Dlaczego Carlos nie wychodzi? Dlaczego już nie wyszedł? Na co czekał? Z pewnością nie na bardziej sprzyjające warunki, bo na to nie miał co liczyć. Czyżby rany okazały się tak poważne, że pozbawiły go przewagi, jaką zdołał osiągnąć do tej pory? Było to możliwe, ale mało prawdopodobne. Zabójca zabrnął tak daleko, że nie mógł już się wycofać. Jedynym wyjściem było dla niego kontynuowanie ucieczki. W takim razie, dlaczego? Nieodparta logika nakazywała mordercy, który rozprawił się z pościgiem, jak najszybsze opuszczenie miejsca kolejnej zbrodni. To była jego jedyna szansa! Skoro tak, to czemu nadal był w środku? Dlaczego nie wskoczył do któregoś z samochodów i nie ruszył ile mocy w silniku ku wolności?
Jason ponownie przywarł plecami do ściany i zaczął powoli przesuwać się w lewo, starając się dostrzec coś, co mogło mieć dla niego jakieś znaczenie. Jak większość magazynów broni na całym świecie budynek nie miał w ogóle okien na parterze; najniższe były usytuowane dopiero około czterech metrów nad ziemią. Znajdował się właśnie pod jednym z nich. Doświadczony snajper mógł oddać stamtąd celny strzał do kierowcy samochodu KGB. Po chwili dotarł do drzwi pomalowanych na ten sam kolor co ściany; boczne wejście, o którym nikt nie raczył mu wspomnieć. Szczegóły, znowu te przeklęte, pozornie nieistotne szczegóły! Cholera!
Dochodzące z wnętrza dźwięki muzyki przybrały na sile – finał triumfalnego marsza wzbierał rykiem trąb i przeraźliwym łoskotem werbli. Teraz! Uroczystość dobiegała końca i Szakal z pewnością wykorzysta związane z tym zamieszanie, żeby się wymknąć. Wmiesza się w tłum, a kiedy ludzi ogarnie panika na widok rozbitego samochodu i pokiereszowanego pociskami ciała kierowcy, po prostu zniknie. Trzeba będzie wielu godzin, żeby ustalić, czyj pojazd zabrał i kto jest zakładnikiem.
Bourne musiał dostać się do środka, zatrzymać go, zabić! Krupkin troszczył się o los kilkudziesięciu kobiet i mężczyzn, nie mając najmniejszego pojęcia, że w rzeczywistości chodziło o życie co najmniej kilkuset osób. Carlos bez wątpienia użyje broni, którą ukradł, nie wyłączając granatów, by wywołać masową histerię, dającą mu szansę ucieczki. Z pewnością nie zawaha się poświęcić życie jeszcze kilkorga ludzi, by ocalić własne. Delta Jeden zrezygnował z wszelkich środków ostrożności, cofnął się o krok i szarpnął z całej siły za klamkę. Drzwi były zamknięte! Niewiele myśląc, skierował na zamek lufę pistoletu i nacisnął spust; grad pocisków rozszarpał drewnianą ramę i wygiął metalowe okucie. Bourne przestał strzelać i wyciągnął rękę, by pchnąć rozbite drzwi, kiedy nagle świat znowu ogarnęło szaleństwo!
Jeden z pojazdów stojących na parkingu, duża ciężarówka, ruszył raptownie z przeraźliwym rykiem silnika prosto w jego kierunku, szybko nabierając prędkości. Jednocześnie zaterkotał pistolet maszynowy, a ściana tuż koło Jasona pokryła się gejzerami wybuchów. Rzucił się w lewo, rozpaczliwie toczył się po ziemi, nie zważając na to, że piach zasypuje mu oczy i wciska się do ust. Byle szybciej, byle dalej od koszmaru!
I wtedy stało się to, czego podświadomie oczekiwał. Potężna eksplozja wysadziła w powietrze drzwi i fragment ściany, a poprzez kłęby czarnego dymu i białego pyłu dostrzegł skuloną postać, umykającą z wyraźnym trudem w kierunku półkola pojazdów. A więc zabójcy udało się jednak uciec, ale on, Jason, żył! Przyczyna była oczywista: Szakal popełnił błąd. Nie w samej konstrukcji pułapki, bo ta była znakomita. Carlos wiedział, że jego śmiertelny wróg działa we współpracy z KGB, więc zaczaił się na niego na zewnątrz. Wiedział, że Bourne przybiegnie, jak tylko usłyszy odgłos zderzenia. Błąd polegał na sposobie umieszczenia ładunków wybuchowych. Szakal wsadził je pod maskę ciężarówki, na silnik, a wiadomo przecież, że wyzwolona w wyniku wybuchu energia szuka ujścia tą drogą, gdzie napotyka najmniejszy opór. Cienka warstwa blachy stanowiła przeszkodę znacznie łatwiejszą do pokonania niż masa zgromadzonego pod spodem żelaza i dlatego większa część podmuchu i porozrywanych strzępów metalu poszła w górę, nie czyniąc nikomu żadnej szkody.
Nie ma czasu na rozmyślania! Ogarnięty potwornym strachem Bourne zerwał się na nogi i pobiegł co sił do samochodu, którym jechali Aleks i Dymitr. W chwili, gdy do niego dotarł, czyjaś duża dłoń wyłoniła się zza rozbitej szyby i zacisnęła na oparciu. Jason raptownym szarpnięciem otworzył przednie drzwi; Krupkin leżał wciśnięty między fotel pasażera a tablicę przyrządów, krwawiąc obficie z poszarpanej rany w prawym barku.
– Trafił nas – powiedział oficer KGB słabym, ale spokojnym głosem. – Aleksiej dostał bardziej ode mnie, więc najpierw zajmij się nim z łaski swojej.
– Ludzie zaraz zaczną wychodzić z…
– Masz! – przerwał mu Krupkin, sięgając z wysiłkiem do kieszeni. Podał mu swoją plastikową kartę identyfikacyjną. – Przyprowadź mi tego durnia, który tu dowodzi. Potrzebny nam natychmiast lekarz. Dla Aleksieja, kretynie, nie dla mnie! Pośpiesz się!
Dwaj ranni mężczyźni leżeli obok siebie na stołach zabiegowych w ambulatorium. Bourne stał przy drzwiach, opierając się o ścianę. Obserwował wszystko, co działo się w pokoju, choć z tego, co mówiono, nie rozumiał ani słowa. Z jednego z moskiewskich szpitali przywieziono helikopterem trzech lekarzy – dwóch chirurgów i anestezjologa. Jak się okazało, ten ostatni był niepotrzebny, bo środki znieczulające, jakie znajdowały się w ambulatorium, były zupełnie wystarczające. Po ich podaniu obu rannym wstrzyknięto także silną dawkę antybiotyków. Jeden z lekarzy wyjaśnił uczenie, że przez ciała Conklina i Krupkina przeleciały z dużą szybkością obce obiekty.
– Przypuszczam, że ma pan na myśli po prostu kule – zauważył zgryźliwie Dymitr.
– Ja też tak podejrzewam – odezwał się zachrypniętym głosem Aleks. Emerytowany agent CIA nie mógł poruszyć głową z powodu bandaża spowijającego jego szyję. Opatrunek sięgał do mostka i prawego barku.
– Owszem – odparł chirurg. – Obaj mieliście dużo szczęścia, szczególnie pan, panie Amerykaninie. Muszę sporządzić na pański temat poufny raport. Aha, przy okazji: proszę podać komuś z naszych ludzi adres pańskiego lekarza, żebyśmy mogli się z nim skontaktować. Będzie pan potrzebował jego opieki jeszcze przez co najmniej kilka tygodni.
– Chwilowo przebywa w szpitalu w Paryżu.
– Proszę?
– Kiedy coś mi dolega, idę do niego, a on odsyła mnie do kogoś, kto może mi pomóc.
– To trochę inaczej niż w społecznej służbie zdrowia.
– Ale mi odpowiada. Oczywiście, podam jego adres pielęgniarce. Przy odrobinie szczęścia może wkrótce będzie OK.
– To pan miał szczęście, nie on.
– Po prostu byłem bardzo szybki, doktorze, podobnie jak ten oto towarzysz. Zobaczyliśmy, że ten sukinsyn do nas biegnie, więc zamknęliśmy od środka drzwi i rzucaliśmy się po całym samochodzie, waląc do niego, z czego tylko mieliśmy. Chciał podejść jak najbliżej, żeby nas załatwić, co mu się prawie udało… Strasznie mi żal kierowcy. Dzielny był z niego chłopak.