– Już dobrze, wystarczy. Zrozumiałam, co chcesz mi powiedzieć. – Nachyliła się ku niemu.
– A jednak ta sprawa… nie przyszło ci do głowy, że… – Nie dokończyła zdania. – Nieważne.
Światło na skrzyżowaniu zmieniło się na żółte i Connor nacisnął na hamulec.
– Jesteśmy partnerami i razem prowadzimy dochodzenie. Chcę wiedzieć, co myślisz.
Melanie wahała się przez chwilę, wreszcie powiedziała:
– Czy nie przyszło ci do głowy, że te zgony wcale nie muszą być powiązane? Może żaden z tych facetów nie został zamordowany? Może to dzieło boskiej sprawiedliwości? Może się pomyliłam?
– Nie, nie pomyliłaś się. – Światło się zmieniło i Connor przejechał przez skrzyżowanie. – Nie wierzę w boską sprawiedliwość. Nie wierzę, że Bóg w swojej wszechwiedzy karze łajdaków. Za dużo jest zła na świecie, żeby to była prawda.
– Kiedy nie odpowiedziała, posłał jej ciepłe spojrzenie. – Rozmowa z panią Barton zrobiła na tobie wrażenie, prawda?
– To miła kobieta.
No i wymigała się od odpowiedzi.
– O kim myślałaś, gdy napomknęłaś, że masz podobne doświadczenia?
– Mój ojciec.
Connor szybko odwrócił wzrok.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Raczej nie.
– Jesteś pewna? Masz fatalny humor.
– Owszem, fatalny. – Melanie sapnęła ze złością. – Zajmij się prowadzeniem, dobrze?
Connor spojrzał w lusterko wsteczne, skręcił kierownicę w prawo i przy akompaniamencie gniewnych porykiwań klaksonów gwałtownie zmienił pas.
Zaparkował na poboczu szosy.
– Nie, niedobrze – oznajmił stanowczo.
Melanie zacisnęła dłonie.
– Zostaw mnie w spokoju, Parks. Naprawdę jestem w kiepskim nastroju.
– O to właśnie chodzi. Możesz mi powiedzieć, dlaczego?
– Nie mogę. Ruszaj z łaski swojej i dowieź nas na miejsce.
– Wiem, o co chodzi – powiedział z uśmiechem. – O to, że chciałem cię pocałować, kiedy przyszedłem do ciebie z faksami.
Melanie szeroko otworzyła oczy.
– Zwariowałeś!
– Wcale nie zwariowałem. Pewnie zastanawiasz się cały czas, kiedy znowu spróbuję tego samego.
Melanie oblała się rumieńcem.
– Nawet o tym nie myśl, Parks. A więc miał rację.
– Moje towarzystwo musi ci przeszkadzać. W końcu jestem superfacetem i cały twój świat stanął na głowie.
Melanie wybuchnęła śmiechem.
– Superfacet? Świat stanął na głowie? Kpisz chyba, Parks, a jeśli mówisz poważnie, powinieneś iść do psychiatry.
Chciał zrobić zbolałą minę, ale nie mógł powstrzymać chichotu.
– Nie musisz się tak wyśmiewać. Nawet superfaceci mają swoje uczucia i łatwo ich zranić.
Melanie prychnęła w odpowiedzi.
– Przepraszam, ale rozmowa z panią Barton przygnębiła mnie. Spotkania z tymi wszystkimi kobietami wprowadzają mnie w ponury nastrój. To, co mówią… Znam to. Przeżywałam to samo, Connor. – Ścisnął jej dłoń, a Melanie nie cofnęła ręki, tylko odwzajemniła uścisk. – Nie płakałam, kiedy umarł. – Odwróciła wzrok, zatopiona we wspomnieniach. – Cieszyłam się, że odszedł. Naprawdę się cieszyłam.
– Co takiego… ci zrobił? – Ledwie zadał to pytanie, natychmiast ugryzł się w język. Nie dlatego, że nie była to jego sprawa, choć rzeczywiście nie była, ani dlatego, że go nie obchodziła.
Bał się, że obchodzi go aż za bardzo. Melanie nie odpowiedziała od razu, jakby jeszcze raz musiała przezwyciężyć dawne lęki.
– Znęcał się nade mną i nad siostrami. Bił nas i upokarzał na wszystkie możliwe sposoby. Był podłym człowiekiem, okrutnym i złym. Myślę, że niszczenie nas sprawiało mu przyjemność. Czasami wydaje mi się, że to była jedyna przyjemność, jaką czerpał z życia. – Melanie wciągnęła głęboko powietrze i mówiła dalej, choć przychodziło jej to z największym trudem. – Ja jakoś się broniłam przed jego atakami, ale najbardziej cierpiała Mia. To na niej skrupiała się cała jego złość, chociaż nie wiem, dlaczego właśnie ją sobie upatrzył. Być może wyczuwał, że jest z nas najsłabsza. – Zacisnęła dłonie. – Wołałbym, żeby to mnie wybrał. Kiedy bił Mię czy Ashley, bolało mnie każde uderzenie, które na nie spadało.
Po policzku Melanie spłynęła samotna kropelka. Był to o wiele gorszy widok niż fontanna łez. Connor miał ochotę wziąć Mel w ramiona i przytulić ją do piersi, z całych sił chronić przed bólem.
– Zawsze czułam się… winna, że to nie mnie bije.
Connor mocniej ścisnął dłoń Melanie.
– Nie rozumiesz, że właśnie o to mu chodziło? Wiedział, że cierpisz, kiedy znęcał się nad twoimi siostrami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie w ten sposób cię złamie.
Melanie uwolniła dłoń i podniosła ją do ust, tłumiąc cichy okrzyk. Tak, teraz rozumiała.
– Ja… nigdy… – Słowa uwięzły jej w gardle. Przez chwilę milczała, a gdy się odezwała, w jej głosie zabrzmiała twarda, obca nuta: – Kiedy skończyłyśmy trzynaście lat, zaczął molestować Mię.
– Chryste…
– Którejś nocy przywiązałam go do łóżka i przystawiłam mu nóż do gardła. Zagroziłam, że jeśli jeszcze raz dotknie Mii, zabiję go. Byłam gotowa to zrobić. Jeszcze dzisiaj jestem przekonana, że byłabym w stanie go zamordować. – Zacisnęła usta. – Jak mogę potępiać Mrocznego Anioła? Kim jestem, żeby ją ścigać? Jak mogę patrzeć w oczy pani Barton i opowiadać o prawie i sprawiedliwości, skoro sama byłam gotowa zabić?
– Jak? – zapytał Connor cicho. Doskonale rozumiał, co działo się w duszy Melanie, jak sprzeczne uczucia nią targają. – Po prostu. Byłyście jeszcze dziećmi, przerażonymi i kompletnie bezradnymi. Musiałyście bronić się przed człowiekiem, którego obowiązkiem było was chronić, a nie miałyście do kogo zwrócić się o pomoc. Trwało to całe lata, aż wreszcie zareagowałaś. Zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne, i wybrałaś jedyny sposób, jaki potrafiłaś wtedy wymyślić. Chryste Panie, byłaś jeszcze dzieckiem, miałaś zaledwie trzynaście lat, a zrobiłaś wszystko, by uratować swoje siostry. Nie jesteś potworem, tylko godną podziwu bohaterką.
– Nie jestem taka pewna. – Spuściła wzrok i zmarszczyła czoło. – Zadzwoniła do mnie na posterunek jakaś kobieta. Chodziło o Mrocznego Anioła. Zarzuciła mi, że zdradziłam. Powiedziała, że zna mnie, i zapytała: „jak mogłaś”? Czasami sama się nad tym zastanawiam.
Connor wyprostował się.
– Kiedy dzwoniła?
– Wkrótce po tym, jak zaczęliśmy prowadzić oficjalne dochodzenie. Mniej więcej w tydzień po otwarciu sprawy.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Pomyślałam, że to jakaś wariatka. Tyle się wtedy mówiło o Mrocznym Aniele. Zresztą drugi raz się nie odezwała. – Wzruszyła ramionami. – Nie przypuszczałam, że to ważne.
– Wszystko jest ważne, Melanie. Każdy szczegół z pozoru pozbawiony znaczenia. – Connor zaczął bębnić palcami o kierownicę. – Powiedziała, że wie, kim jesteś. Co to, twoim, zdaniem, mogło oznaczać? Że zna cię osobiście?
– Wtedy tak nie myślałam. Nie rozpoznałam głosu. Ale teraz… mam wrażenie, że zna… moją duszę, moją przeszłość, jakkolwiek głupio to brzmi.
– Czy to mógł być Mroczny Anioł?
Melanie znieruchomiała i zaklęła pod nosem.
– Nie wiem, ale wszystko jest możliwe. – Spojrzała na Connora. – Spieprzyłam sprawę, prawda?
– Tylko się teraz nie biczuj. Jeśli jeszcze raz zadzwoni, zatrzymaj ją przy telefonie tak długo, jak potrafisz, i spróbuj sprawdzić, skąd dzwoni.