– Jeszcze za wcześnie do łóżka, mamusiu! Mógłbym obudzić Alison, a wtedy ona na pewno zacznie płakać…
– Wiem, kochanie, ale ja i twój tata musimy spotkać się ze wszystkimi wujkami…
– I moim nowym dziadkiem! – wykrzyknął z radością chłopiec. – Dziadek Brendan powiedział, że nauczy mnie kiedyś, co trzeba robić, żeby zostać sędzią!
– Niech Bóg ma nas w swojej opiece! – wtrąciła się pani Cooper. – Ten starzec stroi się jak paw w zalotach!
– Możesz iść do naszego pokoju i pooglądać telewizję – powiedziała szybko Marie. – Ale jeszcze tylko pół godziny, rozumiesz?
– Ojej…
– Dobrze, niech będzie godzina. Ale pani Cooper wybierze ci kanał.
– Dziękuję, mamusiu! – wykrzyknął chłopiec i popędził do sypialni rodziców. Pani Cooper dźwignęła z fotela swoje obfite ciało i ruszyła dostojnie za nim.
– Ja go zaprowadzę – powiedziała Marie, wstając z kanapy.
– Nie ma mowy – zaprotestowała pani Cooper. – Niech pani zostanie z mężem. Ten człowiek bardzo cierpi, choć nic nie mówi. – Z tymi słowami wyszła z pokoju.
– Czy to prawda, kochanie? – zapytała Marie, podchodząc do Davida. – Bardzo cierpisz?
– Przykro mi, że muszę zniszczyć mit o nieomylnych przeczuciach tej dobrej kobiety, ale nie, nic mnie nie boli.
– Dlaczego używasz tylu słów, kiedy wystarczyłoby jedno?
– Dlatego że podobno jestem naukowcem, a żaden naukowiec nigdy nie powie niczego wprost, bo wtedy nie mógłby się z tego wycofać, gdyby okazało się, że nie miał racji. Czyżbyś była antyintelektualistką?
– Nie – odparła Marie. – Widzisz, jakie to proste, krótkie stwierdzenie?
– A co to jest stwierdzenie? – zapytał Webb, obejmując żonę i całując ją lekko i zmysłowo w usta.
– Skrót prowadzący prosto do prawdy. – Marie odchyliła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Bez żadnego kluczenia i lawirowania. Tak jak w prostym dodawaniu, gdzie pięć plus pięć zawsze równa się dziesięć, nigdy dziewięć albo jedenaście.
– W takim razie, ty jesteś tą dziesiątką…
– To wprawdzie banał, ale przyjmuję go za dobrą monetę… Odprężyłeś się, czuję to wyraźnie. Jason Bourne już cię opuścił, prawda?
– Prawie. Kiedy byłaś u Alison, zadzwonił Ed McAllister z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Matka Bena jest już w drodze do Moskwy.
– Tak się cieszę, Davidzie!
– Obaj ryczeliśmy ze śmiechu, a ja w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie słyszałem śmiejącego się McAllistera. To było miłe.
– Dlatego że ciągle przygniatało go potworne poczucie winy. Nigdy sobie nie mógł wybaczyć, że wtedy wysłał nas do Hongkongu. Teraz, kiedy jesteś znowu ze mną, żywy i zdrowy, nie jestem pewna, czy ja mu kiedykolwiek to wybaczę, ale w każdym razie z pewnością nie odłożę słuchawki, kiedy zadzwoni.
– Na pewno będzie bardzo zadowolony. Szczerze mówiąc, poprosiłem go, żeby jeszcze kiedyś zadzwonił. Może nawet zaprosilibyśmy go na obiad…
– Nie posuwałabym się aż tak daleko.
– A matka Beniamina? Przecież ten chłopak ocalił mi życie.
– No… W takim razie, może na bardzo skromną kolację.
– Przestań mnie dotykać, kobieto. Jeszcze piętnaście sekund, a wyrzucę Jamiego i panią Cooper z sypialni i zaciągnę cię tam za włosy, by odebrać to, co mi się należy.
– Nie miałabym nic przeciwko temu, brutalu, ale mam wrażenie, że Johnny bardzo na nas liczy. Dwaj tryskający energią inwalidzi i były sędzia o nadpobudliwej wyobraźni to dużo więcej, niż może znieść prosty chłopak z Ontario.
– Kocham ich wszystkich.
– Ja też. Chodźmy.
Karaibskie słońce zniknęło już całkowicie za horyzontem, pozostawiając po sobie jedynie pomarańczową, gasnącą z każdą chwilą poświatę. Skryte za szklanymi osłonami płomienie świec, proste i nieruchome, promieniowały ciepłym światłem, tworząc na balkonie willi numer osiemnaście miły półmrok. Rozmowa przy stole także była miła i ciepła, bo brali w niej udział ludzie, którzy cudem uszli z życiem ze śmiertelnego niebezpieczeństwa.
– Dałem Randy'emu jasno do zrozumienia, że nie można bezkrytycznie stosować zasady stare decisis, bo zmieniły się zewnętrzne uwarunkowania, a wraz z nimi sposób oceny wszystkich okoliczności i faktów – perorował Prefontaine. – Ciągłe zmiany są nieuchronnym skutkiem wynalezienia kalendarza.
– To jest tak oczywiste, że nie wyobrażam sobie, jak ktokolwiek mógłby podawać to w wątpliwość – zauważył Aleks.
– Gates czynił to wielokrotnie, otumaniając sąd potokiem swej wymowy i zasypując gradem przykładów bez najmniejszego związku ze sprawą.
– Dym i lustra – roześmiała się Marie. – W ekonomii robimy dokładnie to samo. Pamiętasz, braciszku? Mówiłam ci o tym.
– Nic z tego nie zrozumiałem i nadal nie rozumiem ani słowa.
– W medycynie nie da się zastosować niczego w tym rodzaju – powiedział Panov. – Laboratoria znajdują się cały czas pod ścisłą kontrolą. Co dziennie trzeba przedstawiać dokładną relację z postępu prac.
– W wielu wypadkach okazuje się, że nawet podstawowe zasady naszej konstytucji nie są precyzyjnie sformułowane – kontynuował były sędzia. – Zupełnie jakby jej twórcy czytali pod kołdrą Nostradamusa, ale wstydzili się do tego przyznać, albo jakby zobaczyli przypadkiem rysunki Leonarda da Vinci, który przewidział powstanie samolotów. Zdawali sobie sprawę z tego, że nie mogą skodyfikować przyszłości, bo nie mają najmniejszego pojęcia o tym, jak będzie wyglądać ani jakie swobody uda się zdobyć społeczeństwu.
W związku z tym, chyba na wszelki wypadek, pozostawili wiele wspaniałych niedomówień.
– Których jednak znakomity Randolph Gates nie miał najmniejszego zamiaru dostrzec, o ile mnie pamięć nie myli – zauważył Conklin.
– Och, on teraz szybko się zmieni – zarechotał Prefontaine. – Zawsze reagował na zmiany wiatru jak kurek na wieży i na pewno zdąży przestawić żagle, jeśli wyczuje w tym interes.
– Ciekaw jestem, co stało się z żoną tego kierowcy ciężarówki… – powiedział rozmarzonym głosem Panov.
– Może lepiej wyobraź sobie mały, biały domek, a dookoła zielony trawnik i biały płotek – doradził mu Aleks. – Od razu lepiej się poczujesz.
– Z jaką żoną jakiego kierowcy? – zainteresował się St. Jacąues.
– Daj spokój, braciszku. Na twoim miejscu nie byłabym taka ciekawa.
– Albo z tym cholernym wojskowym lekarzem, który szprycował mnie jakimś świństwem! – ciągnął uparcie Panov.
– Zapomniałem ci powiedzieć: prowadzi prywatną klinikę w Leavenworth – odparł Conklin. – Za dużo mam spraw na głowie… A w dodatku jeszcze Krupkin. Stary, dobry Kruppie, taki elegancki i w ogóle… Wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, ale nie możemy mu pomóc.
Zapadła chwila ciszy. Wszyscy siedzący przy stole pomyśleli o człowieku, który nie bacząc na własne bezpieczeństwo, odważył się wystąpić przeciwko totalitarnemu systemowi, domagającemu się śmierci Davida Webba. David stał samotnie przy balustradzie i spoglądał na ciemne morze, oddzielony od pozostałych czymś więcej niż tylko kilkumetrową przestrzenią. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że musi minąć trochę czasu, zanim znowu się do nich zbliży. Najpierw musiał zniknąć Jason Bourne. Kiedy to nastąpi?
Nie teraz! Szaleństwo powróciło! Wieczorne niebo rozdarł ogłuszający ryk silników, a w chwilę potem nisko nad plażą pojawiły się trzy śmigłowce, plując wściekłym ogniem z działek i karabinów maszynowych. Jednocześnie płaska, duża łódź o potężnym silniku wypadła z ciemności, pędząc prosto ku brzegowi.
St. Jacques jednym susem dopadł do interkomu.
– Alarm! – ryknął. – Zostaliśmy zaatakowani!