Выбрать главу

– Trzech, Bobby – podsumowała. – Trzech bokserów, którzy wyzionęli ducha za sprawą tajemniczego zrządzenia losu.

Bobby zasępił się.

– Chcesz powiedzieć, że te zgony są ze sobą w jakiś sposób powiązane?

– To właśnie próbuję ci wyjaśnić, do jasnej cholery. – Odwróciła na moment wzrok. – Nie widzisz tego? Nie rozumiesz, że wnioski same się nasuwają?

– Nie wiem, Mel. Mam mówić szczerze? – Skinęła głową. – Moim zdaniem jest to bardzo naciągane. – Bobby z zafrasowaną miną podrapał się po brodzie. – Wyjaśnij mi, co niby miałoby łączyć tych trzech facetów?

– Wszyscy znęcali się nad kobietami i w taki czy inny sposób uszli sprawiedliwości. No i wszyscy umarli w niezwykłych okolicznościach.

– Tak, tak, ale poza tym nie mieli ze sobą nic wspólnego. Mieszkali i pracowali w zupełnie innych częściach miasta. Byli w różnym wieku, mieli różne wykształcenie. Pochodzili z różnych środowisk. Wszystko ich dzie…

– Wiem. – Melanie przerwała tę wyliczankę. – Moja teoria ma więcej dziur niż blok sera szwajcarskiego.

– Ejże. – Bobby podniósł ręce w geście kapitulacji. – Nie zabijaj posłańca. Jeśli uważasz, że ze mnie surowy sędzia, to poczekaj, co powie szef.

Wysiedli z wozu i ruszyli w kierunku wejścia do imponującego wieżowca ze szkła i betonu, w którym mieściły się biura FBI.

– Znowu próbujesz ratować mój tyłek? – zagadnęła Melanie.

– Ktoś musi. Nie chciałbym, żeby Greer cię wylał z roboty. Zdążyłem przyzwyczaić się do twojej obecności. Przy tobie człowiek nie może się nudzić.

– Dziękuję za komplement.

Kiedy weszli do holu ozdobionego freskami Franka Longa, owionął ich miły chłód klimatyzowanego wnętrza. Skierowali się ku windom. Melanie ogarnęła spojrzeniem prace artysty. Lubiła jego śmiałe, pełne rozmachu kompozycje, łączące elementy sztuki klasycznej i nowoczesnej.

– Nie mówię, że nie masz racji – ciągnął Bobby, wsiadając do kabiny. – Chcę tylko powiedzieć, że na razie nie kupuję twojej teorii. Spróbuj pokopać głębiej, zobacz, czy uda ci się coś znaleźć, i dopiero wtedy idź z tym do szefa.

– Poczekajcie!

Melanie zablokowała w ostatniej chwili zamykające się powoli drzwi i do windy wcisnął się Connor Parks z butelką szampana pod pachą. Uśmiechnął się szeroko.

– Cześć, Cukiereczku. Cześć”, Taggerty. Bobby stłumił chichot, a Melanie posłała Parksowi jadowite spojrzenie.

– Co tu robisz, Parks? Słyszałam, że Cleve Andersen dał ci solidnego kopa w tyłek. Odsunęli cię podobno od sprawy?

W kącikach ust Parksa pojawił się ledwie widoczny uśmieszek.

– Śmieszna historia, bo ja słyszałem to samo o tobie. Wygląda na to, że ktoś się ulitował i postanowił rzucić nam dzisiaj kość.

W duszy biednej Melanie antypatia do Parksa walczyła o lepsze z podziwem. Musiała przyznać, że jest niełatwym przeciwnikiem. Uniosła brew i wskazała ruchem głowy butelkę.

– Będziesz popijał kość, czy też świętował zamknięcie dochodzenia? A może po prostu nie lubisz pić w samotności?

Ostatnie słowa były ciosem poniżej pasa, z czego Melanie doskonale zdawała sobie sprawę. Chciała, żeby zabolały. I zabolały. Twarz Parksa na moment stężała. Winda stanęła i drzwi rozsunęły się z cichym szelestem. Wyszli na korytarz, gdzie stało już kilka osób, wśród nich Steve Rice. Na widok Parksa skinął ponaglająco w jego stronę.

Connor spojrzał na Melanie. Nie był już zły, tylko rozbawiony.

– To rekwizyt, Cukiereczku. Przyglądaj się, jak pracują duzi chłopcy, to może czegoś się nauczysz.

Już miał odejść, ale go zatrzymała, zbyt zaintrygowana, by wziąć sobie do serca przycinek, którym odpłacił jej za uwagę rzuconą w windzie.

– To ten sam gatunek szampana, który znaleźliśmy w pokoju Andersen.

– Widzisz? Jednak się uczysz.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

– Spóźniłeś się – stwierdził Rice.

Connor spojrzał na zegarek.

– Biorąc pod uwagę, że zadzwoniłeś do mnie zaledwie dwadzieścia pięć minut temu, spodziewałem się innego powitania. Na przykład: „Dzięki, że pojawiłeś się tak szybko, Con”.

– Piłeś?

– Odpierdol się.

Rice zmrużył oczy.

– Piłeś?

– Nie, do cholery jasnej. Nie piłem. Od dwudziestu dwóch dni nie miałem kropli alkoholu w dziobie.

– I bardzo dobrze. Biorę udział w przesłuchaniu dla podniesienia temperatury, a ty jesteś tu w roli obserwatora. Chcę, żebyś zwracał uwagę na każdy gest, każde zająknięcie tego faceta. Notuj wszystko w pamięci. W notesie. Rób, co chcesz, ale nie spuszczaj z niego oka. Oni myślą, że złapali ptaszka.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Nie boisz się, że znowu zrobię skandal?

– Chcesz być przy przesłuchaniu czy nie?

– Cholera, pewnie, że chcę. – Connor podał Rice’owi butelkę. Jak zauważyła Melanie, była identyczna ze znalezioną w pokoju „Sweet Dreams Motel”.

– Masz resztę rekwizytów?

– Tak.

Jak na zawołanie podeszli Pete Harrison i Roger Stemmons.

– Cześć, chłopaki – przywitał ich Rice. – Zaczynajmy. Pora się dowiedzieć, czy zdołamy zapuszkować pana Jenkinsa.

W chwilę później Connor wszedł do niewielkiej salki, w której stał monitor połączony z kamerą umieszczoną w pokoju przesłuchań. Przy stole siedzieli już May i Taggerty, przedstawicielka prokuratora okręgowego i kilku policjantów z FBI.

Connor usadowił się koło Melanie, po czym spojrzał na ekran i na nieruchomą twarz podejrzanego. Jeden rzut oka upewnił go we wcześniejszym przekonaniu. Ted Jenkins nie był tym, kogo szukali. Nie pasował do profilu. Zmierzwione, ciemne, dawno niestrzyżone włosy, bawełniana koszulka z krótkimi rękawami, papieros za uchem – wszystko to zdawało się na kilometr krzyczeć o życiowej przegranej. Chłopak wyglądał na robotnika albo na lumpa i w niczym nie przypominał zamożnego japiszona, który mógłby zainteresować Joli.

Naprzeciwko podejrzanego zasiadł Rice i dwóch dochodzeniowców. Pete Harrison postawił na stole butelkę szampana, obok położył kilka teczek. Jenkins sprawiał wrażenie nieprzytomnego ze zdenerwowania, chociaż nie padło jeszcze żadne pytanie.

Connor nachylił się do Melanie.

– Zwróć uwagę, gdzie Harrison postawił butelkę. Z boku, tak że Jenkins widzi ją kątem oka. Jeśli jest winny, nie wytrzyma i będzie co chwilę na nią spoglądał.

– A te teczki?

– Atrapy. Opatrzone nazwiskiem Jenkinsa, ale wypełnione czystymi kartkami papieru. Mają wywołać wrażenie, że zebraliśmy ogromny materiał na jego temat.

Melanie to zaimponowało.

– Tak pracują duzi chłopcy z FBI?

– Zgadłaś. Metody opracowane przez agenta specjalnego Johna Douglasa z Zespołu Prowadzenia Dochodzeń w Quantico.

Słyszała oczywiście o Douglasie. Przez wielu uważany był za najlepszego w kraju specjalistę od profilingu i analizy sceny zbrodni.

– Może jednak czegoś się nauczę – powiedziała innym już tonem.

Po wstępnych formalnościach zaczęło się przesłuchanie. Connor zamilkł i utkwił nieruchome spojrzenie w ekranie monitora.

– Co jest grane z tymi bąbelkami? – Jenkins wskazał głową butelkę szampana.

– Pozwolisz, że ja będę zadawał pytania, Ted – osadził go z miejsca Harrison. – Gdzie byłeś przez ostatnie cztery tygodnie?

– Nigdzie. – Chłopak wytarł dłonie o spodnie. – Tak się tylko obijałem.

– Nigdzie? Tak się tylko obijałeś? – powtórzył Harrison.

– Aha. – Jenkins spojrzał niespokojnie na Stemmonsa, a potem na Rice’a. – Coś nie pasuje?

– Chcesz nam przez to powiedzieć, że się ukrywałeś, tak?

– Nie. – Podejrzany ponownie przeniósł wzrok na Harrisona.