja kierowałem wszystkim. Powoli Jimmy piął się w górę. Był pomocnikiem kelnera, kelnerem, w końcu kierownikiem sali. Nieco po trzydziestce uznał, że umie już dość, żeby otworzyć własny lokal.
Nauczył się, jak postępować ze sławnymi gośćmi. Umiał prawić komplementy, nie płaszcząc się przed nikim; okazywać radość z wizyty, a jednocześnie dbać o to, żeby nawet najbardziej dyskretna oznaka uznania z jego strony była przyjmowana z zadowoleniem. Nauczyłem się też właściwego postępowania z pracownikami – myślał. – Trzeba być twardym, ale uczciwym. Nikomu, kto mnie świadomie naciągnął, nie przebaczyłem. Nigdy.
Z zadowoleniem przyglądał się, jak kierownik ekipy zmywa głowę jednemu z pracowników układających dywany, który położył narzędzie pracy na mahoniowym kontuarze w recepcji.
Spoglądając przez szerokie, szklane drzwi, widział, jak w kasynie ustawiają lśniące stoły. Przeszedł do głównej sali. Na prawo połyskiwały automaty do gry. Już niedługo – pomyślał. – Tylko tydzień i grający ustawią się do nich w kolejce, jeśli Bóg pozwoli.
Ktoś klepnął go po ramieniu.
– Ładnie tu, prawda, Jimmy?
– Dobrze się spisałeś, Steve. Otwieramy w zaplanowanym czasie i wszystko jest już przygotowane.
Steve Abbott zaśmiał się.
– Dobrze się spisałem? Spisałem się na medal! Ale pomysł był twój. Ja tylko dopilnowałem wszystkiego, kierowałem ekipami. Ale i mnie zależało, żeby dotrzymać terminu. Nie chciałbym, żeby w dniu otwarcia kręcili się tu malarze. Wszystko będzie gotowe. – Spojrzał Landiemu w oczy. – Wracamy z Cyntią do Nowego Jorku. A ty?
– Ja nie. Zostanę tutaj. Zadzwońcie do mnie, kiedy będziecie na miejscu.