Dotarł do kasy, zamówił kawę i ruszył w stronę sali zabaw.
Nagłe usłyszał jej głos. Wołała do synka, za coś go chwaliła. Connor spojrzał w tamtą stronę. Siedziała przy niskim stoliku, na którym poniewierały się resztki niedojedzonego posiłku.
– Cześć, May – mruknął, stając koło niej. Na twarzy Melanie odmalowało się zdziwienie, a zaraz potem satysfakcja.
– Jak mnie znalazłeś?
– Taggerty.
Skinęła głową i uśmiechnęła się pod nosem.
– Miał przykazane powiedzieć ci, gdzie mnie szukać, gdybyś pytał.
Connor niepewnie usiadł na niewielkim stołku. Czuł się trochę jak w krainie krasnoludków.
– Który to twój? – zapytał, wskazując na rozbawioną gromadę dzieci.
– Ten blondas w jaskrawoniebieskim T-shircie. Casey.
– Fajny chłopak.
– Najwspanialszy. – Uśmiechnęła się lekko. – Chyba nie przemawia przeze mnie matczyne zaślepienie?
– Byłoby smutno, gdyby nie przemawiało.
Melanie upiła łyk soku.
– Masz dzieci?
– Nie – odpowiedział po chwili wahania i zaklął w duchu, widząc lekko uniesioną brew Mel. Przed tą dziewczyną niewiele dało się ukryć. – Moja była żona ma syna. Był mniej więcej w wieku Caseya, kiedy braliśmy ślub. – Odchrząknął. – Przeczytałem twój raport.
– No i? – W głosie Melanie dało się słyszeć wielkie napięcie.
– Chyba trafiłaś na coś. Moim zdaniem rzeczywiście mamy do czynienia z seryjnym mordercą.
Melanie aż sapnęła.
– A więc nie myliłam się.
– To tylko moje zdanie. Próbowałem opracować profil faceta. Chcesz posłuchać?
– Jasne, pozwól mi tylko ochłonąć. Melanie musiała zająć się Caseyem, który popisywał się skokami w salce pełnej piłeczek. Wyraziła swój zachwyt dokonaniami syna, po czym wróciła do stolika.
– Przepraszam.
– To ja powinienem przeprosić, że nachodzę cię i zabieram czas przeznaczony dla małego. Wracając do sprawy: wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia nie z facetem, ale z kobietą.
– Z kobietą? – Melanie ściągnęła brwi. – To brzmi sensownie, ale wśród seryjnych morderców prawie nie ma kobiet.
– Owszem, lecz „prawie” nie znaczy jednak „nigdy”. Kiedy kobieta zabija, unika rozlewu krwi. Wybiera truciznę, uduszenie i tym podobne metody. Kobiety z definicji wszak są łagodniejsze od nas. – Melanie skrzywiła się na ten płaski dowcip, Connor zaś mówił dalej: – Nasza Enes ma od trzydziestu dwóch do czterdziestu pięciu lat. Biała, wykształcona, w miarę zamożna. Świetnie zorganizowana, inteligentna, planuje swoje zbrodnie nadzwyczaj precyzyjnie.
– Dlatego dotąd nikt nie wpadł na jej trop.
– Poza tobą – skorygował Connor. – Zna swoje ofiary i za każdym razem inteligentnie i precyzyjnie wybiera sposób śmierci. Prawie na pewno sama doświadczyła przemocy w domu i teraz karze kolejnych mężczyzn za własne cierpienia. Musi mordować od jakiegoś czasu, ale nie wykluczam, że jest już u kresu wytrzymałości, wręcz bliska załamania. Na pewno uważnie śledzi wzmianki w prasie, obserwuje rodziny tych, których wysłała na tamten świat, i chodzi na groby zamordowanych. No i czeka, kiedy wreszcie media zaczną o niej mówić. W końcu co to za przyjemność odgrywać samego Boga, skoro nikt tego nie zauważa?
Connor zamilkł:
– Mama! – zawołał Casey, chcąc się pochwalić jakimś nowym wyczynem.
Dopiero teraz Melanie zdała sobie sprawę, że zrobiło się późno. Większość rodziców już wyszła i restauracja opustoszała.
– Muszę wracać do domu – zaczęła się usprawiedliwiać. – Casey jutro wcześnie wstaje.
– Powiedziałem ci już wszystko. – Connor wstał. – Umówiłem nas jutro na dziesiątą rano z moim szefem, Steve’em Rice’em. Załatw sobie kilka godzin wolnego w pracy.
Melanie skinęła głową i zajęła się Caseyem.
Connor mógł już się pożegnać i pójść sobie, coś go jednak zatrzymywało. Może tęsknota za codziennymi, drobnymi rytuałami rodzinnymi, jakich był właśnie świadkiem?
– Dlaczego mnie nie spławiłeś? – zapytała Melanie, kiedy odprowadził ją i Caseya do jeepa.
– Z dwóch powodów. Powiedziałaś, że w końcu znajdziesz kogoś, kto ci uwierzy, więc pomyślałem, dlaczego nie ja? Nic nie tracę, zadając się z jakąś pomyloną policjantką. Albo masz rację i jesteś bystrzejsza od całej reszty, albo wyjdziesz na kompletnego świra. Tak czy inaczej będzie dobra zabawa.
– Dzięki za zaufanie.
Connor przechylił głowę.
– Bardzo proszę.
– A drugi powód?
– Zapamiętałem sobie twoje słowa, że morderca bawi się w Boga. Miałem już z podobnymi do czynienia i wiem, że taki nie przestanie, dopóki ktoś go nie powstrzyma.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Następnego dnia rano Melanie i Connor wjechali niemal równocześnie na podziemny parking Wachovia Building, wieżowca w centrum Charlotte, w którym trzy piętra zajmowały biura FBI.
Connor pierwszy wysiadł ze swojego samochodu i podszedł do jeepa.
– Gotowa? – zapytał z uśmiechem.
– Pytanie!
– No to idziemy. – Kiedy ruszyli w stronę wind, zagadnął: – Powiedziałaś swojemu szefowi, co jest grane?
– A jakże – prychnęła Melanie. – Myślałam, że pęknie ze złości. Oznajmił mi, że jak jeszcze raz wpadnie mi do głowy bawić się w prywatne dochodzenie, to mogę się pożegnać ze swoją blachą. Rugał mnie i wrzeszczał, jakbym była ostatnim pomiotłem, ale w oczach błyskały mu iskierki dumy. Tak naprawdę cieszył się, że to ktoś z jego ludzi wpadł na interesujący trop – kończyła już w kabinie windy.
– Zdenerwowana? – zapytał Connor.
– Podniecona. – Melanie głęboko wciągnęła powietrze. – Rice chyba nie gryzie?
– Tylko kiedy ktoś go sprowokuje. – Connor otworzył szklane drzwi w holu na dziewiątym piętrze, wiodące do biur FBI.
Rice już na nich czekał. Connor szybko dokonał prezentacji, po czym cała trójka zajęła miejsca wokół biurka.
– Co macie? – zapytał Rice, przechodząc ód razu do rzeczy.
Connor spojrzał na Melanie.
– Może ty zaczniesz? Opowiedz, jak wpadłaś na trop seryjnego mordercy i co przyniosły wyniki twoich dotychczasowych poszukiwań.
Melanie zrelacjonowała krok po kroku kolejne etapy prywatnego dochodzenia. Kiedy skończyła, wręczyła Rice’owi teczkę z dokumentacją i niespokojnie czekała na jakikolwiek komentarz. Connor tymczasem w milczeniu przeglądał otrzymane przed chwilą materiały.
– Przerwałam poszukiwania, kiedy natrafiłam na czwartą ofiarę – podjęła na nowo z bijącym sercem. – Cztery morderstwa w ciągu dwunastu miesięcy to alarmująca liczba, a może być ich znacznie więcej. Dysponowałam jednak bardzo ograniczonymi środkami i musiałam szukać wsparcia.
– Tu pojawiam się ja – przejął pałeczkę Connor. – Porucznik May przedstawiła mi swoją teorię. Nie ukrywam, że początkowo byłem bardzo sceptyczny, ale po przestudiowaniu dokumentacji zacząłem dostrzegać pewne prawidłowości. Mamy do czynienia z wyjątkowo przebiegłą sztuką. Przygotowałem profil mordercy. – Wręczył swoje opracowanie Rice’owi.
– Myślisz, że nasz Enes jest kobietą? – zapytał Rice, przeczytawszy krótki tekst. – Wśród seryjnych morderców jest bardzo mało kobiet.
– To nic nie przesądza. Jak w każdej regule, i w tej mogą istnieć wyjątki.
Rice zasępił się. Ufał Connorowi i jego doświadczeniu, ale wierzył również statystykom.
– Może ma wspólnika mężczyznę? Brata? Kochanka?
Connor pokręcił głową.
– Nasza Enes niezwykle starannie planuje swoje zbrodnie. Tak je inscenizuje, by wyglądały na wypadki. To jej podpis. Według mnie wszystko wskazuje na białą kobietę, która działa w pojedynkę.