– Boże, to prawdziwy Disneyland… W porządku, jedziemy do "Hiszpanii", Pedro.
– Żeby tam dotrzeć, musimy przejechać przez "Anglię" i "Francję". Nie wydaje mi się, żeby to miało większe znaczenie, ale ja nie znam ani hiszpańskiego, ani francuskiego. A ty?
– Francuski bardzo dobrze, hiszpański tak sobie. Coś jeszcze?
– W takim razie może lepiej ty prowadź.
Szakal zatrzymał potężną cysternę na granicy "Niemiec Zachodnich", czyli dokładnie tam, gdzie zamierzał dotrzeć. Leżące dalej na północ tereny "Skandynawii" i "Beneluksu" nie miały zbyt wielkiego znaczenia, a ich zniszczenie z pewnością nie wywoła tak wielkiego wstrząsu, jak obrócenie w perzynę stref, które zostawił za sobą. Teraz wszystko było już tylko kwestią dokładnego zaplanowania w czasie; rolę zapalnika, który zapoczątkuje reakcję łańcuchową, miały odegrać właśnie "Niemcy Zachodnie". Carlos poprawił zniszczoną koszulę naciągniętą na hiszpański mundur i zwrócił się po rosyjsku do strażnika, który wyszedł ze strzegącego bramy niewielkiego bunkra:
– Tylko nie każ mi gadać w tym głupim języku, którym tu mówicie. Ja rozwożę benzynę i nie mam czasu na siedzenie w szkole! Masz, to mój klucz.
Dokładnie te same słowa wypowiedział na wszystkich mijanych do tej pory granicach.
– Ja sam ledwo go rozumiem – odparł z uśmiechem strażnik. Wziął od Szakala mały, płaski przedmiot przypominający nieco kształtem kartę kredytową i wsunął go do szczeliny czytnika; bariera ze stalowych prętów uniosła się, a Carlos odebrał klucz, zwolnił sprzęgło i wjechał do zminiaturyzowanego "Berlina Zachodniego".
Pomknął wąską repliką Kurfuarstendamm do Budapesterstrasse, gdzie nieco zwolnił i otworzył dolny zawór cysterny; paliwo chlusnęło obfitym strumieniem na ulicę. Następnie sięgnął do leżącej na siedzeniu pasażera torby, wyjął z niej kilka zegarowych zapalników i wyrzucił je przez okno, tak jak zrobił to już wcześniej we "Francji", starając się, żeby upadły możliwie blisko łatwo palnych, drewnianych ścian budynków. Nacisnąwszy znowu mocniej pedał gazu, skierował się do "Monachium", położonego nad rzeką "Bremerhaven", a wreszcie do "Bonn" i zminiaturyzowanego miasteczka ambasad w "Bad Godesberg", wszędzie pozostawiając za sobą zalaną benzyną jezdnię i rozmieszczone w nieregularnych odstępach zapalniki. Spojrzał na zegarek; pora wracać. Do pierwszych detonacji w "Niemczech Zachodnich" pozostał zaledwie kwadrans. Następnie, w ośmiominutowych odstępach, rozlegną się wybuchy we "Włoszech", "Grecji", "Izraelu", "Egipcie", "Hiszpanii" i "Portugalii", które spotęgują chaos wywołany pierwszą detonacją.
Straż pożarna z ogarniętych pożarem stref nie będzie miała najmniejszych szans na opanowanie żywiołu. Zostaną wezwane na pomoc jednostki z sąsiednich "krajów" tylko po to, żeby natychmiast wrócić, kiedy pożar rozszaleje się także na ich terenie. Był to bardzo prosty sposób wywołania kosmicznej katastrofy, przy czym rolę kosmosu miał w tym przypadku odegrać sztuczny świat Nowogrodu. Bramy na granicach sektorów zostaną szeroko otwarte, by nie utrudniać gorączkowego ruchu ludzi i pojazdów, a żeby ostatecznie uwieńczyć dzieło zniszczenia, on, genialny Iljicz Ramirez Sanchez, znany światu pod imionami Carlos i Szakal, musi znaleźć się w "Paryżu". Nie w jego Paryżu, ale tutaj, w sercu znienawidzonej makiety stolicy Francji. Spali ją do fundamentów w sposób, o jakim nawet nie śniło się szaleńcom służącym Trzeciej Rzeszy. Potem przyjdzie czas na "Anglię", a wreszcie na największą część Nowogrodu, "Stany Zjednoczone", gdzie pozostawi swoją wiadomość. Będzie tak jasna i przejrzysta, jak źródlana woda omywająca zakrwawioną twarz martwego wszechświata.
Ja to zrobiłem. Wszyscy moi wrogowie są martwi, a ja żyję.
Carlos sprawdził zawartość torby. Pozostała w niej najbardziej groźna, śmiercionośna broń, jaką udało mu się znaleźć w arsenale w Kubince: dwadzieścia odpalanych ręcznie pocisków rakietowych wyposażonych w sensory ciepła. Każdy z nich zdetonowany pojedynczo mógłby rozbić w pył podstawę pomnika Waszyngtona. Po wystrzeleniu zlokalizują ogniska pożarów i dokończą dzieła zniszczenia. Carlos zamknął zawór, zawrócił ciężarówkę i ruszył w kierunku granicznej bramy.
Zaspany technik w dowództwie Nowogrodu zamrugał raptownie powiekami, wpatrując się w rząd zielonych liter, jaki pojawił się na ekranie monitora. Informacja nie miała najmniejszego sensu, ale musiała być prawdziwa. Po raz piąty w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut komendant części hiszpańskiej przekroczył granicę między sektorami, kierując się z powrotem w kierunku "Francji". Nieco wcześniej, zgodnie z zaleceniami instrukcji alarmowej, technik dwukrotnie połączył się telefonicznie z posterunkami na granicy "Izraela" i "Egiptu" i dowiedział się, że jedynym pojazdem, jaki przejeżdżał przez bramę, była cysterna z benzyną. Przekazał tę informację instruktorowi znanemu jako Beniamin, ale teraz zaczął się zastanawiać, dlaczego wysoki rangą funkcjonariusz miałby jeździć po terenie ośrodka cysterną? Choć z drugiej strony, dlaczego nie? Wszyscy wiedzieli o tym, że Nowogród jest przesiąknięty korupcją, więc może komendant tropił w ten sposób przestępców albo sam odbierał należne mu udziały. Tak czy inaczej, ponieważ nie nadszedł żaden meldunek o kradzieży lub zagubieniu karty kodowej, a komputery nie wszczęły alarmu, technik wolał nie wnikać w naturę tego dziwnego wydarzenia. Skąd miał wiedzieć, kto będzie jego następnym zwierzchnikiem?
Voici ma carte – powiedział Bourne do strażnika, wręczając mu swoją kartę. – Vite, s'il vous plait!
– Da… Oui – odparł strażnik, wsuwając kartę do czytnika. Obok nich z rykiem silnika przejechała ogromna cysterna z benzyną, kierując się w przeciwną stronę, do "Anglii".
– Nie przesadzaj z tym swoim francuskim – odezwał się siedzący obok Bourne'a Beniamin. – Chłopaki starają się, jak mogą, ale żaden z nich nie kończył filologii.
– Kalifornia, miłość ma… – zanucił pod nosem Jason. – Jesteś pewien, że ani ty, ani twój ojciec nie chcecie dołączyć do twojej matki w Los Angeles?
– Zamknij się!
Strażnik oddał Bourne'owi kartę, zasalutował i stalowa bariera powędrowała w górę. Jason ruszył raptownie z miejsca, by już po chwili ujrzeć w blasku reflektorów trzypiętrową replikę wieży Eiffla. Nieco dalej, po prawej stronie, ciągnęły się miniaturowe Pola Elizejskie z drewnianą, pomniejszoną kopią Łuku Triumfalnego. Bourne wrócił na chwilę myślami do okropnych chwil, kiedy on i Marie miotali się po całym Paryżu, rozpaczliwie usiłując się odnaleźć… Mój Boże, Marie! Chcę do niej wrócić, chcę znowu byćDavidem! On i ja… Obaj jesteśmy o tyle starsi. Ja się go już nie boję, a jego nie irytuje moja po wolność… Kogo? Którego z nas? Kim ja jestem? Boże…
– Zwolnij. – Beniamin przerwał rozmyślania Bourne'a, dotykając lekko jego ramienia.
– Dlaczego?
– Zatrzymaj się! – krzyknął młody instruktor. – Zjedź do krawężnika i wyłącz silnik!
– Co się stało?
– Nie jestem pewien… – Beniamin uniósł głowę, wpatrując się w czyste, nocne niebo, usiane migoczącymi gwiazdami. – Nie ma chmur – mruknął tajemniczo. – Ani burzy.
– Ani nie pada. I co z tego? Chcę się dostać jak najszybciej do strefy hiszpańskiej!
– Znowu!
– O czym ty mówisz, do cholery?
I wtedy Bourne usłyszał: dobiegający gdzieś z daleka, ale mimo to wyraźny, basowy pomruk. Przetoczył się z głuchym łoskotem, by za chwilę wrócić, a potem jeszcze raz…
– Tam! – wykrzyknął Rosjanin, zrywając się na nogi i wskazując na północ. – Co to jest?