Выбрать главу

– Ale ma wyniki. – Melanie wpatrywała się w gliniarzy z FBI. – Jest jednym z najlepszych specjalistów od sporządzania profilu przestępcy. Okażemy się głupcami, jeśli zlekceważymy jego doświadczenie.

Ku zaskoczeniu Melanie, Pete się z nią zgodził.

– Co nie znaczy, że wypuścimy tego chłoptysia – zastrzegł się.

Wyszli na korytarz i wsiedli do czekającej już windy. Głęboko zamyślona Melanie stanęła koło Harrisona. Tak, to dobry moment, pomyślała.

– Zdaje się, że prowadziłeś dochodzenie w sprawie Jima McMilliana? – zagadnęła niby od niechcenia.

– Owszem. Dlaczego pytasz?

– Czytałeś, że nie żyje?

Pete uśmiechnął się.

– Dobrze mu tak.

– Ja nie żartuję. – Udała, że nie widzi ostrzegawczych spojrzeń Bobby’ego. – Zmarł w dziwnych okolicznościach.

– Co masz na myśli?

Wzruszyła ramionami z udaną nonszalancją.

– Wygląda na to, że został otruty lekarstwem, które miało mu pomóc zachować zdrowie. Umarł na atak serca spowodowany przedawkowaniem digitaliny.

– I co z tego? – Winda stanęła, drzwi się otworzyły. – Takie rzeczy się zdarzają. Rzadko, ale się zdarzają, prawda?

– Prawda. Tyle tylko, że inny damski bokser, którym musiałam się służbowo zainteresować, też niedawno umarł w równie dziwnych, delikatnie mówiąc, okolicznościach.

Harrison rzucił Melanie ostre spojrzenie.

– Uważasz, że te dwa zgony jakoś się łączą?

– Tego nie powiedziałam, tylko zwróciłam uwagę na zbieżność zdarzeń. Uczono mnie na akademii, że takie koincydencje należy sprawdzać, bo wcale nie muszą być przypadkowe. To wszystko. – Zerknęła na zegarek, jakby temat zbyt jej nie interesował. – Słyszałeś może o podobnych przypadkach?

– Jasne. – Harrison wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku. – Tak już jest na tym świecie, że faceci umierają. I wcale nie dowiedziałem się tego na akademii.

– Chodźmy już. Mel – zaczął ponaglać Bobby. – Szef na nas czeka.

Melanie zdawała się nie słyszeć partnera.

– Prawdę mówiąc, zetknęłam się również z trzecim bardzo dziwnym zgonem, Pete. Facet nazywał się Samson Gold. Zmarł, wąchając coś, co miało być koką, a okazało się mieszanką koki i czyściutkiej hery.

– To rzeczywiście niezwykłe, że gość wykitował, bo przyćpał – zachichotał Harrison. – Powinnaś natychmiast zawiadomić FBI. – Poklepał Melanie po ramieniu. – Fantazja cię ponosi, May.

Melanie zesztywniała. Wiedziała, że nie zasłużyła sobie na takie pobłażliwe kpiny, ale była tylko szarą myszką z Whistlestop i cokolwiek by powiedziała, musiało wywoływać śmiech. Zaczęła ogarniać ją złość.

– Jesteś pewien? – zapytała zaczepnie. – Tak samo jak tego, że profil nakreślony przez Connora Parksa to bzdura i że to Jenkins zabił Joli Andersen? Skoroś taki mądry, dlaczego chłopak nie chce się przyznać?

Na policzkach Pete’a pojawiły się czerwone, ceglaste plamy.

– Zajmij się lepiej swoimi sprawami, zamiast wymyślać bajki, May – warknął.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Zapytaj szwagra.

Harrison chciał odejść, ale Melanie chwyciła go za rękę.

– Chcę usłyszeć od ciebie, o co chodzi. Mierzył ją przez chwilę złym spojrzeniem, wreszcie wycedził:

– Cała przyjemność po mojej stronie, pani porucznik May. Twój szwagier złożył nam wizytę. Skarżył się na ciebie, bo podobno mu groziłaś, i twierdzi, że ma na to wiarygodnych świadków.

No tak, publicznie powiedziała Boydowi, że jeśli jeszcze raz dotknie Mii, Melanie nie będzie odpowiadała za własne czyny. Zaklęła bezgłośnie, wściekła na samą siebie za brak opanowania.

– Zwykłe rodzinne nieporozumienie – powiedziała niedbałym tonem.

– Doktor Donaldson jest innego zdania. – Pete spojrzał na Bobby’ego. – Powinieneś pomyśleć o innym partnerze, chłopcze, bo May stanowi zagrożenie dla otoczenia. Gdy poniosą ją nerwy, gotowa zrobić komuś krzywdę.

Kiedy dochodzeniowcy z FBI odeszli, Melanie odwróciła się do Bobby’ego.

– On nie ma racji – parsknęła ze złością. – Nie wymyślam bajek, nie fantazjuję i nie opowiadam bzdur. Gdyby miał trochę oleju w…

– Uspokój się, Mel. Nie chcę tego słuchać.

Dopiero teraz zauważyła, że zazwyczaj pogodny Bobby jest naprawdę zdenerwowany. Rozmowa Melanie z Harrisonem wytrąciła go z równowagi, co więcej, było mu wstyd za partnerkę.

– Chciałam wykorzystać okazję – próbowała się usprawiedliwić. – Pomyślałam, że Harrison może…

– Co pomyślałaś? – przerwał jej Bobby. – Że padnie ci do stóp, pełen podziwu dla twojej niezwykłej przenikliwości? Że będzie cię błagał, byś pozwoliła mu wziąć udział w polowaniu na tajemniczego seryjnego mordercę? – Bobby odwrócił na moment głowę. – Następnym razem, kiedy będziesz chciała przedstawić swoje genialne teorie chłopcom z FBI, postaraj się oszczędzić mi widowiska. I przykrych upokorzeń.

Cofnęła się o krok, zaskoczona pełnymi sarkazmu słowami partnera. Od pewnego czasu musiała wzbierać w nim złość na jej poczynania, wreszcie wybuchnął.

– Teraz już wiem, co czujesz, pracując ze mną – oznajmiła sztywno. – Dobra, rozumiem, o co ci chodzi. Ale możesz się uspokoić, bo nie będę cię już więcej upokarzać. Obiecuję.

Bobby zaklął pod nosem.

– Lubię cię, Mel. Lubię z tobą pracować, jesteś dobrą gliną, ale masz… masz jakąś zadrę za skórą. I ona ci przeszkadza.

– W czym niby ma mi przeszkadzać? W kontaktach z tobą? W robocie?

– W jednym i w drugim. Praca w Whistlestop nie jest efektowna, wszyscy o tym wiemy i nikt nie udaje, że jest inaczej. Nie prowadzimy wielkich spraw, tylko bawimy się w codzienne drobiazgi. Mnie to odpowiada, nie szukam niczego innego i chcę spokojnie doczekać emerytury. Jednak z tobą jest inaczej. Nosi ciebie, jakbyś tu się dusiła. Może powinnaś się zastanowić, czego tak naprawdę chcesz?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Melanie leżała w łóżku i wpatrywała się w sufit. Nie mogła usnąć. Minął tydzień od dnia, kiedy poróżniła się z Bobbym. Tydzień od chwili, kiedy upokorzyła go – i siebie – wobec gliniarzy z FBI.

Przez ostatnie dni chodziła rozdrażniona, wszystko ją irytowało. Każde słowo, każdy gest kolegów w pracy przyjmowała jako wymierzoną pod swoim adresem złośliwość i nie potrafiła się skupić na robocie.

Nie mogła, jak chociażby dzisiejszej nocy, zmrużyć oka. Czwarta nad ranem, a ona nie śpi. Siedem bezsennych nocy. Pod rząd. Cholera!

Nie wierząc, że – uśnie, wstała i przeszła do kuchni zaparzyć kawę.

Włączyła ekspres, oparła się o blat i zapatrzyła się w płyn przesączający się do dzbanka. Ziewnęła szeroko, wdychając przy okazji aromatyczny zapach mokki.

W tej samej chwili przyszedł jej do głowy zbawienny pomysł. Miała poczucie, że znalazła rozwiązanie dręczących ją problemów.

Ktoś musi jej pomóc. Ktoś, kto miałby znacznie większy autorytet niż pierwszy lepszy prowincjonalny gliniarz. W Whistlestop była osamotniona. Bobby nawet nie próbował kryć, co myśli o jej teorii, podobnie jak ci ważniacy z FBI, a do szefa pójść nie mogła. Kazałby jej zapomnieć o sprawie, a wtedy albo musiałaby go posłuchać, albo pożegnać się z karierą.

Pozostawało pytanie, do kogo powinna się zwrócić?

Nie dysponowała żadnymi dowodami, nie znalazła też żadnych powiązań między ofiarami. Potrzebowała mocnych argumentów, czegoś, czego nie sposób zlekceważyć.

Musiała znaleźć kolejnego „boksera”, który zmarł w dziwnych okolicznościach.

Wyprostowała się gwałtownie. Oczywiście! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Prawdopodobnie jest znacznie więcej ofiar, bo morderca mógł działać od wielu lat.