Dobry Boże, co się z nią dzieje?
Jest zupełnie rozbita.
Nie, z nią wszystko w porządku, tylko Weronika Ford nastawia siostry przeciwko niej. Próbuje odebrać je Ashley.
Właśnie weszła do sklepu z bielizną. Ashley zatrzymała się przed wystawą i obserwowała, jak pani prokurator krąży między półkami, zagadując wesoło do sprzedawczyni.
Kiedy wyszła, Ashley podążyła za nią, trzymając się w bezpiecznej odległości. Weronika odwiedziła jeszcze perfumerię, księgarnię i sklep z butami. Wszędzie coś kupowała, najwyraźniej nie liczyła się z pieniędzmi. Nie patrzyła na ceny. Wybierała upatrzoną rzecz i wręczała kasjerce kartę kredytową.
Idąc tak od sklepu do sklepu, w pewnym momencie skręciła w odchodzący od placu zaułek. Ashley przyspieszyła kroku. Kiedy dotarła do rogu, zaułek był pusty. Ani śladu Weroniki. Ruszyła w głąb uliczki.
– Szukasz mnie?
Ashley odwróciła się gwałtownie. Kilka metrów od niej stała Weronika. Oparła ręce na biodrach i mierzyła Ashley wściekłym spojrzeniem. Musiała zorientować się, że jest śledzona, i ukryła się w jednej z wnęk prowadzących na tyły sklepów.
– Weronika! – zawołała Ashley, udając zaskoczenie. – Co tutaj robisz?
Lecz ta nie dała się zwieść.
– Dlaczego mnie śledzisz?
– A dlaczego miałabym tracić czas na podobne idiotyzmy? – Ashley czuła, że pąsowieje ze wstydu.
– To właśnie chciałabym wiedzieć. – Weronika, przechyliwszy lekko głowę, mierzyła ją uważnym spojrzeniem. – Niezbyt mnie lubisz, prawda?
– W ogóle cię nie lubię.
– Dlaczego? Co ci zrobiłam, Ashley? Poza tym, że usiłowałam zaprzyjaźnić się z tobą?
– A może ja nie chcę twojej przyjaźni? Może uważam cię za złego człowieka?
Po raz pierwszy tak wyraźnie sformułowała swoją opinię na temat Weroniki. I chyba się nie myliła. W tej kobiecie było coś antypatycznego, odstręczającego i śliskiego.
– Ja? Złym człowiekiem? – parsknęła z niedowierzaniem. – Powinnaś iść do psychoanalityka, Ashley. Im prędzej, tym lepiej, zanim zdążysz skrzywdzić tych, którzy cię kochają. – Podniosła z ziemi swoje zakupy i odwróciła się na pięcie.
Ashley patrzyła, jak znika u wylotu zaułka.
– Co ty możesz o mnie wiedzieć? – krzyknęła łamiącym się głosem. – Wynoś się z naszego życia. Zniknij. Odczep się od moich sióstr! – zawołała.
Weronika zatrzymała się i odstawiła torby z zakupami.
– A więc o to chodzi, tak? O twoje siostry. Boisz się, że lubią mnie bardziej niż ciebie. Jesteś zazdrosna, że się z nimi przyjaźnię.
Owszem, była zazdrosna, ale chodziło o coś więcej. Weronika budziła w niej odrazę, która była silniejsza niż jakakolwiek zazdrość.
– Wracaj do Charlestonu i zostaw nas w spokoju. To moje siostry. Moje! Nie masz nic wspólnego z naszą rodziną. – Po policzkach Ashley spływały łzy.
– Wybacz, Ashley, ale będę robiła to, co chcę.
Weronika podniosła torby, odwróciła się i wyszła z zaułka.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Connor podjechał pod dom Melanie, ale jeszcze przez chwilę siedział w samochodzie, nie wyłączając silnika. Bębnił palcami w kierownicę, niepewny, czy powinien wysiąść, czy też odjechać.
Na tylnym siedzeniu leżała duża szara koperta, czyli powód wizyty.
Skrzywił się. Prawdę powiedziawszy, wcale nie musiał tu przyjeżdżać, bo to, co miał do załatwienia, mógł omówić równie dobrze przez telefon. A jednak z samego rana pojechał do policji miejskiej, by zobaczyć się z Melanie. Kiedy usłyszał, że nie przyszła do pracy, bo jej synek zachorował, zdecydował się odwiedzić ją w domu. I nie kierowały nim wcale pobudki zawodowe.
Pracowali razem od ponad miesiąca. Przez ten czas zdążył przekonać się, że Melanie jest świetnym policjantem. Była kompetentna i metodyczna, a przy tym obdarzona rzadką intuicją, no i aż do przesady uczciwa. Ponadto w gorącej wodzie kąpana i naprawdę zabawna, gdy miała na to ochotę.
A przy tym bardzo atrakcyjna.
Connor uśmiechnął się melancholijnie. Melanie May ciągle pozostawała dla niego tajemnicą. Wiedział, że jest rozwiedziona, że ślepo kocha swojego synka i że jej ambicje sięgają dużo dalej niż policja miejska.
Te suche informacje mu nie wystarczały.
Dawno nikt nie budził w nim podobnych uczuć.
Wystarczający powód, żeby odjechać.
Jednak zamiast wrzucić bieg, Connor wyłączył silnik, chwycił kopertę i wyskoczył z samochodu, zanim miał czas zmienić zdanie.
Nie zdążył jeszcze nacisnąć dzwonka, gdy w drzwiach pojawiła się Melanie. W wypłowiałych dżinsach, białym T-shircie, bosa, z mokrymi włosami prosto spod prysznica, wyglądała bardziej na uczennicę niż na oficera policji i matkę czterolatka.
– Connor? Co cię sprowadza? – Była wyraźnie zaskoczona.
– Cześć – bąknął niepewnie, przestępując z nogi na nogę. – Bobby powiedział, że jesteś w domu. Nie przeszkadzam?
– Skądże. Casey właśnie usnął. – Uśmiechnęła się. – Co nowego?
Odchrząknął. Każdemu mógłby łgać prosto w oczy, ale nie Melanie.
– Dzisiaj rano przyszły dwa faksy, z policji w Asheville i z Columbii. Mamy prawdopodobnie dwie kolejne ofiary Mrocznego Anioła. Pomyślałem, że chciałabyś je zobaczyć.
Melanie cofnęła się, robiąc Connorowi przejście, po czym poprowadziła go do kuchni.
– Siadaj, zaraz zrobię kawę. Miałam ciężką noc i sama chętnie się napiję.
Connor usadowił się na wysokim stołku przy blacie śniadaniowym, położył kopertę przed sobą i oparł brodę na dłoni.
– Jak się czuje Casey? Bobby mówił, że jest chory.
– Ma zapalenie ucha. – Melanie włączyła ekspres. – Infekcje ciągle się powtarzają Myślałam, że z tego wyrośnie, ale… – Nie dokończyła zdania. – Co masz?
Connor zamrugał gwałtownie.
– Słucham?
– Pytam o te ewentualne ofiary.
– A… prawda. – Otworzył kopertę i wyjął faksy. – Już mówiłem, dostaliśmy je z Asheville i Columbii. Dotyczą dwóch zgonów. Wzbudziły podejrzenia, ale policja nie znalazła nic konkretnego. Nie wszczęto nawet dochodzenia. Co prawda nasz Anioł ma inny modus operandi* [Modus operandi (łae.) – sposób działania (przyp. red.)] ale skądinąd wiadomo, że obaj zmarli znęcali się nad żonami. Chciałbym usłyszeć twoją opinię.
Ekspres prychnął po raz ostatni i Melanie rozlała kawę do kubków.
– Opowiedz mi o tych facetach – poprosiła, siadając i podsuwając kubek Connorowi.
– Pierwszy był miłośnikiem motocykli. Zginął na górskiej drodze, bo ktoś go zepchnął. Żadnych świadków.
– Skąd wiesz, że zepchnął?
– Ślady opon, charakterystyczne uszkodzenia maszyny.
– Ryzykowna sprawa. Na publicznej drodze, w biały dzień…
– Równie dobrze mógł być to wypadek. Droga wąska, tego dnia padało, było ślisko. Ktoś chciał go wyprzedzić, no i stuknął.
Melanie stanęła teraz koło Connora i zerkała mu przez ramię na faks. Zapach jej włosów, lekkie muśnięcie na policzku… nie mógł się skoncentrować na tym, co mówi.
– A drugi?
Connor musiał użyć całej siły woli, by wrócić do sprawy.
– Myśliwy. W czasie sezonu łowieckiego każdy weekend spędzał w lesie pod namiotem. Czasami sam, czasami z kumplami. Zginął, trafiony kulą prosto w pierś, z małej odległości. Jacyś obcy myśliwi znaleźli trupa.
– Żadnych świadków?
– Nie, bo akurat w ten weekend wybrał się do lasu sam.
– Samotny, nic niepodejrzewający facet. Anioł lubi takie sytuacje.
– Owszem, ale z drugiej strony oba morderstwa wymagały brutalniejszych i bardziej ryzykownych metod niż stosowane przez Anioła. Poza tym obaj delikwenci zginęli przez swoje hobby, a nie przez słabości, jak to się dzieje w przypadku ofiar Anioła. Ale obydwaj znęcali się nad żonami i obaj zeszli z tego świata na skutek niewyjaśnionych wypadków.