Odpowiadaj pytaniem na pytanie.
– Stale podróżujesz ze swoim zespołem – powiedziała Lacey. – Założę się, że ty też niektóre miasta pamiętasz lepiej niż inne.
– Jasne. Pamięta się te dobre, jak Minneapolis, i te najgorsze. Opowiem ci o jednym z tych złych…
Słuchając opowieści Kate, Lacey odprężyła się. To wspólna cecha wielu ludzi ze świata rozrywki – myślała Lacey z nostalgią. Tata miał ten sam dar; w jego wykonaniu nawet lista zakupów wydawała się ciekawa.
Przy drugiej filiżance kawy udało się jej tak pokierować rozmową, żeby móc wspomnieć o Wilhelmie, koledze, o którym mówiła Kate.
– Wczoraj powiedziałaś, że z kimś chodzisz zaczęła. – Jeśli dobrze pamiętam, on ma na imię Wilhelm.
– Wilhelm Merrill. Miły chłopak. Niewykluczone, że dokładnie taki, o jakim marzyłam, chociaż mogę nigdy nie mieć okazji się o tym przekonać. Będę jednak robiła, co w mojej mocy – rozchmurzyła się Kate. – Kłopot w tym, że ja stale podróżuję, a i on nigdzie nie może zagrzać miejsca.
– Jaki ma zawód?
– Jest bankowcem, specjalistą od inwestycji i nieustannie podróżuje do Chin.
Oby tylko teraz nie był w Chinach – zaniepokoiła się Lacey.
– W jakim banku pracuje? – spytała głośno.
– Chase.
Lacey nauczyła się już rozpoznawać ledwo wyczuwalne zainteresowanie świadczące o tym, że druga osoba czuje się zaintrygowana. Kate okazała się inteligentna. Wyczuła, że Lacey wyciąga z niej informacje. Dowiedziałam się już tego, na czym mi zależało – pomyślała. – Muszę znów pozwolić Kate mówić o tym, o czym ona ma ochotę rozmawiać.
– Sądzę, że byłabyś najszczęśliwszą osobą pod słońcem, gdybyś trafiła do takiej sztuki, którą będą z powodzeniem wystawiali na Broadwayu przez dziesięć lat – zauważyła.
– Pewnie! – ucieszyła się Kate. – To byłoby wspaniałe. Bardzo bym chciała osiąść w Nowym Jorku. Przede wszystkim ze względu na Wilhelma, rzecz jasna, ale też z myślą o Tomie. Jestem pewna, że w ciągu najbliższych kilku lat przeniesie się tam. Droga do sukcesu stoi dla niego otworem. To by dopełniło mojego szczęścia. Oboje jesteśmy jedynakami, więc jesteśmy dla siebie bardziej jak rodzeństwo niż jak kuzyni. Tom zawsze znajduje dla mnie czas. W dodatku należy do takich ludzi, którzy potrafią wyczuć, że ktoś potrzebuje ich pomocy.
Ciekawe, czy nie dlatego zaprosił mnie do teatru i dzwonił wczoraj – pomyślała Lacey. Zawołała kelnera i poprosiła o rachunek.
– Muszę już lecieć – wyjaśniła. – To mój pierwszy dzień w nowej pracy.
Zadzwoniła z aparatu telefonicznego w holu i zostawiła wiadomość dla George’a Svensona:
– Mam nową informację dotyczącą sprawy Heather Landi. Muszę ją przekazać bezpośrednio panu Baldwinowi w biurze prokuratora stanowego.
Odwiesiła słuchawkę i szybkim krokiem wyszła z hotelu świadoma, że już jest spóźniona.
Niecałą minutę później dłoń, pokryta dużymi plamami wątrobowymi, podniosła słuchawkę, jeszcze ciepłą od ręki Lacey.
Sandy Savarano nigdy nie dzwonił z aparatów, które można by było później sprawdzić. W kieszeniach miał pełno żetonów. Zamierzał zadzwonić z tego aparatu w pięć miejsc, potem przejść do innego aparatu i wykonać kolejnych pięć telefonów, i tak dalej aż do wyczerpania biur z przygotowanej poprzedniego dnia listy.
Wykręcił numer, a kiedy ktoś odpowiedział: „Nieruchomości Podmiejskie, słucham”, zaczął recytować:
– Nie zajmę pani wiele czasu. Dzwonię z Krajowego Związku Agentów Nieruchomości. Prowadzimy nieoficjalne badania…
33
Prokurator stanowy Gary Baldwin nie cierpiał głupców i powiedział o tym detektywowi z nowojorskiego oddziału policji Eddiemu Sloane’owi. Do wściekłości doprowadził go wczorajszy telefon od Sloane’a, z którego dowiedział się, że najprawdopodobniej z kopii pamiętnika Heather Landi, stanowiącej własność Jimmy’ego Landiego, znikło kilka kartek i to w czasie, kiedy pamiętnik leżał w komisariacie.
– Jak wam się udało nie zgubić reszty? – wściekał się. – Taki był przecież los oryginału.
Dwadzieścia cztery godziny później Sloane znów zadzwonił, dając Baldwinowi ponowną okazję do wyładowania złości.
– Wypatrujemy sobie oczy, czytając po wielekroć kopię, którą od was dostaliśmy, tylko po to, żeby się teraz dowiedzieć, że brakuje kilku kartek, z pewnością nie pozbawionych znaczenia, skoro ktoś podjął ryzyko ukradzenia ich wam sprzed nosa! Gdzie przechowywałeś pamiętnik, kiedy go dostałeś? Przyczepiony do tablicy ogłoszeń? Na ulicy? Przykleiłeś do niego karteczkę: „Dowód w sprawie morderstwa. Zezwala się na swobodne korzystanie”?
Słuchając tej tyrady, detektyw Eddie Sloane myślał o tym, co miałby ochotę zrobić Baldwinowi, i cofnął się wspomnieniami do lekcji łaciny, pobieranych w Szkole Wojskowej Xavier. Święty Paweł przestrzegał: Ne nominatur in vobis – niech o tym nie będzie mowy pośród was.
To doskonale pasuje, bo o tym, co miałbym ci ochotę zrobić, lepiej nie mówić. Niemniej jednak sam również był wściekły z tego powodu, że oryginał pamiętnika – oraz przypuszczalnie kilka kartek z kopii dokumentu – znikło z zamykanej na klucz kasetki, przechowywanej w jego szafce, w pokoju jego zespołu.
Oczywiście, że to jego wina. Klucz do kasetki i do szafki, zawieszone na ciężkim kółku, nosił przy sobie, w kieszeni marynarki. Marynarkę zaś zawsze wieszał na krześle. Każdy mógł wyjąć klucze z kieszeni, dorobić sobie komplet i odłożyć oryginalne na miejsce, zanim Sloane zdążyłby zauważyć ich brak.
Po zniknięciu oryginału zmieniono zamki, ale Sloane nie zmienił zwyczaju zostawiania kluczy w marynarce, wiszącej całymi dniami na krześle przy jego biurku.
Detektyw wrócił myślami do teraźniejszości. Baldwinowi w końcu zabrakło tchu, co dało Sloane’owi okazję do wtrącenia swoich trzech groszy.
– Powiadomiłem pana wczoraj, ponieważ był to mój obowiązek. Teraz dzwonię dlatego, że Jimmy Land i nie wydaje się w tej sprawie wiarygodnym świadkiem. Wczoraj przyznał, że kiedy dostał pamiętnik od pani Farrell, przejrzał go tylko pobieżnie. Poza tym, miał go w swoim posiadaniu nie więcej niż jeden dzień.
– Pamiętnik nie jest aż taki długi – warknął Baldwin. – Uważne przeczytanie całości zajmuje nie więcej niż kilka godzin.
– Ale on go nie przeczytał i w tym sęk – tłumaczył Sloane, gestem dziękując Nickowi Marsowi za kawę, którą ten postawił na biurku kolegi. – Pan Landi straszy, że narobi nam kłopotów, że wynajmie własnego detektywa… Na spotkaniu był obecny również wspólnik Landiego, Steve Abbott. On też dorzucił swoje trzy grosze.
– Nie dziwię się Landiemu burknął Baldwin. – Może rzeczywiście przydałby nam się jeszcze jeden detektyw; szczególnie, że wy do niczego nie doszliście.
– Wie pan, że to nieprawda. Ktoś obcy tylko by nam przeszkadzał. Zdaje się jednak, że nie będzie aż tak źle. Przed chwilą dzwonił do mnie Abbott – mówił Sloane. – Niemal mnie przepraszał. Powiedział, że dużo myślał o tej sprawie i że Landi może się mylić co do brakujących stron. Mówi, że tego wieczoru, kiedy Jimmy dostał od Lacey Farrell pamiętnik, był zbyt przygnębiony, żeby go czytać. Nazajutrz trochę sobie wypił, zanim się zabrał do lektury. Potem my zabraliśmy jego kopię.
– Możliwe, że się myli co do brakujących stron, ale nie możemy mieć co do tego pewności – powiedział lodowatym tonem Baldwin. – Zresztą, nawet gdyby nie miał racji w sprawie brakujących nie liniowanych kartek, to i tak oryginał zginął w czasie, kiedy był w waszych rękach, a to znaczy, że macie w komisariacie kogoś pracującego na dwie strony. Proponuję, żebyście zrobili u siebie porządki.
– Już się tym zajęliśmy.