Dokładnie o osiemnastej trzydzieści Tom Lynch zadzwonił z dołu przez domofon. Lacey czekała na niego w otwartych drzwiach mieszkania, kiedy wysiadł z windy i skierował się ku niej.
Zachwyt, malujący się na jego twarzy, sprawił jej przyjemność.
– Alicjo, wyglądasz uroczo! – powiedział.
– Dziękuję. Widzę, że ty też się wystroiłeś. Wejdź, pro…!
Nie dokończyła słowa. Drzwi windy znów się otworzyły. Czyżby ktoś śledził Toma? Lacey chwyciła go za ramię, wciągnęła do przedpokoju i szybko zamknęła drzwi na zamek.
– Coś się stało?
Próbowała się zaśmiać, ale jej śmiech zabrzmiał fałszywie.
– Jestem strasznie głupia – tłumaczyła się nieskładnie. – Był tutaj dostawca i… dzwonił dwie godziny temu. Pomyliły mu się piętra, ale moje mieszkanie zostało w zeszłym roku okradzione… w Hartford – dodała szybko. – Za twoimi plecami otworzyły się drzwi windy i… Chyba nadal jestem przewrażliwiona – skończyła bez sensu.
Nie było żadnego dostawcy – myślała jednocześnie. – Moje mieszkanie rzeczywiście zostało splądrowane, ale nie w Hartford. I nie jestem przewrażliwiona. Śmiertelnie się boję, że drzwi windy się otworzą i stanie w nich Caldwell.
– Nie dziwi mnie, że reagujesz nerwowo – powiedział z powagą Tom. – Podczas pobytu w Amherst kilka razy odwiedziłem przyjaciół mieszkających w Hartford. Gdzie ty mieszkałaś?
– W alei Lakewood.
Lacey przywołała na pamięć zdjęcia przedstawiające duży kompleks mieszkalny. Oglądała je, przygotowując się do przeprowadzki do Minneapolis. Teraz modliła się w duchu, żeby Tom Lynch nie powiedział, że jego znajomi też mieszkają właśnie tam.
– Nie znam tej ulicy – powiedział, powoli kręcąc głową. Rozejrzał się po pokoju i dodał: – Podoba mi się tutaj.
Trzeba przyznać, że mieszkanie rzeczywiście zrobiło się przytulne i wygodne. Lacey pomalowała ściany farbą w kolorze kości słoniowej i ciężko się napracowała, żeby nadać im interesującą fakturę. Dywan, który kupiła z drugiej ręki, był maszynowo wykonaną kopią dywanu z Chelsea i miał swoisty urok rzeczy używanej. Granatowa, welwetowa kanapa i dwuosobowy fotel były dość sfatygowane, ale nadal całkiem ładne i wygodne. Stolik do kawy, za który Lacey zapłaciła dwadzieścia dolarów, miał pokancerowany skórzany blat i nóżki z okresu regencji. Taki sam stał w jej rodzinnym domu, dlatego bardzo go lubiła. Półki obok telewizora były zapełnione książkami i różnymi bibelotami; wszystkie kupiła z drugiej ręki.
Lacey zaczęła tłumaczyć, że bardzo lubi kupować używane rzeczy, ale musiała szybko zmienić temat. Zazwyczaj ludzie przynajmniej częściowo kupują nowe sprzęty. Chociaż nie – pomyślała. – Przeprowadzając się, każdy raczej zabiera swoje meble. Podziękowała Tomowi za komplement i ucieszyła się, kiedy stwierdził, że powinni już wychodzić.
Jest dzisiaj jakiś inny – pomyślała godzinę później. Rozmawiali ze sobą tak, jakby się znali od lat, popijając wino i jedząc pizzę. Kiedy mijali się w klubie, Tom był serdeczny, ale jednocześnie pełen rezerwy. Lacey myślała, że chłopak zaprosił ją na premierę kierowany nagłym impulsem.
Teraz jednak czuła się jak na prawdziwej, udanej randce. Po raz pierwszy od śmierci Izabelli Lacey dobrze się bawiła. Tom Lynch chętnie odpowiadał na jej pytania.
– Wychowałem się w Północnej Dakocie – powiedział. – Już ci o tym wspominałem. Potem wyjechałem na studia i nigdy na stałe nie wróciłem w rodzinne strony. Kiedy skończyłem naukę, przeniosłem się do Nowego Jorku, wierząc, że dokonam rewolucji w radiu. Oczywiście nic takiego się nie stało, natomiast pewien bardzo mądry człowiek powiedział mi, że najszybciej dojdę do czegoś, przenosząc się do mniejszej radiostacji, gdzie nie będzie tak wielkiej konkurencji, wyrobię sobie nazwisko i dopiero potem zacznę się stopniowo piąć w górę. Dlatego w ciągu ostatnich dziewięciu lat mieszkałem w Des Moines, Seattle, St. Louis, a teraz jestem tutaj.
– Zawsze w radiu? – spytała Lacey.
Lynch uśmiechnął się.
– Odwieczne pytanie. Dlaczego nie poszedłem do telewizji? Chciałem zrobić coś własnego; ukształtować swój program; sprawdzić, co jest dobre, a co słabe. Wiele się w tym czasie nauczyłem. Ostatnio kontaktowała się ze mną dobra stacja kablowa z Nowego Jorku, uważam jednak, że jeszcze za wcześnie na taki ruch.
– Larry King przeniósł się z radia do telewizji – powiedziała Lacey. – Z powodzeniem.
– Ja będę następnym Larrym Kingiem.
Jedli na spółkę jedną małą pizzę. Lynch zauważył, że został ostatni kawałek i chciał go położyć na talerzu Lacey.
– Ty go weź – zaprotestowała Lacey.
– Nie mam ochoty…
– Widzę przecież, że ci ślinka leci.
Oboje byli roześmiani. Kilka minut później, kiedy szli do teatru po drugiej stronie ulicy, Tom wsunął dłoń pod łokieć Lacey.
– Musisz uważać – powiedział. – W każdej chwili możesz natrafić na niewidoczny lód.
Gdybyś tylko wiedział – pomyślała Lacey. – Całe moje życie jest chodzeniem po niebezpiecznej ślizgawce.
Już trzeci raz oglądała przedstawienie „Król i ja”. Ostatnio na pierwszym roku studiów. Było to na Broadwayu i jej ojciec grał wówczas w orkiestrze. Chciałabym, żebyś dzisiaj też grał, Jacku Farrellu – myślała Lacey. Kiedy zaczęła się uwertura, łzy napłynęły jej do oczu. Z trudem je powstrzymywała.
– Dobrze się czujesz, Alicjo? – spytał szeptem Tom.
– Tak, dobrze.
Ciekawe, skąd Tom wie, że jest mi smutno? – zastanawiała się. – Może jest medium. Mam nadzieję, że nie.
Kuzynka Toma, Kate Knowles, grała rolę Tuptim, niewolnicy próbującej uciec z królewskiego pałacu. Była dobrą aktorką i miała świetny głos. Jest mniej więcej w moim wieku – myślała Lacey. – Chociaż niewykluczone, że może mieć kilka lat mniej. Podczas przerwy bardzo chwaliła Kate. Potem spytała:
– Czy twoja kuzynka pojedzie z nami na kolację?
– Nie. Pojedzie z zespołem. Spotkamy się na miejscu.
Jeśli mi szczęście nie dopisze, nie uda mi się zamienić z nią ani słowa – zmartwiła się Lacey.
Lacey szybko się zorientowała, że Kate i pozostałe aktorki nie są jedynymi gwiazdami na przyjęciu. Toma Lyncha nieustannie otaczał tłum. Wymknęła się na chwilę, żeby zamienić wino na wodę perrier. Kiedy zobaczyła, że Tom rozmawia z atrakcyjną młodą kobietą, nie podeszła już do niego. Nieznajoma prowadziła z Tomem ożywioną rozmowę i wpatrywała się w niego z podziwem.
Nie dziwię się jej – pomyślała Lacey. – Jest przystojny, inteligentny i miły. Na Heather Landi też zrobił duże wrażenie, chociaż kiedy pisała o nim po raz drugi, było oczywiste, że jedno z nich jest już z kimś związane.
Popijając wodę, podeszła do okna. Przyjęcie odbywało się w willi w Wayzata, zamożnym miasteczku położonym dwadzieścia minut drogi od Minneapolis. Doskonale oświetlona posiadłość graniczyła z jeziorem Minnetonka. Stojąc przy oknie, Lacey widziała ośnieżony trawnik i zamarznięte wody Minnetonki.
W pewnej chwili uświadomiła sobie, że kierowana przyzwyczajeniem wylicza w myślach walory posiadłości: doskonałe położenie, luksusowe wyposażenie, osiemdziesięcioletni budynek… W rozplanowaniu przestrzeni i wykonaniu detali widać rozwiązania, jakich nie stosuje się w dzisiejszym budownictwie, niezależnie od tego, ile pieniędzy ma inwestor – pomyślała, rozglądając się po sali, w której zgromadziło się około stu osób, nie tworząc tłoku.
Nagle zatęskniła za swoim biurem w Nowym Jorku, za nowymi ofertami, dopasowywaniem kupujących do posesji będących w ofercie, za podnieceniem, jakie czuła finalizując transakcje. Chcę do domu – pomyślała.
W tej właśnie chwili podszedł do niej Wendell Woods, gospodarz przyjęcia.